Autobiograficzny komiks Élodie Durand „Parenteza” opowiada o zmaganiu się z ciężką chorobą. Jednak wbrew temu, czego można by się spodziewać, autorka skupia się w nim na czymś innym niż heroiczna walka.
Dwudziestoparoletnia studentka Élodie Durand zachorowała na nowotwór mózgu. To traumatyczne doświadczenie stało się dla niej źródłem cierpienia i upokorzenia, ponieważ choroba stopniowo ograniczała zdolności intelektualne dziewczyny. Czytając „Parentezę”, ma się wrażenie, że to właśnie zmiany w psychice i postrzeganiu świata są tym, o czym autorka przede wszystkim chce opowiedzieć. Konstruuje narrację tak, że to nie dramat związany z poważnym otarciem się o śmierć jest tu wyeksponowany na pierwszym planie. Oczywiście ten podstawowy lęk w „Parentezie” jest obecny, choć nie jest wyrażony bezpośrednio. W momencie, gdy komiksowa Judith (pod takim imieniem występuje w swojej opowieści Élodie Durand) poznaje diagnozę, nie można nie wyczuć grozy całej sytuacji, w której różnica między pojęciami „ganglioneuroma” i „astrocytoma” oznacza życie bądź spodziewany jego rychły koniec. Autorka nie skupia się bowiem na oczywistościach i nie próbuje przekonywać czytelnika, jakim koszmarem jest czekanie na śmierć, gdy się wie, że się umiera (akurat w przypadku Durand na szczęście wszystko skończyło się względnie dobrze). Nie wymusza litości, zamiast tego przekonująco opowiada o uczuciach innego rodzaju.
Wyjdźmy od tytułu. Definicja słownikowa terminu „parenteza” mówi, że jest to zdanie wtrącone zapisywane w nawiasie, mające dopowiadać jakieś treści do głównego tekstu, wyjaśniać, rozszerzać, pozostając poza głównym tokiem wywodu. To pojęcie posłużyło francuskiej autorce do opisania stanu letargu i zawieszenia, w jakim się znalazła z powodu choroby zmieniającej psychikę i reakcje układu nerwowego. Okres choroby wiąże się nie tylko z heroiczną walką o życie, ale też – zwłaszcza gdy postrzegać go z czasowego dystansu – z wytrąceniem zdarzeń z normalnego biegu. Judith przesypia prawie całe dnie, doświadcza zaników świadomości, nie potrafi kontrolować swojego zachowania, nie rejestruje w pamięci większości codziennych faktów. Jej głowa przestaje działać, a świat wokół staje się obcy i trudny do ogarnięcia na najbardziej podstawowym poziomie. Scena, gdy bohaterka poznaje straszliwą diagnozę lekarską, zaskakuje beznamiętnością i brakiem ekspresji uczuć, których należałoby się spodziewać wobec takiego dramatu. Jakby Judith nie kojarzyła, co się dzieje, sprawia wrażenie obojętnej na sygnały ze świata zewnętrznego.
Rola przedstawienia graficznego, na jakie decyduje się autorka, jest w tej opowieści niebagatelna. Czarno-białe, oszczędne plansze przedstawiają świat bardzo fragmentarycznie, bez tła (jedynie na końcu – jakby dla kontrastu – Élodie Durand ukazuje zdrową Judith wśród tłumu ludzi na ulicy, narysowanego z dbałością o detale). Narracja jest poszarpana, kadry często puste, właściwie nie ma tu mowy o dłuższych sekwencjach obrazkowych opowiadających dosłownie o wydarzeniach. „Parenteza” to zbiór narracyjnych strzępków, których Élodie Durand, wystawiając komiksową formę na próbę, używa do przekazywania chaotycznych myśli i wizji świata zrodzonej w głowie jej bohaterki. Autorka pokazuje Judith w trakcie rozmów z koleżanką na ulicy, z lekarzem w gabinecie, z rodziną, w samotności… Często są to złożone z dwóch czy trzech kadrów krótkie sekwencje, w które nieustannie wkradają się graficzne metafory i hiperbole odnoszące się do stanów psychicznych bohaterki – takie jak postać z wielką głową poznaczoną żyłkami, zawieszona w ciemności splątana sieć, po której bohaterka zmierza nie wiadomo gdzie, oraz przedstawiona w zarysie złowieszczo roześmiana czarna głowa chcąca pożreć Judith. To właśnie te obrazy stanowią bezpieczniejszą dla samej autorki i dla czytelnika (bo subtelniejszą) metodę mówienia o lęku przed śmiercią i zagubieniu. Wyrażają emocje, których brakuje w zachowaniu samej Judith.
