Tegoroczny Warsaw Gallery Weekend to impreza w dużej mierze niskobudżetowa, która powstała dzięki determinacji wielu galerzystów i kuratorów. Niektórzy z nich zorganizowali wystawy na WGW mimo braku środków pieniężnych. Tak było w przypadku galerii Piktogram, której udało się ściągnąć do stolicy artystów z różnych części świata, między innymi z USA. Michał Woliński, dyrektor galerii, miał kilka dni na opracowanie architektury wystawy oraz rozmieszczenie i oświetlenie prezentowanych rzeźb, wideo instalacji czy obrazów. Zadanie to porównał do dwunastu prac Heraklesa – wątek ten przewija się w pokazywanej na festiwalu instalacji Anny Uddenberg.
Podobnie trudne wyzwanie stało przed Kamilem Drugim – artystą i kuratorem prowadzącym symultanicznie dwie galerie sztuki w prywatnym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie: Serce Człowieka – LAW oraz Śmierć Człowieka. Chociaż obie galerie funkcjonują naprzemiennie w tym samym pokoju, każda z nich ma inny charakter. Jak podkreśla kurator, mimo że w Polsce powstało już niemało galerii garażowych, wystawiają one dosłownie wszystko, podczas gdy Śmierć Człowieka ma bardzo sprecyzowany profil działalności. „Galeria specjalizuje się w cyfrowej estetyce i dehumanizmie. Poza tym interesuje mnie »czysta estetyka«, a owa odchodzi od człowieka” – mówił mi artysta.
W nurt niskobudżetowych galerii wpisuje się wreszcie Potencja założona przez trzech krakowskich artystów: Karolinę Jabłońską, Tomasza Kręcickiego i Cyryla Polaczka. W ramach WGW artyści zorganizowali pod tą marką kiermasz koło Pałacu Kultury i Nauki. Podczas festiwalu na ich stoiskach można było kupić używaną odzież i gadżety, zrobić zdjęcie artysty za 5 złotych, zjeść wegetariański posiłek prosto ze starej patelni, a także przeczytać manifest-ogłoszenie Łukasza Zawady, który obwieścił światu, że nie napisze żadnej Wielkiej Powieści, dopóki nie zbierze miliona złotych na „risercz, kwerendę, »doświadczenia graniczne«, cień dolce vita itp.”. Ten performans, podobnie jak cały WGW, obrazuje kondycję współczesnego twórcy, który często musi dokonywać trudnych wyborów między dobrami własnymi a wspólnymi. W efekcie powstaje sztuka robiona bez należytego wynagrodzenia, często wolontariacko.
W porównaniu z zeszłoroczną edycją WGW skromnie wypadła poznańska galeria Rodriguez. W zeszłym roku przyjechała do Warszawy z przekrojową wystawą, w ramach której pokazano twórczość Cristiny Garrido czy Franciszka Orłowskiego. Tym razem bohaterem galerii Rodriguez został zainspirowany „Suwerenną władzą i nagim życiem” Giorgio Agambena Michał Martychowiec.
Motywem przewodnim dla artysty stała się panda – wymierający gatunek niedźwiedzia, którego utrzymanie jest niezwykle drogie, choć jednocześnie nieekonomiczne. Jak tłumaczy Martychowiec, panda stanowi dla niego symbol przemijania, ale także „pustego bycia”. Odnosi się do opisywanego przez filozofa homo sacer, a jej wizerunek został zaanektowany na znak organizacji WWF. Gdyby sympatycznie wyglądające zwierzę zniknęło z powierzchni ziemi, jego brak nie byłby równie odczuwalny, co w przypadku chociażby pszczół.
Mimo że teoria Agambena wydaje się kusząca, w przypadku wystawy Martychowca można mówić o przeroście treści nad formą – niestety ze szkodą dla oglądającego. Przy wejściu do galerii zwiedzającego wita plastikowy kubeł z wieczkiem w kształcie głowy pandy. To wyraz fascynacji artysty Marcelem Duchampem. Wewnątrz kosza umieszczono nagranie zawierające mowę, którą Duchamp wygłosił w 1957 roku, „The creative act” (naturalnie, przemówienie zainspirowało niejednego twórcę).
