Archiwum
07.01.2016

W głąb Mordoru

Wiktoria Tuńska
Literatura

Pukanie w szybę auta: „Paszport proszę!”, a potem nerwowe szukanie po kieszeniach – tak mogłaby się zaczynać najnowsza książka Ziemowita Szczerka „Tatuaż z tryzubem”. Scena przekraczania granicy polsko-ukraińskiej, jakże symboliczna w swojej wymowie, wydawać by się mogła dobrym wstępem do reportażu o naszych wschodnich sąsiadach, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę strefę Schengen i coraz rzadsze (przynajmniej w teorii) doświadczenie transgresji. I choć sceny (przy)graniczne rzeczywiście pojawią się w książce, to jednak autor swoją opowieść zaczyna się ze (od?) środka, z wnętrza ukraińskiego chaosu, z centrum żółto-niebieskiej postapokalipsy, w której, co tu dużo kryć, łatwo się pogubić: „Co chwila się gubiłem […] drogi po prostu prawie nie było” (s. 5.).

Drogi nie ma, ale Ziemowit Szczerek mimo wszystko jedzie, jedzie na Ukrainę, która go fascynuje, przyciąga, choć bywa nieraz odpychająca, niezrozumiała, zupełnie nie do ogarnięcia. To już druga, po odjazdowej (albo wręcz zjazdowej) powieści „Przyjdzie Mordor i nas zje”, podróż na Ukrainę, w jaką autor zabiera swoich czytelników. Co więcej, to już jego druga – po opowieści o polskiej dróg królowej, „Siódemce” – książka tego autora wydana w poprzednim roku. „Tatuaż z tryzubem” ukazał się jednak nie nakładem Korporacji Ha!art, ale Wydawnictwa Czarne (w znanej serii Sulina) – ta zmiana oznacza w tym przypadku również inny ciężar gatunkowy. „Tatuaż…” to „czysta” literatura faktu (zmierzająca w kierunku reportażu), w odróżnieniu od zbioru fabularyzowanych reportaży („Przyjdzie Mordor i nas zje”), które, choć niezwykle mocne i prawdziwe, doprawione były szczyptą hardkorowej fikcji literackiej.

Szczerek powraca więc do krainy cieni pełnej ruin i postapokaliptycznych krajobrazów, powraca do – chciałoby się powiedzieć – swojego ukochanego Mordoru, do miejsca, gdzie „wszystko wygląda jak po zagładzie nuklearnej”, gdzie „Apokalipsa się […] już się odbyła i teraz wszystko powoli, spokojnie doniszczało się” (s. 8). I choć Ukrainę można umownie podzielić na dwa obszary: zachodni – quasi-europejski, oraz wschodni – dziki, radziecki, to chaos daje się we znaki wszędzie, zarówno we Lwowie, jak i w Donbasie. Chwilę wytchnienia można znaleźć wyłącznie na stepie, nawet jeśli przytłacza on swą rozpiętością, tym, że – podobnie jak Dniepr – nie daje się ogarnąć wzrokiem. Szczerek jednak nie wartościuje – Ukraina mimo swej chaotyczności, mimo charakteru postapokaliptycznej krainy, fascynuje autora: ludźmi, klimatem, miastami takimi jak Kijów, których tożsamość nie jest ani wschodnia, ani zachodnia, które wbrew pochodzącym z różnych stron wpływom tworzą własną, niepowtarzalną atmosferę. To, co chyba najcenniejsze w „Tatuażu z tryzubem”, to szczera chęć zrozumienia istoty ukraińskości bez roszczenia sobie prawa do ostatniego zdania. Szczerek bowiem nie stawia siebie w roli autorytetu, jest raczej bacznym obserwatorem, kimś z gruntu ciekawym, kto próbuje zrozumieć – słowo „próbować’ wydaje się tu kluczowe. Trudno zresztą mówić tu o czymś innym niż wyłącznie staraniach, zwłaszcza że rozwiązanie problemu ukraińskości (państwa, tożsamości, języka) wymyka się samym Ukraińcom (a może raczej mieszkańcom tamtych ziem). Jak celnie stwierdza autor: „Ukraina nie była państwem, o które walczono, Ukraina była produktem geopolitycznych okoliczności i – po prostu – wydarzyła się […]. To nie ukraiński naród stworzył Ukrainę. To bardziej Ukraina tworzy ukraiński naród” (s. 41).

Szczerek udał się do kraju, w którym toczy się wojna – nie tylko o terytorium, ale o tożsamość. Sprawa nie jest jednak prosta, dychotomiczny podział na ludzi z Zachodu i Wschodu, na „mentalnych” Ukraińców i Rosjan w tym przypadku nie działa. Wyjazd na Ukrainę okazuje się więc doświadczeniem w pewnym sensie granicznym – doświadczeniem wielu granic, które dzielą spójny (przynajmniej do czasu) twór geopolityczny.

„Tatuaż z tryzubem” to kolejna Szczerkowa opowieść z drogi – nieraz strasznej, nieraz śmiesznej, pełnej barwnych postaci spotykanych na postzagładowym szaro-żołto-niebieskim pustkowiu, które, jak stwierdza autor, opuścił Bóg. Szczerek jest otwartym i bezkompromisowym obserwatorem – to, co zobaczył, stara się opisać szczerze, bez kompleksów i bez wywyższania się, bez doszukiwania się „Rzymu Północy” czy „Paryża Wschodu”. Jego wyprawa nie ma określonego celu, ale nie jest bezcelowa – z każdym krokiem w głębię Mordoru autor „Tatuażu…” odkrywa nowe wymiary ludzkiej mentalności. Nawet jeśli dokonana wiwisekcja nie pomogła zrozumieć, to zbliżyła autora do centrum, do źródeł „ukraińskości” i pozwoliła opisać współczesną Ukrainę – jej mieszkańców, problemy, tożsamość – bez owijania w bawełnę.

Ziemowit Szczerek, „Tatuaż z tryzubem”
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2015

alt