Archiwum
08.05.2020

Ucieczki do wolności

Mateusz Demski
Seriale

Wybór małżonka nie był jej decyzją, jako że należała do chasydzkiego ruchu Satmar, najbardziej hermetycznej grupy wśród ultraortodoksyjnych Żydów, zamieszkującej Williamsburg w północnej części Brooklynu. Wchodziła jednak w zaaranżowane małżeństwo z przekonaniem, że spełni pokładane w niej nadzieje: będzie służyć mężowi, rok w rok rodzić dzieci – wszystko to ze świadomością, iż odpowiada powszechnym normom i wymaganiom stawianym wobec młodych kobiet. Niedługo przejrzy jednak na oczy, przestanie godzić się na niewidzialność, zakrywanie włosów i cały wachlarz mechanizmów dyscyplinowania. Postanowi zawalczyć o odrobinę wolności. O siebie. Dziewiętnastoletnia Esther Shapiro stawia wszystko na jedną kartę – porzuca swoje życie w Nowym Jorku i ucieka do Berlina. Według oficjalnych danych decyduje się na to niecałe dwa procent członków chasydzkiej społeczności. Ów przypadek uznać można za podstawę, fundament, źródło „Unorthodox” – serialu Netflixa opartego luźno na motywach autobiograficznej książki Deborah Feldman.

W miarę oglądania „Unorthodox” dowiadujemy się, że Esty dokonała w gruncie rzeczy niejednej ucieczki. Uciekała nie tylko przed przerażającą tyranią milczenia, przed narastającym usuwaniem na margines jej pragnień, ambicji, talentów i tego, kim jest naprawdę. Uciekała również przed zewnętrzną ingerencją w proces planowania i zakładania rodziny. Bohaterce towarzyszyły po ślubie silny niepokój i pytania o możliwości zajścia w ciążę. Prowokowały one naciski, formy przymusu i presję całej wspólnoty – wcale nie bezbolesną, raczej niewygodną, przyjmującą formę środowiskowo-obyczajowego ostracyzmu. Bo poza macierzyństwem wśród chasydów nie ma przyszłości. Wszystko to sprawia, że struktura i zasady rządzące światem ortodoksyjnych Żydów zostają w serialu klarownie i jednoznacznie określone jako opresyjne, złe, nienawistne, rodzące różnorodne formy przemocy i wywierające ciągłą kontrolę wobec tych, którzy nie mają się jak bronić. I zapewne jest w tym wiele prawdy, jako że historia oparta jest na konkretnych faktach i wydarzeniach; należy jednak zapytać, czy istnieje druga strona medalu?

O pewnej problematyczności tego serialu świadczyć może fakt, że dyskurs zaproponowany przez twórców jest oparty na zawężonym, jednolicie krytycznym przekazie: tylko jedna podlegająca opresji strona zasługuje na uwagę; zrezygnowano (choćby dla stworzenia intrygującego kontrapunktu) z oświetlenia doświadczeń kobiet, które deklarują przecież, że w Satmar znajdują szczęście, radość i bezpieczeństwo u boku swoich bliskich. „Unorthodox” buduje zatem wyłącznie negatywne, najciemniejsze konotacje związane ze społecznością ortodoksyjnych Żydów. Niestety, mam nieodparte wrażenie, że coś się w ten sposób traci. Że paradoksalnie podkręca to stereotypy, utrwala zero-jedynkowy podział. A zarazem trudno w oparciu o ten zarzut jednoznacznie przekreślić odbiór Unorthodox”.

Kilka ciekawych spostrzeżeń ten serial jednak poczynił.

Mnie na przykład w szczególności – jako osobę urodzoną w mieście Oświęcim – zaintrygowała krótka refleksja nad zagadnieniem miejskiej przestrzeni publicznej; osadzenie akcji w doświadczeniu stricte przestrzennym. Spokojne zakola rzek, plaże miejskie, a nawet place zabaw, które Esty odkrywa podczas tułaczki po Berlinie, okazują się miejscami wielokrotnie bardziej skomplikowanymi, noszącymi ślady tragedii jak na dłoni, istniejącymi jednocześnie w dwóch równoległych porządkach: „tu i teraz” oraz „tam i wtedy”. Kapitalnie oddają to sceny dotyczące nie-miejsc pamięci: kiedy bohaterka w ferworze emocji reaguje na ludzi pływających w jeziorze, nieopodal którego w 1942 roku odbyła się konferencja dająca zielone światło dla projektu „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”; albo kiedy niepozorny, mijany pewnie codziennie przez setki berlińczyków skwer w sercu miasta okazuje się miejscem, na które żołnierze prowadzili na egzekucję rodziny z dziećmi. Takie postawienie sprawy sygnalizuje w „Unorthodox” klincz pomiędzy dwiema nieprzystającymi do siebie narracjami: wzburzeniem wspólnoty żydowskiej wobec porzucenia, nieoznaczenia i przykrycia milczeniem potencjalnych miejsc pamięci a głosem mieszkańców współczesnego Berlina, którzy zdają się przekonywać, że każda żałoba powinna mieć swoje granice, żeby można było zacząć normalnie żyć.

