Do ukazania panoramy problemów i sporów dotyczących fantastycznego fandomu w Polsce raczej nie wystarczyłoby wypunktowanie wydarzeń i ułożenie ich w kolejności chronologicznej. Zjawisko należałoby rozrysować w formie diagramów, infografiki, mapy sieci wzajemnych powiązań – kto i gdzie wydawał; kto miał wpływ na jaką redakcję; kto kogo obraził; gdzie się publikowało, a gdzie przestało się publikować… Ostatecznie plansza byłaby gęsta: obrazek na obrazku, czerwone sznureczki i wbijanie kolejnej pinezki. Czy polska fantastyka to zatem rzeczywistość chaosu? Nie do końca. To bardziej krajobraz pola bitwy, obsadzony Dziadersami, Dzbanami, Julkami, Urażonymi Babami, Neolibkami (wszystkie te określenia nie pochodzą ode mnie, używam ich na prawach cytatu). System magiczny w fandomie opiera się przede wszystkim na powszechnie stosowanych zaklęciach, takich jak: „ta okropna poprawność polityczna”, „cenzura!”, „a gdzie wolność słowa?”. Nieważne, czy mamy do czynienia z „anonimowymi” komentarzami, czy z wypowiedziami znanych autorów oddziałujących na szerokie grono czytelników – głosy upominające się o wolność wypowiedzi są gwarantowane. Okazuje się bowiem, że debata w polskiej fantastyce w mniejszym stopniu jest dyskusją o tematach, wpływach, trendach, nurtach i literackich wartościach, a w większym – walką światopoglądową. Jasne, można w tym miejscu przypomnieć slogan, że dyskusja o literaturze zawsze będzie dyskusją o polityce. Sęk w tym, że w przypadku polskiej fantastyki mamy do czynienia z przypadkiem osobnym.
Zwrócenie uwagi na znaczne „odchylenie w prawo” w polu fantastyki w Polsce nie jest obserwacją nową. Bardziej donośne stały się głosy wyrażające zmęczenie owym stanem rzeczy. Szerokim echem w fandomie odbiło się youtubowe nagranie Kasi Babis, w którym rysowniczka poddała krytyce cieszącą się od wielu lat popularnością „Achaję” Andrzeja Ziemiańskiego. Film był pierwszą odsłoną serii „Dziady polskiej fantastyki”. Tezy o „prawicowym skrzywieniu polskiej fantastyki” autorka rozszerzyła na stronie Krytyki Politycznej. Babis wskazuje na skrajnie patriarchalne, seksistowskie, gloryfikujące przemoc seksualną treści w dziełach czołowych polskich fantastów. Wielokrotnie formułowany kontrargument „przecież to tylko fikcja” okazuje się tutaj całkiem chybiony: aktywność pisarzy w sieci dobitnie dowodzi, że relacja światów wykreowanych i świata, w którym żyjemy, jest ścisła. Autorka nagrania w komentarzach została nazwana „urażoną babą”, „mierną autorką promującą się na plecach innych”. Poruszenie, jakie wywołał pierwszy odcinek „dziadowskiej” serii, wskazuje na to, że w fandomie buzuje i możemy spodziewać się kolejnych wybuchów. Czy to znaczy, że idą zmiany?
Zmian nie bała się legendarna „Nowa Fantastyka”. Jednak i tutaj musiało zacząć się od kontrowersji. Punktem zapalnym było zamieszczenie w miesięczniku homofobicznego opowiadania Jacka Komudy (lipiec 2020). Po oburzonych reakcjach czytelników i czytelniczek redakcja za publikację przeprosiła. Kolejnym ruchem „zadośćuczynienia” było wydanie queerowego numeru (listopad 2020) pisma i roszady w redakcji (do tej pory zdominowanej przez mężczyzn). Obok Marcelego Szpaka nową redaktorką została Agnieszka Hałas (członkini stowarzyszenia Harda Horda). Wydawać by się mogło, że numer poświęcony tematyce LGBT+ jest pokutą mającą zatrzeć niesmak po opowiadaniu Komudy, lecz osoby związane z redakcją zapowiadają, że tworzenie w „Nowej Fantastyce” otwartej, bezpiecznej przestrzeni to trwała zmiana. Tęczowy numer dobitnie pokazał polaryzację wśród odbiorczyń i odbiorców fantastyki. W rekordowej liczbie komentarzy pod postem zwiastującym nowe wydanie głosy uznania i deklaracje dołączenia do grona czytelników mieszały się z opiniami oburzonych, ogłaszających śmierć czasopisma (określenie nie jest hiperbolą, formuła ta padała wprost). Na tej polaryzacji się nie skończyło, bo na froncie pojawiła się trzecia grupa – na chorągwi wypisała „stop cenzurze”. Jej orężem był list otwarty, w którym autorzy fantastyki (i jedna autorka) wyrazili swoje oburzenie przeprosinami redakcji i apelowali o poszanowanie „wolności słowa” i „swobody wypowiedzi artystycznej”. Walka była zacięta, ale ostatecznie żadnego zwycięstwa nie sposób odnotować, do rozejmu też nie doszło.
Podobnie jak stwierdzenie o „odchyleniu w prawo”, oczywistością jest stwierdzenie, że polska fantastyka jest męska i męskocentryczna. Faktu tego nie są w stanie uratować ani książki Anny Brzezińskiej, ani Mai Lidii Kossakowskiej. Równie bezsporna jest dominacja w polu fantastyki kilku autorów – zastawione półki w sieciowych księgarniach nie kłamią.