W poszatkowaną narrację komiksu Élodie Durand wplotła wykonane przez siebie rysunki pochodzące z okresu walki z chorobą. Są upiorne i odrealnione, choć im bliżej wyzdrowienia, tym – mam wrażenie – stają się bardziej uładzone, a przedstawione na nich obiekty łatwiej dają się identyfikować jako postacie ludzkie czy choćby antropomorficzne. Te koszmarne bazgroły są desperacką próbą uzewnętrznienia tego, jak autorka postrzegała całą tragedię w momencie jej trwania i jak kanalizowała emocje za pomocą ołówka na kartce, tkwiąc jednocześnie w nienaturalnym, spowodowanym chorobą stanie odrętwienia. To próba dużo bardziej rozpaczliwa niż wspomniane, tworzone z bezpiecznego czasowego dystansu wizualne metafory, bo te rysunki stanowią swego rodzaju relację na żywo. Jednak, podobnie jak metafory, bazgroły z intymnego szkicownika służą silnemu zaakcentowaniu emocji ukrytych pod powierzchnią codziennych gestów czy słów chorej bohaterki, emocji ujawniających się poza codziennymi sytuacjami i gasnącą świadomością.
Na okładce Élodie Durand przedstawiła siebie (Judith) schowaną za wielką klamrą, z wyrazem wstydu na twarzy. W komiksie obrazuje bohaterkę, której świadomość ciągle ulega ograniczeniom. Judith traci zdolność czytania, pisania i wykonywania prostych działań matematycznych. Gdy próbuje pisać pracę magisterską, stwierdza, że formułując zdanie, nie potrafi wyjść poza najprostszą konstrukcję składniową sprowadzającą się do podmiotu i orzeczenia. To chyba najbardziej znaczący komentarz do stanu, w którym człowiekowi zostaje odebrana możliwość ogarnięcia rozumem i językiem świata – gdy brakuje dopełnienia najprostszych myśli (to samo wyraża jeden z upiornych rysunków autorki z czasu choroby, na którym ukazała kroczącą postać, oglądającą się za siebie i widzącą, że zniknęła ścieżka, którą wcześniej podążała). Zresztą z czasem bohaterce wymyka się również własna podmiotowość. W pewnym momencie nie potrafi nawet powiedzieć, jak się nazywa.
Judith ucieka ostatecznie z nawiasu, utożsamionego z zawieszeniem zwyczajnego przebiegu życia, z wymuszoną przerwą w życiorysie, z istnieniem przez kilka lat w niebycie, poza pełnym obiegiem informacji. Kończy etap swojego życia, który na szczęście był tylko ponurym wtrąceniem, a nie ostatnim aktem biografii. W czasie choroby Judith poznawała świat na nowo, mozolnie rekonstruowała własną narrację o rzeczywistości, rozpaczliwie starała się zapobiec degradacji intelektualnej. Ukrywająca się za klamrą bohaterka widoczna na okładce, chce jak najszybciej wrócić na właściwe tory i oddalić się od linii uwłaczającego nawiasu. Élodie Durand tworząc swoją opowieść, wykorzystuje pojęcie parentezy do systematyzowania swojego doświadczenia choroby powodującej ograniczenie świadomości. Autorka w ten sposób nie epatuje udosłownionym koszmarem związanym z fizycznym cierpieniem, a pokazuje inny przerażający aspekt dramatu.
Élodie Durand, „Parenteza”
przeł. Wojciech Prażuch
Post
Kraków 2012