Archiwum
03.07.2020

Wiecznie młodzi

Łukasz Muniowski
Film Muzyka

Beastie Boys osiągnęli w świecie muzyki coś bezprecedensowego. Grupy cieszące się porównywalną renomą celowały raczej w nieśmiertelność, oni natomiast zdobyli wieczną młodość. Podczas gdy nie sposób zareagować inaczej niż zażenowaniem na widok obecnych od dekad na scenie dinozaurów próbujących się odmłodzić, Adam Yauch (MCA), Adam Horowitz (Ad-Rock) i Michael Diamond (Mike D) odmładzać się nigdy nie musieli. Do śmierci tego pierwszego w 2012 roku, w oczach fanów pozostali rozkrzyczanymi, pełnymi energii chłopakami. Nie zamierzali zachowywać się jak poważni, stateczni prawie pięćdziesięciolatkowie, mimo że metkę imprezowiczów stracili już dawno temu. W studio i na scenie, z ich nagrań i występów zawsze przebijały humor i dystans. Nawet na ostatniej płycie zespołu, wydanej w 2011 roku „Hot Sauce Commitee Part Two” pełno typowych dla nich skocznych, pozytywnych kawałków, chociaż podczas nagrywania albumu Yauch zmagał się z rakiem gruczołu ślinowego. Śmierć rapera położyła kres artystycznej działalności Beastie Boys. W przeciwieństwie do choćby The Doors, którzy nagrali dwie płyty po śmierci Jima Morrisona, Horowitz i Diamond nie zamierzają szargać własnej legendy czysto komercyjnymi działaniami. Tym bardziej że w swoim testamencie Yauch zastrzegł, iż piosenki zespołu nie będą pojawiać się w reklamach.

Dostępny na Apple TV+ prawie dwugodzinny dokument „Beastie Boys Story” to oficjalne pożegnanie Horowitza i Diamonda z przyjacielem, ale także z zespołem, który tworzyli przez ponad trzydzieści lat. Stojący na scenie obok siebie raperzy – dokument jest zapisem ich ostatniego scenicznego show – opowiadają historię zespołu, zaczynając od czasów szkoły średniej. Na czarno-białych zdjęciach widzimy pryszczate, zasłuchane w punku dzieciaki, które nie wyglądają, jakby za kilka lat miały potrząsnąć muzyczną sceną. Ironia od początku była im bliska, w pierwotnym składzie bowiem, wbrew nazwie, obok Yaucha, Diamonda i Johna Berry’ego, była też dziewczyna, perkusistka Kate Schellenbach. Berry wkrótce opuścił grupę, zastąpił go Horowitz, a po kilku latach, za namową producenta Ricka Rubina, z zespołu usunięto Schellenbach. W dokumencie panowie otwarcie mówią o tym, jak wiele się od niej nauczyli i jak im przykro, że tak źle ją potraktowali. Kilkukrotnie uderzają w feministyczne tony i nawet jeśli ich zachowanie podszyte jest poczuciem winy, dobrze słyszeć, że wyciągnęli lekcje z przeszłości.

Trio wraz z Rubinem wydało w 1986 roku swój debiut, „Licensed to Ill”. Płyta łączyła silne, surowe bity z gitarowymi riffami, nieświadomie dając początek rap rockowi, który wyrządził światowej muzyce nieporównywalnie więcej krzywdy niż pożytku – kto pamięta takie grupy jak Limp Bizkit, na pewno się zgodzi. Rozkapryszeni i wulgarni Beastie Boys szybko stali się przedmiotem nagonki środowisk konserwatywnych, co znacząco wpłynęło na ich rozpoznawalność. Kluczowa dla popularności Beastie Boys była ich rasa. Uważany za domenę Afroamerykanów rap wreszcie trafił do białych odbiorców. Ci do tej pory słuchali tej muzyki, żeby jak turyści bezpiecznie wybrać się do niedostępnych dla nich części Nowego Jorku – pamiętajmy, że w latach 80. to stamtąd wywodziły się tuzy raczkującego dopiero gatunku. Ówczesny rap przepełniały absurdalne przechwałki, w stylu „po szkole skaczę do basenu, który jest na ścianie” („Rapper’s Delight” bardzo przypadkowego zespołu Sugarhill Gang) albo opowieści z getta, z których najbardziej znaną był wydany w 1982 roku singiel „The Message” Grandmastera Flasha & the Furious Five. To Beastie Boys przyczynili się do kulturalnego zwrotu, dzięki któremu „białasy” przestały bać się rapu, a owoce ich pracy zebrali dekadę później tak różni artyści, jak Vanilla Ice, Mark Wahlberg (wtedy nagrywający pod pseudonimem Marky Mark), Everlast, Cage czy Eminem.

Z początkami sławy członkowie zespołu rozprawiają się dość bezwzględnie: wytykają samym sobie mizoginię, rozrzutność i naiwność. Szczególnie problematyczna okazuje się ta ostatnia – otóż Beastie Boys pokazują siebie trochę jako ofiary manipulacji Rubina i właściciela pierwszej hip-hopowej wytwórni płytowej, Def Jam, Russella Simmonsa. Rubin i Simmons wpasowali chłopaków w określone role, chcąc zwiększyć sprzedaż albumów wśród białych dzieciaków, dla których rap mówił niezrozumiałym wtedy językiem. Zamiast opowieści o handlu crackiem i biedzie, Beastie Boys rapowali o piwie i seksie, więc tematach bardzo bliskich pomieszkującym w akademikach studentom. To właśnie głównie oni przychodzili na koncerty i kupowali ich pierwszą płytę. To im imponowały koncertowe dekoracje, takie jak nadmuchiwany penis i tancerki go-go w klatkach. W dokumencie członkowie zespołu wyjaśniają, że nie takiej widowni chcieli, nawet jeśli ich przekonująca partycypacja w spektaklu głupoty i brawury mogła wskazywać wówczas na coś innego.

