Kino na Granicy na charakter przeglądu najciekawszych polskich, czeskich, a także słowackich filmów ostatniego roku.
Podczas zbliżającego się Euro na stadionie we Wrocławiu zmierzą się reprezentacje Polski i Czech. Z tej okazji organizatorzy festiwalu Kino na Granicy w Cieszynie zorganizowali przegląd najciekawszych polskich i czeskich filmów z piłką nożną na bliższym lub dalszym planie, któremu towarzyszył mecz pomiędzy Reprezentacją Artystów Polskich i Reprezentacji Osobistości Kultury Czeskiej Klubu Amfora. Mecz w regulaminowym czasie gry zakończył się remisem, ale w karnych zwyciężyli Polacy. Równie emocjonująca walka rozegrała się w kinach Cieszyna i Czeskiego Cieszyna – w nich rywalizowały ze sobą filmy rodzimej produkcji i naszych południowych sąsiadów.
Kino na Granicy na charakter przeglądu najciekawszych polskich, czeskich, a także słowackich filmów ostatniego roku. Nie ma tu sekcji konkursowej ani nagród. Nie oznacza to jednak, że brakuje rywalizacji. Już po raz czternasty widzowie festiwalu mieli okazję porównać polski dorobek kinematograficzny z dokonaniami dwójki naszych sąsiadów. W tym pojedynku nie były potrzebne rzuty karne ani nawet dogrywka – wygraliśmy zdecydowanie.
Cieszyński festiwal świetnie sprawdza się jako barometr naszej kinematografii, bo dopiero przy bezpośredniej konfrontacji z obcym kinem widać w pełni, w jak dobrej kondycji jesteśmy. Jednym z naszych największych atutów jest różnorodność – praktycznie każdy polski film podejmuje inny temat i zręcznie dopasowuje do niego formę. Ciężko porównać ze sobą takie produkcje jak choćby „Kret” Rafaela Lewandowskiego, „Wymyk” Grega Zglińskiego czy „Z daleka widok jest piękny” Anki i Wilhelma Sasnalów – każdy z nich oferuje nam inne historie i emocje. Z kolei największą bolączką nowego kina czeskiego jest właśnie monotonna wręcz jednorodność. Bez względu na to, czy film jest komedią o dwójce oszustów, próbujących wywieść w pole mieszkańców małej wsi obietnicą niebotycznych wpływów z budowy nadajnika telefonii komórkowej („Sygnał” Tomáša Řehořeka), dramatem rodzinnym o skomplikowanych relacjach męża, żony i dziecka („Cztery słońca” Bohdana Slámy), czy brutalną historią zemsty ojca za śmierć córki („Wendeta” Miroslava Ondruša) – wszystkie operują tą samą, całkowicie przeźroczystą formą. Nie posiada ona funkcji znaczeniotwórczej i nie wzbogaca opowiadanej historii – ani nie dodaje humorystycznej lekkości, ani nie straszy. Wszystko zalane jest jednakowym, bezsmakowym sosem, który psuje smakowicie zapowiadającą się potrawę.
Problem ten dotyczy również podejmowanych tematów. Większość czeskich filmów zdawała się wręcz kopiować schematy fabularne i dylematy bohaterów. Powracającym lejtmotywem był kryzys rodziny. We wspominanych „Czterech słońcach” Sláma z niekrytą fascynacją odkrywa, że rodzicom ciężko się dogadać z dorastającym synem, brak pracy jednego z małżonków może prowadzić do kryzysu w związku, a zdrada nie jest przyjemną sprawą. Do podobnie oryginalnych wniosków doszła Zuzana Liová w czesko-słowackim filmie „Dom”.
Nie oznacza to jednak, że wszystkie filmy pochylające się nad kryzysem czeskiej rodziny ślepo powielały stereotypy. Najciekawszym z nich był obraz „Pąki” Zdenka Jiráský’ego – wielowątkowa opowieść o uzależnieniu, bezsilności, rozpadzie i budowie międzyludzkich więzi. Był to również jeden z nielicznych czeskich filmów, który miał w pełni dopracowany, nieoczywisty scenariusz i sprawną realizację. Podobne ambicje miał najbardziej znany czeski reżyser goszczący na tegorocznym przeglądzie: Jan Hřebejk. Jego „Niewinność” to filmowy portret mężczyzny skrywającego tajemnicę. Tomasz jest poważanym lekarzem, który zostaje oskarżony przez jedną z matek o seksualne wykorzystanie jej nieletniej córki. Choć przez większą część filmu Hřebejk jedzie dobrze ubitymi koleinami, na końcu przyjemnie wikła opowieść i pozostawia widzów z niedopowiedzeniem. Dużo bardziej optymistycznie do tematu rodziny podszedł Robert Sedláček w filmie „Rodzina fundamentem państwa”. Choć film cierpi na formalną nijakość, należy docenić niesztampowy pomysł: Libor zostaje oskarżony o defraudację wielomilionowych kwot. Namawia niczego nieświadomą rodzinę na krajoznawczą wycieczkę, która w rzeczywistości jest ucieczką przed wymiarem sprawiedliwości.
