Archiwum
12.12.2016

Ucieczka przed znanym

Mateusz Miesiąc
Teatr

Żeby dotrzeć pod powierzchnię – stworzonego przez fantazmaty polskości – jeziora Gopło, nie wystarczy jedynie przekroczyć jego taflę. Trzeba się przebić przez wiele warstw, których liczba okaże się inna dla każdego podejmującego to wyzwanie.

Dlaczego Władysław Żeleński w 1896 roku przekroczył ramy „Balladyny” Juliusza Słowackiego i zgromadził nad brzegiem scenicznego Gopła tłumny chór? W dramacie Słowackiego Goplana jest przecież wyobrażeniem obcego, którego mieszkańcy okolic unikają i z którym nie podejmują kontaktu. Dopiero kiedy zwrócimy uwagę na wymiar historyczny zabiegu Żeleńskiego, jego sens staje się jasny. Uwaga zebranych wokół jeziora ludzi koncentruje się na fizycznym rezerwuarze tej materii, której charakter mniej więcej dekadę później opisze Tadeusz Miciński w „Nietocie”. Przyciąga ich wypierana ze świadomości polskiego narodu historia, w której pragnienie zemsty i chęć przywrócenia boskiego ładu nieustannie przeplatają się z pragnieniem posiadania władzy. Figura jeziora wypełnianego przekonaniami wspólnoty nie jest w stanie przyjmować różnych wariantów historii minionej: osobistej, społecznej, narodowej czy światowej. Dlatego strzegąc duchowego ekosystemu metaforycznego Gopła, trzeba dbać o to, by wszystkiemu, co się w nim się znajdzie, nadawać specyficzną, powielającą istniejące przekonania formę.

Żeleński (wraz z Ludomiłem Germanem, autorem libretta) pokazał, że wszelka aktywność polskiego narodu ma u swoich podstaw pragnienie ucieczki. Pod koniec fabularnej akcji „Goplany” ujawniona zostaje idea, na mocy której realizacja wizji sprawiedliwości dokonać się może tylko z udziałem ludu. Przywracane jest w ten sposób prawo zbiorowości do ponownego zanurzania się w odmętach własnej egzaltacji kształtowanej przez pryzmat arbitralnie wykreowanej wizji tożsamości narodowej. W konsekwencji możliwe stanie się oczyszczenie ze skaz moralnych – przynajmniej w perspektywie wspólnotowej autorefleksji.

W wyreżyserowanej przez Janusza Wiśniewskiego na scenie Teatru Wielkiego Opery Narodowej realizacji „Goplany” wskazana ścieżka rozumienia schematu kreacji narodowej świadomości znalazła specyficzne ujście. Zawarty w libretcie postulat historyczności zrealizowany został poprzez nielinearny sposób prezentacji dziejów. Wśród ludu zebranego nad Gopłem rozpoznać można osoby pochodzące z różnych czasów, będące przedstawicielami różnych nacji: antyczne piastunki, Chrystusa dźwigającego belkę krzyża i towarzyszącego mu świętego Szymona, purytańskich farmerów z obrazu Granta Wooda, elżbietańskich arystokratów i arystokratki, oficerów nieokreślonych armii. Tworzony przez nich obraz ma charakter eklektycznej kombinacji, której poszczególne części, wbrew niespójnej proweniencji, współegzystują ze sobą jako jeden twór. I tylko przemykające w tle sine postacie o zdeformowanych kształtach sugerują, że ta specyficzna grupa powstała w wyniku wielowiekowego gromadzenia się doświadczeń wspólnotowych; że jest to zbiorowisko goplanich topielców, które próbują odwrócić uwagę od tego, czym są w istocie.

