Pewnego pięknego dnia roku 1990 Siergiej Anatoljewicz Torop wsiadł do trolejbusu. Jechał tak, i jechał i dumał. Nagle spłynęła na niego myśl jasna! Siergiej Anatoljewicz Torop był milicjantem w rosyjskiej drogówce i malarzem, był, bo owego pamiętnego dnia dotarło do niego, że jest Synem Bożym, inkarnacją Jezusa Chrystusa.
Nowa tożsamość wymagała nowego imienia, więc młody mężczyzna przybrał imię Wissariona – tego, który daje życie – i zaszył się w tajdze, gdzie stworzył Zonę – Nowe Jeruzalem.
„Wissarion powiada: «Zaprosiłem was w gości, pobawcie się zabawkami». Bo tutaj jest bajka: jeździsz na sankach, chodzisz na piechotę, na wschodzie masz Górę, na zachodzie Świat. Zimą budujesz świątynię ze śniegu, chodzisz w chitonie, nosisz ciżmy, rozmawiasz z lasem […] Bajka bajek […] Kiedy idziesz do tajgi z dobrymi intencjami, idziesz, by oddać się lasowi, pomodlić się, dotknąć drzew, wtedy las się przed tobą otwiera i możesz wejść do bajki. Co wtedy? Traf sam, dowiesz się. To tak, jakby człowiekowi, który nie zna soli, wyjaśniać, co to sól»”.
Jędrzej Morawiecki podjął wyzwanie, wyruszył do Zony, by zrozumieć, czym jest ta wissarionowa Arkadia, dlaczego ludzie wierzą byłemu milicjantowi, wyrzekają się doczesnych dóbr, przechodzą na drakońską wegańską dietę i mieszkają w warunkach polowych – bez prądu i podstawowych rzeczy potrzebnych do życia. Młody reporter wsiadł więc do pociągu i koleją transsyberyjską ruszył po Prawdę.
Morawiecki od ponad 10 lat bada sektę wissarionowców. Spytany, dlaczego właśnie akurat tę wspólnotę obrał sobie jako przedmiot badań, odpowiada, że wyznawcy Wissariona tworzą nietypową grupę wśród sekt, bo odbiegają od wizerunku sekty totalitarnej, nie są uznawani za społeczną patologię, a wręcz przeciwnie – mogą stanowić nie tyle religijne ekstrema, ile zjawiska ogólnospołeczne. Wissarionowcy stworzyli Kościół Ostatniego Testamentu, ich wiara to połączenie prawosławia z buddyjską filozofią, przypomina to rosyjski power-flower. Morawiecki wsiąka w tę rzeczywistość, przeprowadza wywiady z członkami sekty, z duchownymi, udaje mu się również dotrzeć do Wissariona. Czytelnik poznaje zatem Igora Nowika, byłego aktora, który ma misję ewangelizacyjną, Anatolija Pszenaja – byłego naczelnika kolei białoruskich, który odrzucił propozycję objęcia stołka ministra w rządzie Łukaszenki, by pójść za Wissarionem. Są tu też muzycy rockowi, byli pułkownicy wojsk radzieckich, malarze – sama inteligencja. Zastanawia zatem fakt, jak ci wykształceni ludzie dali się tak zmanipulować? Czego poszukiwali? Prawdy? Czy ją znaleźli? „To mogło się stać tylko w Rosji. Tylko Rosjanie mogli za nim pójść: szeroka dusza, wylewność, dawaj wpieriod. Najpierw pójdziemy, potem zobaczymy, kto to taki, kim jest. Wiadomo: my nie miód i nie cukier. Ale tylko Rosjanie mogli stworzyć Zonę; trochę nienormalni, otwarci” – trafnie zauważa Kola Kazakow, jeden z mieszkańców Zony.
Zona to enklawa, obszar położony na południu Kraju Krasnojarskiego, wrzynający się w tajgę. Tu znajduje się Góra, na której mieszka Wissarion wraz ze swoją rodziną. Górę otacza kilka wiosek zasiedlonych przez uczniów samozwańczego Mesjasza. Ten swoisty konglomerat nazywany jest Nowym Jeruzalem i obecnie przebywa w nim około 3 tysięcy ludzi. Są też dziennikarze, którzy w wissarionowcach znaleźli wdzięczny temat. Z jednej strony, zainteresowanie mediów wyznawcami Wissariona jest dla sekty promocją i sposobem na pozyskiwanie nowych duszyczek, ale z drugiej strony, jest w tym pewne zagrożenie. Po 2000 roku, jak opisuje w „Łuskaniu światła” Morawiecki, sekta zaczyna się komercjalizować. Duchowni oprowadzają wycieczki, a Zona czerpie z tego korzyści materialne. Czyż nie jest to odejście od przykazań Kościoła Ostatniego Testamentu?
Rosja jest mozaiką religijną. Już od XIX wieku państwo wspierało rozwój sekt, dając nowym Chrystusom około pół hektara ziemi po to, by rozbijać jedność Cerkwi. Morawiecki zagłębia się w starodruki, sięga do czasów średniowiecznych i przytacza fakty historyczne z sekciarskich rosyjskich ruchów, próbując zrozumieć ich genezę. Jest to zatem podróż nie tylko w przestrzeni, ale również w czasie. Ale w książce Morawieckiego możemy odkryć jeszcze jeden aspekt wędrówki – jest to również wewnętrzna pielgrzymka samego autora w głąb siebie. Morawiecki nie boi się odautorskich, osobistych komentarzy i refleksji. Język, którym się posługuje, jest plastyczny i niekiedy kolokwialny, ale to dodaje reportażom kolorytu. Zabawne anegdotki oddają natomiast klimat rosyjskiej mentalności. Czy Morawiecki stara się łamać stereotypy? Nie, zapewne nie to jest istotą jego podróży, ale historie, które przytacza, opisy rosyjskiej gościnności mówią same za siebie. Teksty uzupełnione są zdjęciami autorstwa Macieja Skawińskiego. Z fotografii patrzą na czytelnika bohaterowie Morawieckiego, jest tam, oczywiście, i sam Wissarion.
„Łuskanie światła” to nie tylko opowieść o wyznawcach Kościoła Ostatniego Testamentu. To również podróż po Rosji koleją transsyberyjską, próba wniknięcia w rosyjską duszę. „Nie sposób zrozumieć Rosji bez pociągów, bazarów, ulic wypełnionych piosenką afgańską, czeczeńską, bez frontowych ballad, bez pieśni z żołnierskich festiwali, bez disco popu o ciemności o samotności w ataku”. Dlatego Morawiecki wsiada w pociąg, rozmawia z pasażerami, obserwuje, by potem stać się dla czytelnika przewodnikiem po syberyjskiej duszy.
Jędrzej Morawiecki, „Łuskanie światła. Reportaże rosyjskie”
Wydawnictwo Sic!
Warszawa 2010
Zobacz książkę na stronie Księgarni internetowej ARSENAŁ.
źródło fotografii: http://www.dziennikarze-wedrowni.org/archiwum/archiwum/2004/luty/zona1.htm
autor: Filip Łepkowicz