„– Mój panie! Powiedziałam panu zupełnie poważnie, aby pan uwolnił mnie od swojej osoby. Jest pan tchórzem i kłamcą, który nie umie dotrzymać danego słowa. Precz mi z oczu w tej chwili! […]
– Litości! – błagałem, czołgając się u jej stóp. – Jeżeli odepchniesz mnie od siebie, jestem zgubiony, zgubiony bezpowrotnie, gdyż żyć bez ciebie nie mogę ani jednej chwili […]”.
Leopold von Sacher-Masoch, „Wenus w futrze”
Ostatni film Romana Polańskiego nie wywołuje kontrowersji w Polsce. „Wenus w futrze” święci za to tryumfy w ojczyźnie reżysera. Mimo problemów natury prawnej, mistrz pojawił się nawet na festiwalu w Gdyni, gdzie odbył się pierwszy, zamknięty dla przeciętnych widzów pokaz „Wenus”.
We wrześniu 2013 roku nikt nie zadawał pytań o ekstradycję, nikt nie przypominał również wypowiedzi z festiwalu w Cannes. Po oficjalnej premierze na początku listopada nadal: „usta milczą, dusza śpiewa”. „Wenus” to podobno jeden z najlepszych filmów Polańskiego od lat.
W Cannes rzeczywiście udało się Romanowi Polańskiemu przyciągnąć uwagę mediów. Jego film powstał na podstawie sztuki Davida Ivesa, opartej na XIX-wiecznej powieści Leopolda Sacher-Masocha. Wszystkie trzy funkcjonują pod tym samym tytułem. W aurze uśpionego skandalu Polański co rusz pozwalał sobie na festiwalu na paradne wypowiedzi dla światowej prasy. Można się było z nich dowiedzieć, że tabletka antykoncepcyjna maskulinizowała kobiety, a jakiekolwiek działania równościowe w kwestiach genderowych stały się zwykłym „idiotyzmem”. „Wenus w futrze” z kolei miała być „satyrą na seksizm”, która wydawała się kusząca, ponieważ: „Ludzie, którzy mnie znają, wiedzą, że nie ma we mnie (w mojej osobowości) nic takiego [„macho element” – J.O.], dlatego praca nad tym filmem sprawiała mi ogromną satysfakcję”. Polska prasa z rozkoszą rozpoczęła czołobitną grę w poszukiwanie antyseksistowskiego przekazu Polańskiego, który oczywiście tradycyjnie igra z publicznością, zahaczając o tematy tabu.
„Wenus w futrze” w obsesyjnej wizji Polańskiego rozpoczyna się od długiej jazdy kamery wzdłuż paryskiej alei w takt buńczucznej, prawie cyrkowej muzyki. Celem tej delikatnie surrealistycznej wędrówki jest budynek małego teatru. W tle słychać grzmoty. W środku świątyni sztuki właśnie skończyło się przesłuchanie do roli Wandy Dunajew, które prowadził starszy, niepozorny, choć elegancki reżyser teatralny Thomas (Mathieu Amalric). Niestety załamany twórca nie znalazł odpowiedniej aktorki. Żadna z przesłuchiwanych nie potrafiła stanąć na wysokości zadania i zagrać jednocześnie uległej ofiary i dominującej sprawczyni rozkoszy i cierpienia.
Nagle do teatru wkracza spóźniona Vanda (Emmanuelle Seigner). Jest przemoknięta, rozmazana, rozczochrana i żuje gumę. Przypomina uliczną prostytutkę, z jednej strony, wyszczekana, wulgarna i wyzywająca, z drugiej – głupiutka, naiwna, momentami prostacka, choć na pewno uwodzicielska. Kusi i jednocześnie odpycha reżysera. Przymusza go do odegrania wraz z nią kilku scenek i jednocześnie pozwala sobą całkowicie kierować. Thomasa kusi swoją „orientalnością”, bo przecież dla inteligenta ze świata kultury, zwłaszcza paryskiej, zwykła ulicznica wydaje się interesująca także ze względu na swoją odmienność…
I tak historia Vandy i Thomasa nabiera tempa. Reżyser i przyszła aktorka czytają poszczególne scenki, odgrywają postacie Wandy i Seweryna vel Grzegorza. Wulgarna ulicznica okazuje się, o dziwo, inteligentną, utalentowaną kobietą. W morzu niezrozumienia i głupoty reżyser odnajduje swoją wymarzoną muzę.