Różnorodne grono specyficznych postaci pozostaje wyraźnie oddzielone od właściwej akcji. Biorących w niej udział wyróżniają odmienne kostiumy – nieprzystające co prawda do czasów przedhistorycznych, lecz mieszczące się w ramach nieusystematyzowanego wyobrażenia o przeszłości. Z jednej strony stają obok siebie rycerze Kirkora w średniowiecznych, choć plastikowych zbrojach oraz mieszkanki przydrożnej chaty odziane w transparentne, czarne tkaniny. Z drugiej – osoby  w mundurach z przełomu XIX i XX wieku, rokokowych sukniach, kmiecych łachmanach czy strojach amerykańskich Indian. Tak ucharakteryzowany chór zazwyczaj respektuje niewidzialną granicę między sobą a solistami, jedynie chwilowo włączając się w bieg wydarzeń. Praktyka ta szczególnie nasila się w trzecim akcie. Kiedy Wdowa (Małgorzata Walewska) zwierza się Balladynie (Wioletta Chodowicz) ze swoich snów, w których ukazuje jej się druga, utracona córka, ta wychodzi spomiędzy zebranego przy stołach tłumu. Po tym, gdy Kirkor (Arnold Rutkowski) zrywa Balladynie opaskę, odsłaniając nieusuwalną plamę krwi na jej czole, chór uczestniczy w wydawaniu wyroku na siostrobójczynię.

Wystąpienia chóru, bardzo dobrze zrealizowane, z pewnością o wiele bardziej pasowałyby kompozycyjnie do całości spektaklu, gdyby orkiestra pod batutą Grzegorza Nowaka scalała je z partiami solowymi. Niestety – nie dość, że nie podjęto nawet próby połączenia tych dwóch płaszczyzn, instrumentaliści zbyt często dążyli do przejęcia prymatu w trakcie wykonywanych arii. W efekcie muzycy i soliści nawzajem się zagłuszali, co odbierało śpiewakom możliwości interpretacyjne.

Gładkie tło, przez które przenikają obłe kształty – projekcje autorstwa Ewy Krasuckiej – nie tylko sprawnie współgra z dobrze prowadzoną reżyserią świateł, lecz sugeruje też nieoznaczoność przestrzeni scenicznej. W ten sposób niekonieczne okazuje się jednoznaczne określanie jej źródeł ani wyraźnych punktów odniesienia. Czy owa przedhistoryczna kraina nigdy tak naprawdę nie opuściła odmętów Gopła? Czy schadzka Balladyny i Kostryna (Mariusz Godlewski) od samego początku nie była żadną tajemnicą dla wszystkich istot zamieszkujących jezioro? Któremu z dwóch skonstruowanych przez Słowackiego na wstępie światów Wiśniewski przyznaje większy udział w rzeczywistości scenicznej? Czy poza Gopłem istnienie wszystkich tych postaci jest w ogóle możliwe? (Oraz czy to z powodu przebywania w obcym, podwodnym świecie Chodowicz nie wzbiła się na wyżyny swoich wokalnych możliwości, za co publiczność nagrodziła ją najskromniejszymi owacjami pośród solistów?). Wiśniewski umiejętnie podkreśla wszystkie te wątpliwości, nie podsuwając jednak rozwiązań, w zamian mnożąc repertuar niedopowiedzeń.

Wielopłaszczyznowość warszawskiej inscenizacji „Goplany” sprawia, że fabularne oczyszczenie ludu oraz ujednoznacznienie toku opowiadanej historii jest tylko pozorne. Kurtyna zapada na moment przed ostatecznym upadkiem Balladyny. Nie dowiemy się zatem, czy z racji popełnionych zbrodni została ona wyrzucona na brzeg, czy też – na wzór Grabca (Rafał Bartmiński) – przemieniona została przez Goplanę (Edyta Piasecka) w drzewo. A może jezioro pochłonęło ją, przez co dołączyła do panteonu narodowych fantazmatów? Akurat na to pytanie możemy odpowiedzieć. Gopło Wiśniewskiego istnieje przecież w nas samych.

„Goplana”
libretto wg „Balladyny”: Ludomił German
reżyseria, scenografia, kostiumy: Janusz Wiśniewski
muzyka: Władysław Żeleński
dyrygent: Grzegorz Nowak
Warszawa, Teatr Wielki – Opera Narodowa
premiera: 21.10.2016

alt
fot. K. Bieliński