Do wyrobu jednej z wystawionych przez galerię Rodriguez prac – zakładki do książki Poopoopaper, użyto odchodów pandy. Przedmiot został wyeksponowany na marmurowej płycie z napisem „Piero Manzoni 1961”. W ten sposób Martychowiec odwołał się do twórczości włoskiego konceptualisty, który zasłynął za sprawą sprzedaży własnej kupy zamkniętej w puszkach opatrzonych podpisem „Gówno artysty”. O ile działania Duchampa czy Manzoniego niosły powiew nowości, o tyle lubelski twórca utkwił gdzieś między historią sztuki, popkulturą a filozofią, wydobywając z nich to, co powierzchowne i kontrowersyjne.
W zupełnie inny sposób działa Ada Zielińska, określona przez Kamila Drugiego jako „artystka piromanka”. W ramach WGW do 2 października czynna jest jej wystawa „Niech ginie”. Artystka ma na swoim koncie kilka spalonych i utopionych samochodów. Fotografuje wydobywające się z nich ogień, dym i pył. Na poddaszu Śmierci Człowieka pokazano wielkoformatowe zdjęcia, które stanowią quasi-dokumentację jej działań. Można też zobaczyć przedmioty wykorzystane przez Zielińską podczas podpalania oraz zainscenizowaną przez nią scenę masowego samobójstwa członków sekty Bramy Niebios, czcicieli UFO. Podczas wernisażu w powietrzu unosił się zapach benzyny, a po zakończeniu WGW zwiedzanie odbywa się wyłącznie po wcześniejszym umówieniu.
W zdjęciu nawiązującym do Bramy Niebios Zielińska zwróciła uwagę na pewien szczegół – samobójcy należący do sekty dokonali żywota w czarnych strojach i butach marki Nike. Ubrani na biało modele odegrali ten akt w białej przestrzeni galeryjnej, leżąc na ziemi. Artystka dokonała swoistej egzemplifikacji białego znaczka Nike, wyolbrzymiając jeden szczegół – kolor niewinności. Biel może również symbolizować UFO lub wstąpienie do nieba.
Fascynacja fotografki destrukcją i zniszczeniem przekłada się na spójną działalność konceptualną. „Prace Zielińskiej, wyjątkowo jak na fotografie, wywołują dziwną obcość. W wyniku siły poszczególnych obrazów obcość ta sprawia wrażenie, jakby fotografie nie zostały zrobione przez człowieka, chociaż to wrażenie jest raczej interpretacją »kuratorską«” – komentuje Kamil Drugi.
W podobnym tonie nakręcony został przez duet Daniela & Linda Dostálková film przedstawiający staroświecko ubraną i uczesaną kobietę, która „tańczy” w samochodzie. Wygina ręce i nogi, rozciągając przy tym rękawy, które przywodzą na myśl kaftan bezpieczeństwa. Jej estetycznie piękne ruchy, rodzaj gimnastyki artystycznej, zostają ograniczone przez wnętrze auta. Jak wskazuje Michał Woliński, to nawiązanie do pozornej wolności, jaką daje samochód, podczas gdy w rzeczywistości możemy poruszać się tylko określonymi drogami. W tym kontekście praca duetu dotyka problemu niemożliwości bycia wolnym.
W Piktogramie, w ramach wystawy „Samospełniająca się przepowiednia”, znajdziemy również wiele innych interesujących prac, na przykład fontanny-rzeźby Lindsaya Lawsona. Jedna z nich nawiązuje do „Narodzin Wenus” Sandra Botticellego. Stalowa Wenus-androidka ma postać kościotrupa w charakterystycznej czapce z daszkiem przypominającej mózg. Intrygujące są także naturalnych rozmiarów, rozsypane na ziemi rzeźby, które wyglądają jak odpadki. Wśród misternie wykończonych przedmiotów znajdziemy: ogryzek jabłka, damskie figi, martwe szczury, kubki, puszki czy kości. Przywodząca na myśl Salvadora Dalego estetyka Lawsona wpisuje się we współczesne, nihilistyczne wizje przyszłości świata.
Z kolei „Piercing”, seria najnowszych, wielkoformatowych rzeźb Zuzy Golińskiej, to gigantyczne kolczyki do ścian, którymi artystka przyozdabia mury galerii. Wykonane ze stali nierdzewnej prace przypominają biżuterię noszoną w różnych częściach ciała, ale także – łazienkowe wieszaki na ręczniki. Swoją formą nawiązują do architektury wnętrz, a gdzieś głębiej – muskają ludzką seksualność i dotykają traumy związanej z samookaleczeniem. Pikanterii dodaje pracom fakt, że artystka zamówiła je u różnych producentów. Finalnie udało jej się stworzyć przestrzeń przypominającą klub sado-maso.
