Archiwum
13.09.2012

Upokorzona cielesność

Anna Granatowska
Film

Akcja „Raju: miłość” Ulricha Seidla w większości toczy się na rozsłonecznionych kenijskich plażach. Te rajskie krajobrazy nie powinny jednak zmylić widza. Jaskrawo kontrastuje z nimi ludzkie piekło, w które uwikłani są bohaterowie.

Teresa jest Austriaczką w średnim wieku. Samotnie wychowuje córkę, z którą nie może się porozumieć. Aby odpocząć od szarej codzienności, kobieta wyjeżdża na urlop do Kenii. Tam, zachęcona namowami koleżanek, rzuca się w wir seksualnych przygód z młodymi czarnoskórymi mężczyznami. Teresa staje się kolejną sugar mama – w slangu tubylców: bogatą europejską seksturystką.

Świat w filmie Seidla jest silnie zhierarchizowany. Wartość człowieka określa tu kolor skóry – stale rozbrzmiewające echo ery kolonializmu. Europejki dzierżą władzę, a Kenijczycy są na każde ich skinienie, w pełni uzależnieni od pieniędzy, które mogą od nich uzyskać. Oferują pełen wachlarz usług – od sprzedaży naszyjników z kości słoniowej, poprzez organizowanie wycieczek łódkami, po prawienie komplementów, adorację i seks. „Mogłabym ich stale lizać i gryźć. Ich skóra smakuje jak kokos” – wobec takiej rekomendacji również Teresa nie pozostaje obojętna, chociaż początkowo się kryguje, chichocze jak nastolatka, uważa, że przygody towarzyszek to czyste szaleństwo. W końcu jednak się przełamuje. Na afrykańskich plażach nie szuka bynajmniej miłości. Jest cyniczna – wie, że jedyne, co może tu znaleźć, to wakacyjna przygoda, chwila udawanej bliskości, interes do zbicia pokryty pokraczną i niezbyt przekonującą maskaradą. Jest też świadoma, że musi zapłacić. Mimo wszystko nie postępuje konsekwentnie. Od swoich „kochanków” nie chce słyszeć konkretnej ceny, lecz deklaracje, że jest ich pierwszą (białą) kobietą. Ostatecznie nie płaci im też za seks, tylko finansowo wspiera w trudnych sytuacjach życiowych. Seidl w wywiadach wskazywał na to, że taka jest właśnie specyfika kobiecej seksturystyki. Szukanie złudzenia prawdziwej miłości często odróżnia ją od podobnych wyjazdów podejmowanych przez mężczyzn. Ta cecha wyjątkowo dobitnie podkreśla podstawowy brak – uczuć, bliskości, porozumienia, miłości wyrażającej się też fizycznie – którego doświadcza Teresa, jałowość relacji międzyludzkich w kulturze Zachodu.

Konfiguracja bohaterów „Raj: miłość” powtarza strukturę znaną już z twórczości Austriaka. W „Good news”, pierwszym filmie po przerwie odbieranej przez reżysera jako swego rodzaju „zakaz wykonywania zawodu”, pojawia się wyrazisty podział postaci na dwie grupy. Na jednym biegunie znajdują się imigranci, a na drugim Austriacy. Te dwa światy zostały włączone w obieg jednego medium, jakim jest gazeta bulwarowa. Ona stała się przedmiotem wymiany między pogrążoną w inercji rzeczywistością kupujących a stale znajdującymi się w ruchu roznosicielami tabloidów. Podobny podział powraca w filmie „Raj: miłość”, ale tutaj reżyser idzie o krok dalej. Handel prasą brukową zastąpiło sprzedawanie własnego ciała. Wzajemny wyzysk i ludzka tożsamość, zredukowane do upokorzonej cielesności, stają się w ostatnim dziele Austriaka jedyną płaszczyzną wymiany międzykulturowej.

Seidl jest prawdziwym enfant terrible współczesnego kina. Również w „Raju: miłość” nie dba o dobre samopoczucie widza. Jesteśmy zmuszeni do oglądania bohaterów w sytuacjach, w których wolelibyśmy ich nie widzieć. Nadzy, bezradni, poniżający się i poniżani, śmieszni, charakteryzowani z groteskową przesadą – paradoksalnie jednak potrafią wzbudzić naszą empatię. W „Modelkach”, filmie Seidla z 1999 roku, kamera pełniła funkcję lustra, w którym przeglądały się bohaterki, a w pewnym sensie również i widzowie. Zwierciadlane właściwości filmowego obrazu powracają także w pierwszej części trylogii o cnotach. Pomimo ukazywania protagonistki w ekstremalnych, pod względem wyzwalanych emocji, okolicznościach, epatowania jej brzydotą – jesteśmy w stanie się z nią zidentyfikować. Jej płacz, gdy zostaje sama w hotelowym pokoju, to moment gorzkiej świadomości – przemijania, brzydoty, samotności – który nie pozostawia nas obojętnymi. Potwierdza on zarazem, że doświadczenie katharsis w kinie cały czas jest możliwe.

„Raj: miłość” to film, w którym brak miejsca na półśrodki. Reżyser konsekwentnie realizuje w nim własną koncepcję kina, której nie można jednoznacznie przyporządkować do jednego rodzaju filmowego. Sam twórca twierdzi, że jego utwory nie przynależą ani do kina dokumentalnego, ani do fabularnego. Jedyne na czym mu zależy w tym kontekście, to wrażenie autentyzmu, którego doświadcza widz. W „Raju: miłość” to poczucie buduje przede wszystkim świetna gra aktorska Margarete Tiesel, skonfrontowana z prawdą doświadczenia odtwarzających przed kamerą swoje życiowe role kenijskich beach boys. Długie, oparte na improwizacji sceny potwierdzają stricte dokumentalny kunszt autora.

Po seansie obrazu austriackiego reżysera w głowie pozostaje pytanie, czym właściwie jest pierwsza z cnót, wokół której osnuto historię seksturystki Teresy? Jak wiadomo, miłość niejedno ma imię. Grzegorz Ciechowski na nagranej w 1995 roku „Republice marzeń” proponował cały zestaw alternatyw: „lubieżność i obraza, zejście i degrengolada, nieczystość, zeszmacenie, szambo, bagno, zbydlęcenie”.

„Raj: miłość”
reż. Ulrich Seidel
premiera: 7.09.2012

Zobacz także recenzje pozostałych części trylogii Ulricha Seidla:

alt