Archiwum
02.11.2018

Wojna za miedzą

Mateusz Demski
Film

Opowiadanie na gorąco o wstrząsającym czasie chaosu i powiązania drutem, które obnażałyby niedowład w relacji państwo–obywatel jest naturalną konsekwencją drogi Siergieja Łoźnicy jako dokumentalisty. Pierwszy raz kamerę postawił na placu budowy w Rosji, sześć lat po rozpadzie Związku Radzieckiego. Podpatrywanie zbiorowego wysiłku rosyjskich budowlańców w debiutanckim „Dzisiaj zbudujemy dom” pozwoliło mu dorobić się etykiety nie tyle twórcy z ambicjami moralisty czy antyrosyjskiego publicysty, ile myśliciela organizującego świat podług zasady nieszczęścia, rzeczywistego tragikomizmu sytuacyjnego. Zafascynowany cierpliwym, ale zarazem dociekliwym i upartym procesem rejestracji, Łoźnica opracował własną, oryginalną koncepcję portretowania świata w krzywym zwierciadle. Groteskową, a może wręcz satyryczną kronikę historii nowoczesnej, która unika bezpowrotnego wpadnięcia w pułapkę bezpośredniości albo braku dystansu.

W „Donbasie”, swoim czwartym filmie fabularnym, Łoźnica przestrzega przykazań realistów, osiągając niemal dokumentalne pozycje narracyjne. Mamy oto historię fikcyjną, inspirowaną amatorskimi materiałami z samego środka konfliktu w Donbasie, które zostały zamieszczone na YouTubie. Żyjemy w czasach, gdy kamera w telefonie ma ogromną siłę oddziaływania, a ludzie sięgają po nią nawet podczas wojny i wysyłają prześwietlone ujęcia niczym korespondenci wojenni. W efekcie tych obserwacji Łoźnica pracuje w sferze oryginalnych poszukiwań formalnych – buduje wielowymiarową reporterską konstrukcję, gdzie za sprawą kilkunastu luźnych, inscenizowanych epizodów, w których nie ma co liczyć na ciąg przyczynowo-skutkowy, przemieszczamy się pomiędzy punktami rozsianymi na mapie wschodniej Ukrainy. Począwszy od szpitala położniczego, przez posterunki graniczne, po schrony przeciwlotnicze, w których bez wody i ogrzewania żyją cywile. Na podstawie wyrwanych z kontekstu scen Łoźnica podejmuje się znalezienia nowej symbolicznej geografii naszych wschodnich sąsiadów.

„Donbas” jest ważnym filmem, ale nie tylko ze względu na moc dokumentalisty. Twórcy „Łagodnej” nie interesuje wojna rozumiana dosłownie, jako starcie zbrojne, nie interesuje również jako doświadczenie jednostki. Łoźnica świadomość i nastroje swoich licznych bohaterów ujmuje w zestawieniu z analizą sytuacji społecznej, obyczajowej i geograficzno-historycznej regionu – w portrecie zbiorowym. Reżyser urodzony w białoruskich Baranowiczach, wykształcony w Kijowie, zdaje się nikomu nie przyznawać taryfy ulgowej, a szczególnie władzom Federacji Rosyjskiej, które prowadzą politykę destabilizowania państwa ukraińskiego. Konsekwentne podsycanie permanentnego kryzysu w Donbasie, a także próby poszerzania strefy niestabilności państwa upadającego za sprawą groźby interwencji militarnej przyjmuje u Łoźnicy charakter rodem z teatru absurdu. Oto „Noworosja”, fikcyjne państwo z zaczerpniętą jeszcze z czasów carskich nazwą, którą rosyjskie media nadały terenom wschodniej Ukrainy na początku wojny w Donbasie, zaczyna szybko zamieniać się w rzeczywistość. Z ust wojaków i urzędników, którzy sami nie wiedzą, o co i dla kogo walczą, padają zdecydowane słowa o potrzebie wyplewienia faszyzmu. W imię tej wojny separatyści zawłaszczają samochody mieszkańców, budując podziały na zasadzie nieoczywistych działań i zagrożeń. Spektakl ten podlega jednemu reżyserowi, a jest nim Kreml – stolica pustych rytuałów i bezprawia.

Żarty żartami, jednak Łoźnica przeplata groteskę z goryczą, trzymając stronę zwykłych mieszkańców, którzy w wojnę zostali podstępnie wmanewrowani. Śmiech staje w gardle, kiedy lud, bardzo na serio, jednoczy się wokół samotnej ofiary, przyznając sobie władzę absolutną. Piorunująca scena zbiorowego samosądu, w którym to rozwścieczony tłum poszukuje sprawiedliwości na przywiązanym do słupa ukraińskim faszyście, ustawia „Donbas” na pozycji tekstu o ludzkich skłonnościach do agresji. W innej rewelacyjnej scenie żołnierz dostaje od kolegów baty kijami za kradzież samochodu. Pragnienie zemsty zbudowane pod wpływem impulsu ideologicznego podkreśla niepokoje, które na Wschodzie nabrały rozpędu.

Co zatem znaczy wojna według Łoźnicy? Reżyser nigdy nie daje odpowiedzi, ale wciąż budzi oczekiwania, że ona padnie – mimo że jego film domyka klamra o czasach, kiedy doniesienia ze świata wydają się zbyt absurdalne, by można było w nie uwierzyć, zaś propagandowe fake newsy brzmią czasami prawdziwiej niż prawda, „Donbas” jest pod koniec tak przeładowany zastanawiającymi kontekstami, że konkluzja o chaosie informacyjnym i ofensywie mediów właściwie traci na znaczeniu. U Łoźnicy, mimo odpowiedniego rozbudowania fabularnego poszczególnych epizodów i przeformułowania na język filmowy bardzo aktualnych lęków czy społecznych antagonizmów, obraz pozostawia to, co najbardziej dosłowne oraz drastyczne, poza kadrem, ale ciężar niedopowiedzeń jest wyraźnie wyczuwalny. „Donbas” wzbogaca polityczną świadomość w zupełnie innych rejestrach: z dystansem, na zimno, unikając kategorycznych sądów – i dobrze. Nie ma jednego słusznego sposobu jej poszerzania. Skoro nikt na świecie nie nazywa rzeczy po imieniu, to dlaczego człowiek z kamerą miałby to zrobić za nas?

 

„Donbas”
reż. Siergiej Łoźnica
premiera: 19.10.2018