Podczas tegorocznego WGW moją uwagę zwróciły jeszcze dwie wystawy: w Rastrze i lokalu_30. Ta pierwsza w zamyśle kuratorskim ma ukazywać postromantyczną figurę artysty-pijaka. W galerii przy Wspólnej zobaczymy efekty współpracy promili i artysty – koncepcje, które zrodziły się przy flaszce, skutki fatalnych przygód z wódką, dzieła przypadku i PRL-owskie prace ku przestrodze innych. Na wystawie znajdziemy między innymi kurtkę Wilhelma Sasnala, która zapaliła mu się podczas imprezy w barze, zapętlone wideo Krzysztofa Piotrowskiego – efekt przemyśleń związanych z malowaniem krwią oraz dzieło Przemka Mateckiego i Pawła Althamera, którzy podczas jednej z libacji zamalowali obraz tego pierwszego.
Dla odmiany, „Prêt-à-porter” w lokalu_30 stanowi odwołanie do „emancypacji” ubioru, która rozpoczęła się w latach 50. XX wieku wraz z rozwojem przemysłu odzieżowego. Na wystawie poznamy koncepcję ubrania jako narzędzia oporu, aktywizmu społecznego czy nagłaśniania sytuacji artystów. Naprzeciwko wejścia do galerii powieszono „Płaszcz” Ewy Bloom-Kwiatkowskiej nawiązujący swoją kolorystyką do mundurów ZOMO, zaś zdobiące go karabiny mają wymowę pacyfistyczną. W latach 80. artystka nosiła ten własnoręcznie zaprojektowany element ubioru, doprowadzając do szewskiej pasji milicję.
Na chwilę uwagi zasługuje też instalacja „Mending Cracks” Małgorzaty Markiewicz, która nawiązała współpracę ze spółdzielnią Ushirika w Nairobi, aby ofiarować tamtejszym dzieciom nowe swetry w zamian za ich używaną, wykorzystaną na potrzeby projektu odzież. Wraz z pomocą miejscowych kobiet artystka przerobiła zdobyczne ubrania, łatając je grubą, czerwoną nicią. W ten sposób nie tylko zapewniła zarobek ubogim Kenijkom, ale także dostarczyła na rynek nietypowe, dizajnersko wyglądające ubrania. Jeszcze inny charakter ma wideo Weroniki Wysockiej, która obnażyła fabryczną drogę, jaką przechodzą ciuchy trafiające do lumpeksów – powstałe poprzez wyzysk robotnic oraz ciężkie warunki pracy.
Porównując mapę tegorocznego WGW z poprzednią edycją imprezy, można dostrzec znaczące roszady na galeryjnym rynku. Niektóre miejsca zmieniły siedziby, korzystając z adresów swoich poprzedników, inne celują w zupełnie nowe lokalizacje. Przeprowadzka nie ominęła: Galerii Asymetria, Biura Wystaw, Czułości, Dawida Radziszewskiego, Fundacji Archeologii Fotografii, Le Guern, Pól Magnetycznych, Szydłowskiego czy Wschodu słońca. Ponadto podczas WGW 2018 swój debiut miały: gliwicka Esta, poznańska High, krakowska Potencja, katowicka Szara oraz Polana Institute i Śmierć Człowieka z Warszawy. Tak duża rotacja może, z jednej strony, świadczyć o tym, że sytuacja na rynku sztuki jest niestabilna, a z drugiej – pojawia się na nim coraz więcej efemerycznych tworów, które działają ze względów ideologicznych, kumpelskich lub sytuacyjnych.
Warsaw Gallery Weekend to wciąż ciekawy festiwal, podczas którego można zrobić rekonesans wśród młodych artystów, oddać się obserwacji współczesnej bohemy i odwiedzić bardziej lub mniej dostępne miejsca. Wydarzenie stanowi rzadką okazję, aby porozmawiać z kuratorami, zintegrować się z twórcami, a przy dobrych wiatrach – spieniężyć swoje prace.
8. Warsaw Gallery Weekend
21–23.09.2018
Większość wystaw trwa do października lub listopada