Na scenie w teatrze nadal stoi scenografia z poprzedniego spektaklu, który prawdopodobnie odwoływał się do „Dyliżansu” Johna Forda – typowo „męskiego” kawałka światowej kinematografii. Za wcześnie na gronostaje, więc Vanda używa swojej skórzanej bielizny i wełnianego szalika. Zamiast kolumny na środku sceny stoi gigantyczny kaktus. Na każdym poziomie autor puszcza oko do widza. Atmosfera maskarady, spektaklu w takt burzy; zastępcze rekwizyty, umowne role – jedna wielka fantazja, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością i w której można sobie na bardzo dużo pozwolić, bo nie ponosi się jakichkolwiek konsekwencji. Wszystko odbywa się za zamkniętymi drzwiami, bez publiczności, po cichutku, tak żeby nie zostały naruszone ład i porządek współczesnego świata.
Gilles Deleuze w swojej książce „Masochism: Coldness and Cruelty” pisze: „Czekanie i suspens są najbardziej istotnymi cechami masochistycznego doświadczenia […] masochista nie jest dziwną istotą, która odnajduje przyjemność w bólu – jest jak każdy inny i odnajduje przyjemność tam, gdzie wszyscy. Różnica polega na tym, że dla niego ból, kara i upokorzenie stanowią niezbędne warunki, aby uzyskać satysfakcję”. W „Wenus w futrze” Polańskiego nie ma miejsca na suspens. Gierka sceniczna dwójki aktorów, którzy poruszają się w przestrzeni z gruntu pozornej, przypomina raczej próby różnych scenariuszy. Nikomu nie zależy na gratyfikacji i przyjemności, bo najważniejsze wydaje się powtórzenie jak największej ilości klisz relacji męsko-damskich, stereotypów płciowych i fantazji erotycznych czy głęboko skrywanych potrzeb przebrania. Sens traci również „kontrakt”, tak ważny w powieści Masocha, który jest podstawą masochistycznej relacji, ustawia role i nadaje znaczenie nowym tożsamościom.
Na pierwszy rzut oka widać, że Polański dowolnie dysponuje aktywnym i pasywnym w relacji Vandy i Thomasa. Próbuje zachować pozorną równość albo po prostu obnażyć „idiotyzm” (w jego mniemaniu) takiego typu zachowań. „Zmaskulinizowana”, dominująca Vanda zaczyna upokarzać Thomasa, kiedy zamieniają się rolami. Thomas bardzo szybko odnajduje się w roli kobiety. Umalowany, przebrany, naśladujący wyższą barwę głosu, mimo kilku kolejnych zmian tożsamości w takim właśnie stanie ląduje przywiązany do kaktusa z amerykańskiej prerii. Na takim Thomasie dokonywana jest zemsta zmaskulinizowanej dominy. W powieści Masocha karę wymierza „piękny Grek”, co dla Seweryna vel Grzegorza jest największym upodleniem. W fantazji Polańskiego największe zagrożenie stanowi zmaskulinizowana kobieta i nienazwana w filmie tajemnicza, przebrana męsko-damska hybryda – istota, która powstała w momencie nadwątlenia tradycyjnego-patriarchalnego ładu i porządku. Bardzo ryzykowny i niebezpieczny koncept.
W epilogu powieści Masocha Seweryn wspominając swoje przygody z Wandą, mówi: „[…] kobieta, jaką stworzyła natura i wyhodował mężczyzna dzisiejszy, jest jego wrogiem i może być tylko jego niewolnicą lub despotką, nigdy jednak jego towarzyszką. Tą mogłaby zostać wtedy, gdyby dorównała mężczyźnie swym wykształceniem i pracą”. Ten XIX-wieczny model „między niewolnicą i dominą” podtrzymuje reżyser „Wenus w futrze”. Opowiada swoją historię trochę na niby, ale tak naprawdę o zrównaniu statusu nie ma mowy. W końcu to przecież „czysty idiotyzm”.
„Wenus w futrze”
reż. Roman Polański
premiera: 8.11.2013