Jedynie kilka filmów wyrwało się z kręgu rodzinnych dramatów. Jednym z nich był obraz „Zbyt młoda noc” Olmo Omerzu, który jednak pozostawił po sobie niesmak. Reżyser opowiedział historię dwójki dwunastolatków, którzy przypadkowo trafiają na noworoczną imprezę, gdzie piją, palą, a na koniec wymiotują. W tym czasie organizatorka zabawy uwodzi dwójkę swoich znajomych, aby ostatecznie trafić do łóżka z policjantem. Wszystko pięknie, tylko po co my to oglądamy? Zdecydowanie ciekawszą propozycją była adaptacja komiksu „Alois Nebel” Tomáša Luňáka. Ta czarno-biała, rotoskopowa animacja opowiada o starzejącym się kolejarzu, który zmaga się z samotnością w czasach systemowego przewrotu roku 1989. W sennym świecie niewielkiej czeskiej wsi daje się słyszeć echa II wojny światowej, która wciąż stanowi niezagojoną ranę. „Alois Nebel” to świetna odpowiedź czeskiej kinematografii na polsko-rumuńską, pełnometrażową animację „Droga na drugą stronę”, którą również można było zobaczyć w Cieszynie.
Prócz filmu Luňáka jeszcze tylko jeden czeski film podjął problem historii – „Lidice” Petra Nikolaeva. To poprawnie zrealizowane kino o walorach edukacyjnych – przypominające o wielkiej nazistowskiej zbrodni, dokonanej na mieszkańcach tytułowego, czeskiego miasteczka – jedynej, o której sami Niemcy mówili jako o ludobójstwie. Daleko mu jednak do naszej „Róży” Wojciecha Smarzowskiego czy „W ciemnościach” Agnieszki Holland, które opowiadają niezwykle dramatyczne historie w oryginalny, zniuansowany sposób. W filmie Nikolaeva wszystko jest biało-czarne i moralnie jednoznaczne. Polskie kino historyczne dlatego jest tak fascynującym zjawiskiem, że problematyzuje to, co przez długi czas uznawane było za oczywiste.
Do czesko-polskiej potyczki dołączyła również Słowacja, która, co już stało się w Cieszynie normą, była najsłabiej reprezentowana z powodu znikomej rocznej produkcji filmowej. Od kilku lat stałą był również słaby poziom ich filmów, potwierdzony i w tym roku. Film „Hajs” Jakuba Kronera, choć stara się operować dynamiczną, nowoczesną formą, momentami stylizowaną na grę komputerową, utkany jest z nieznośnie banalnych dialogów, scenariuszowych nieprawdopodobieństw i głupiutkich bohaterów. W historii dwójki przyjaciół parających się kradzieżą samochodów, z których jeden poznaje dziewczynę swojego życia, można z łatwością domyślić się kolejnych zwrotów akcji: nie obędzie się bez problemów z policją, ale na końcu i tak zatryumfuje miłość. Ambitniejszą próbą był „Widzialny świat” Petera Krištúfeka, podejmujący bardzo aktualny problem stalkingu. Reżyser nie wyeksplorował jednak dramatycznego potencjału – film zupełnie nie trzyma w napięciu, co jest chyba najpoważniejszym zarzutem, jaki można wystosować pod adresem kina pretendującego do bycia thrillerem.
Mimo tych filmowych wpadek, Słowacy zaprezentowali jeden z najciekawszych obrazów tegorocznej edycji Kina na Granicy – „Cygana” w reżyserii bezsprzecznie najważniejszego aktualnie słowackiego reżysera Martina Šulika. Przeniósł on Szekspirowskiego „Hamleta” w realia współczesnej, cygańskiej wioski, godząc tak charakterystyczny dla swoich poprzednich filmów magiczny realizm z etnograficzną wręcz pieczołowitością. Jako pierwszy postanowił oprzeć film na niemal samych cygańskich naturszczykach, którzy odpłacili się imponującym wręcz realizmem.
Również ze Słowacji pochodzi być może najważniejszy film całego festiwalu: „Słonko w sieci”, pokazywany w ramach retrospektywy Štefana Uhera. Ten obchodzący w tym roku pięćdziesiątą rocznicę powstania film zainaugurował swego czasu czechosłowacką Nową Falę i jest jednym z najwybitniejszych filmów całego europejskiego, nowofalowego ruchu lat 60. Możemy dostrzec to dopiero teraz – z perspektywy historycznego dystansu.
Kino na Granicy to również koncerty czeskich, słowackich i polskich zespołów, reżyserskie i aktorskie retrospektywy, tematyczne przeglądy i tradycyjny akcent madziarski, którym w tym roku był wybitny „Koń turyński” Béli Tarra i kuriozalne „Łono” Benedeka Fliegaufa. Mimo nastroju kinematograficznej rywalizacji, na każdym kroku da się odczuć, że to jedynie gra towarzyska. Na czas trwania festiwalu Cieszyn i Czeski Cieszyn stają się przestrzenią wzajemnego szacunku i kulturowej fascynacji, która z pewnością nie wygaśnie mimo niepokojących wieści, że to już ostatnie chwile tego wyjątkowego, bo prawdziwie międzynarodowego festiwalu. Miejmy jednak nadzieję, że w przyszłym roku ponownie będziemy mogli zmierzyć jakość naszego kina, konfrontując je z dorobkiem naszych południowych sąsiadów.
Przegląd Filmowy Kino na Granicy
Cieszyn, 28.04. – 3.05.2012
Fot. „Niewinność”, reż. Jan Hřebejk