Ale nie jest tak, że nie powstają żadne alternatywy wobec męskiego i prawicowego frontu. Za najbardziej znaczący ruch można uznać powstanie w 2018 roku stowarzyszenia Harda Horda, które promuje twórczość zrzeszonych w nim autorek. Wydaje także książki: pierwszą był zbiór opowiadań „Harda Horda”, drugą – opublikowane u schyłku 2020 roku „Harde Baśnie”. Okazuje się, że wciąż należy przypominać, że kobiety są częścią fandomu fantastyki; są twórczyniami, osobami działającymi w polu, czytelniczkami i krytyczkami. Przypominać nie dla stwierdzania faktu, ale dla zarysowania pola możliwości. Na zachodnim rynku wydawniczym pojawił się prawdziwy boom na dystopie poruszające tematy związane z łamaniem praw kobiet. I to w całym spektrum różnych wariantów: od ponurego postapo („Księga bezimiennej akuszerki” Meg Elison, „Alicja” Christiny Henry, „Vox” Christiny Dalcher), poprzez lżejsze opcje skierowane dla młodszej czytelniczki (cykl „Program” Susanne Young, cykl „Klejnot” Amy Ewing). Także samą ewolucję young adult fantasy należy odnotować z uznaniem: po odchodzących już w niepamięć książkach o przystojnych, zakochanych wampirach, fantasy i science fiction zapuszkowanych jako „dla młodzieży” w fantastyce YA dzieją się bardzo ciekawe rzeczy (coraz dojrzalsze podejście do problemów związanych z tożsamością, seksualnością, innością; wielowymiarowe portrety psychologiczne bohaterek i bohaterów; odejście od łatwych antagonizmów dobry – zły). Krocząc tą drogą, zauważymy, że w polskiej fantastyce jeszcze dużo może się wydarzyć: zwiastunem jest sięganie po gatunkowe mieszanki, rozwój young adult fantasy, ale też retellingi baśni znanych w naszej części Europy (smutny jest fakt, że jedne z najciekawszych słowiańsko-fantastycznych powieści bez maczystowskich naleciałości ukazały się w Stanach Zjednoczonych – mam na myśli książki Naomi Novik: powieści „Wybrana” i „Magia srebra”, które zdobyły uznanie czytelników i czytelniczek na całym świecie).
Ale nie chodzi tutaj tylko o wartości artystyczne danej prozy – sprawa dotyczy obecności. O to, by w polskim polu pojawiała się fantastyka tworzona przez kobiety i podejmująca istotne społecznie tematy w całym spektrum: zarówno proza aspirująca do nagrody Zajdla, jak i twórczość nie roszcząca sobie pretensji do laurów, pełniąca dla czytelniczki funkcje rozrywkowe i/lub eskapistyczne.
Tymczasem tego, że inna fantastyka jest możliwa, dowiadujemy się raczej z przekładów, niż od rodzimych autorów. No właśnie – autorów. Tymczasem poza hegemonicznym nurtem polskiej fantastyki mamy cykl Anety Jadowskiej, mamy serie Martyny Raduchowskiej, Marty Kisiel i kilkanaście innych pozycji od pisarek z Hardej Hordy. W YA fantasy dobrze radzi sobie Paulina Hendel.
Ale również panorama wartościowych zmian naznaczona została skazą awantury. Niedawno ukazała się antologia „Cyberpunk girls” – zbiór małych próz science fiction. W zbiorze znalazło się opowiadanie Gabrieli Paniki, działającej od lat jako „Kura z Biura” na prześmiewczo-analizatorskim blogu „Niezatapialna Armada Kolonasa Waazona”. We wpisie na fanpage’u Paryżewo autorka artykułu zarzuciła „Kurze” nękanie i psychiczne znęcanie się nad nastoletnimi dziewczynami. Członkinie „Niezatapialnej Armady” zareagowały symetrycznie: odbiły piłeczkę i ten sam zarzut postawiły swoim przeciwnikom. W postach, komentarzach i oświadczeniach zaroiło się od screenów wiadomości mających dowodzić winy obu stron sporu. Na ten moment sprawa skończyła się zawiadomieniem policji o przestępstwie. Ale uwadze komentujących nie umknęła wątpliwość, kto kogo powinien oskarżać i czy oskarżonych nie powinno być więcej. Ciąg dalszy na pewno nastąpi.
Jak widać, dzieje się w fandomie (i wokół fandomu) dużo i niedobrze. Ale – i to ostatnie „oczywiste stwierdzenie” w tym tekście – każdy kryzys jest szansą. Widocznie rozpalane tu i ówdzie ogniska są potrzebne, bitwy, szarże i zmiany warty mogą wyjść polskiej fantastyce na dobre.
Ktoś mógłby od tego wszystkiego uciekać, stwierdzając: może po prostu czytać książki, które nam się podobają? Problem polega na tym, że niewinne książki utwierdzają status quo, a zatem hegemonię programowych uprzedzeń i krzywdzących stereotypów. Zwłaszcza w Polsce, gdzie „fantastyczne”, bo niczym z alternatywnej rzeczywistości, wydaje się prawo do podejmowania decyzji i dostęp do niezbędnych badań. Respektowanie praw człowieka staje się bliskie fantastycznym smokom i zaklęciom, a rzeczywistość wydaje się wyjęta z powieści postapo. Prawa człowieka bliższe są znalezieniu się obok misktur, zaklęć i smoków niż w ustawach i świadczeniach socjalnych. Dlatego słusznie większemu gronu czytelników i czytelniczek przeszkadza światopoglądowy zgrzyt serwowany w kolejnych powieściach uznanych autorów. A artykułowana potrzeba zmian przynosi efekty. Świadczą o tym nie tylko komentarze w mediach społecznościowych, ale też zmieniająca się (przynajmniej gdzieniegdzie) oferta wydawnictw.