Wątek pamięci wskazuje na jeszcze jeden ważny wymiar. Zakotwiczenie w przeszłości jawi się w „Unorthodox” jako przepotężne, ciążące na chasydach brzemię – nieusuwalna siła, która nakazuje stawiać potężne kroki wstecz i kolekcjonować to, co bolesne. Tym samym społeczność ta zdaje się żyć w stanie, który określić można mianem hibernacji. „Przypominamy historię naszego narodu, byśmy pamiętali o cierpieniu. Gdy ufaliśmy przyjaciołom i sąsiadom, próbowaliśmy nosić ich ubrania, mówić ich językiem, Bóg nas karał. Musimy zaakceptować to, kim jesteśmy i nie odstępować od Tory. To jedyna droga do bycia wolnym” – nawołuje w dniu szabatu rabin, dając kolejnym pokoleniom świadectwo niewoli Żydów w Egipcie, inkwizycji hiszpańskiej, powstania Chmielnickiego i Holokaustu. Problem oczywiście nie polega na pamięci, która poleruje przeszłość i ocala od zapomnienia, ale na zawiązaniu społeczności ufundowanej na strachu i logice absolutnej separacji od współczesnego świata, która kształtuje ekstremalne zachowania oraz tezy. Są wśród nich szokujące słowa samej Esty, dla której ciąża – będąca wszak wynikiem zaaranżowanego zamążpójścia – jest jak mała cegiełka dołożona do odbudowy i wypełnienia próżni po sześciu milionach ofiar nazistowskiego systemu.

Ostatecznie bohaterka „Unorthodox” dołącza do grona osób, które bardzo pragnęły uniknąć podporządkowania antagonizującym etykietom patriarchatu, niepokoju, także dyktatu historii. I której z nieprawdopodobną nawiązką się to udało – w czym może zresztą tkwić kolejny problem z owym serialem. Sęk w tym, że wizyta w przypadkowej, jednej z tysięcy berlińskich kawiarni, owocuje tu natychmiastowym wręcz odcięciem ultraortodoksyjnej pępowiny przez Esty, pojednaniem z matką, wsparciem paczki cool przyjaciół i (wiele na to wskazuje) stypendium w prestiżowym konserwatorium muzycznym. Nie ma co ukrywać, że nie jest to zbyt twardy realizm oddający, jak taka ucieczka naprawdę wygląda. W narracji twórców – mam wrażenie, że celowo – nie idzie wyłącznie o fakty, a o pewne uniwersalne (momentami płytkie, sabotujące wiarygodność psychologiczną) skróty myślowe, emocje i lekcje do odrobienia. Idzie wreszcie o to, byśmy odeszli od ekranu uzbrojeni w wiarę w kojące zakończenie i w nadzieję. W rzeczywistości jednak znaczna część chasydów decydujących się na skosztowanie świata zewnętrznego nie miała tyle szczęścia i zamiast na ziemi obiecanej, jak Esty, znalazła się in the middle of nowhere – bez perspektyw, możliwości rozwoju i wpływu na swoją sytuację. W tym miejscu jako dopełnienie przytoczyć należy świadectwo bohatera dokumentu „Jedni z nas” – produkcji z 2017 roku, która przed kilkoma tygodniami wypłynęła na fali popularności „Unorthodox”.

Żyjący od siedmiu lat poza diasporą Luzer przekonuje, że wolność słono go kosztowała. Że większość osób takich jak on zupełnie się rozpada, nie radzi sobie na zewnątrz, wcale nie znajduje sukcesu tuż za rogiem, nie osiąga żadnej pełni, a to dlatego, że chasydzi stworzyli społeczność ludzi nieprzystosowanych do życia poza nią. W ten sposób możliwość zdobycia świeckiego wykształcenia, konkretnych umiejętności czy solidnego doświadczenia zostają tam całkowicie wyrugowane. W wielu sprawach ludzie ci widzą świat wyrywkowo, nie docierają do nich realia drugiej dekady XXI wieku. Część tak zwanych uciekinierów liczyć może najwyżej na pół etatu w McDonaldzie i kursy dokształcające w ramach wieczorówki, inni lądują w więzieniu, na odwyku albo poddają się przymusowi powrotu do dawnego układu. I to właśnie ta bezradność, ograniczenie szans oraz nieprzystosowanie do życia praktycznego, zwłaszcza jego presji społecznych i ekonomicznych – potraktowane przez „Unorthodox” nieco po macoszemu – martwi mnie i porusza w losie byłych chasydów najbardziej.

 

„Unorthodox”
twórca: Maria Schrader
Netflix

Photo by Anika Molnar | © Netflix