Ich debiut początkowo miał nazywać się „Don’t be a Faggot” (Nie bądź pedał) i tylko naciski ze strony Columbia Records, wytwórni odpowiedzialnej za dystrybucję albumu, przyczyniły się do zmiany tytułu. Trudno jednak podejrzewać Beastie Boys o przepisywanie historii, już sama warstwa tekstowa pierwszej płyty zasadniczo różni się od pozostałych. Chociaż teksty w ich piosenkach są sprawą raczej marginalną, bo większość z nich traktuje o niczym, od czasu drugiej płyty, „Paul’s Boutique”, w rapie o imprezach chodzi bardziej o dobre samopoczucie niż o używki, a miejsce dziewczynek (girlies) zajmują panie (ladies). Uznawany za przełomowy w kwestii samplowania album jest również eklektyczny w warstwie tekstowej, to tam pojawiają się nawiązania dotąd w rapie niespotykane, jak przywoływanie Charlesa Dickensa czy J.D. Salingera.

Niezrażeni komercyjną porażką „Paul’s Boutique”, Beastie Boys postanowili kontynuować muzyczne poszukiwania, tym razem wracając do korzeni i zarzucając sample na rzecz żywego instrumentarium. Wydana w 1992 roku płyta „Check Your Head” zdołała pomieścić stricte hip-hopowe „So What’Cha Want”, funkowo-rockowe „Gratitude” i punkowe „Time for Livin”. Obecność różnych gatunków muzycznych na jednym albumie miała stać się ich znakiem rozpoznawczym. To jednak następna płyta, „Ill Communication”, przyniosła „chłopakom” pierwszy sukces krytyczny. Stało się to za sprawą piosenki „Sabotage”. Do jej popularności przyczynił się klip w reżyserii Spike’a Jonze’a, który odpowiada także za dokumentację ostatniego scenicznego występu Horowitza i Diamonda, czyli właśnie „Beastie Boys Story”.

Beastie Boys wydali jeszcze cztery płyty i kilka kompilacji. Trudno mówić o jednolitym, określonym brzmieniu, sięgali bowiem po różne składniki, mieszając sample z instrumentami, a jedyną cechą dystynktywną ich muzyki był energiczny rap. Świetnie współgrające ze sobą głosy stanowiły kolejny instrument, dlatego też nie tak ważne było, co mówili, lecz w jaki sposób to robili. Jak przekonywał Diamond w piosence „Alive”, ich rap może „przywrócić słońce, gdy jest szaro i pochmurnie”. Esencją muzyki grupy od początku były radość i celebracja życia jako takiego – obojętnie o czym rapowali Beastie Boys, zawsze robili to z takim samym entuzjazmem.

Tym entuzjazmem przesiąknięta jest też „Beastie Boys Book”, osobliwy kolaż autobiografii, inspiracji i obserwacji – co w wypadku tej grupy akurat nie powinno dziwić. Książka napisana przez Beastie Boys nie mogła być zwyczajna; zawiera między innymi krótki komiks oraz przepisy kulinarne inspirowane ich piosenkami. Oparty na niej film dokumentalny aż tak oryginalny nie jest – ale zapewne też nie o oryginalność chodzi w show organizowanym przez dwóch przyjaciół dla upamiętnienia tego trzeciego. Horowitz i Diamond przypisują większość zasług Yauchowi, tworząc bardzo przekonujące wrażenie skromnych i szczerych. Nie jest zresztą tajemnicą, że Yauch był najbardziej dojrzałym członkiem zespołu. To on jako pierwszy z Beastie Boys w piosence „Sure shot” krytykował to, jak raperzy w tekstach odnoszą się do kobiet. To on organizował festiwale muzyczne na rzecz wyzwolenia Tybetu.

Wyreżyserowane przez Jonze’a, Horowitza i Diamonda gagi czasem trafiają, czasem nie, jednak udaje się uniknąć patosu czy żenady. Miejscami wręcz zadziwiający jest spokój, z jakim dwaj ostatni opowiadają o swojej przeszłości; odbiega on od obrazu, do jakiego Beastie Boys przyzwyczaili swoich fanów. Widać, że w dwóch pięćdziesięciolatkach nie ma już tej energii, co wcześniej, prawdopodobnie odeszła wraz z Yauchem, unoszącym się niczym dobry duch nad całym show. Najpopularniejszy biały zespół w historii rapu wszedł na scenę z krzykiem, ale schodzi z niej na luzie, pogodzony z przemijaniem. Młodość, jaka przepełniała nagrania Beastie Boys przez trzy dekady, pozostanie na zawsze zapisana w każdej piosence jaką nagrali, mniejsza o gatunek muzyczny.

 

„Beastie Boys Story”
reż. Spike Jonze
Apple TV+

Beastie Boys/Paul's Boutique | fot. Eden, Janine and Jim on Flickr