Archiwum
10.03.2014

Pogarda Jarmuscha

Adam Kruk
Film

Jim Jarmusch, dawniej mistrz powściągliwości w operowaniu filmowymi środkami („Inaczej niż w raju”) i złotego umiaru w posługiwaniu się metaforą („Truposz”), od pewnego czasu zagęszcza ilość symboli i tropów przypadających na film, tworząc rodzaje klaserów z pamiątkami własnych intelektualnych podróży. Tak jakby dawno przekonanych widzów zawzięcie próbował przekonywać o tym, że jest reżyserem erudycyjnym. Jeżeli w „Broken Flowers” napełnianie „Don Giovanniego” obrazkami z historii kina pozwoliło jeszcze zbudować niezwykłą (i przy tym zabawną) odyseję niespełnienia, to najnowszy film Jarmuscha zawodzi na każdym polu. „Tylko kochankowie przeżyją” nie udał się ani jako komedia, ani jako film wampiryczny. Największą klęskę ponosi jednak jako, kryjący się pod tymi warstwami, esej o upadku kultury.

Reżyser napuszył swoje dzieło odniesieniami, które w nagromadzeniu przestają cokolwiek znaczyć. To mignie zdjęcie Edgara Allana Poe, to znów Joego Strummera. W rozmowie pojawią się Shelley i Byron, mający ilustrować mroczne (czyli dobre) gusta bohaterów, które podniecają ich bardziej niż krew. Nazbyt prosty symbolizm ilustrują już ich imiona: Adam i Ewa. W zrujnowanym Detroit, dawnej stolicy motoryzacji, mateczniku soulu i techno, przemieszczając się wyjętym ze „Świętego” białym Jaguarem XJS, odwiedzić muszą oni Michigan Theater czy Motown Museum, a Jarmusch ustami Adama nie omieszka nam o tych przybytkach opowiedzieć. W marokańskim Tangerze przyjaźnią się z niejakim Christopherem Marlowem (John Hurt) – i tak, reżyser potwierdza, że to on był prawdziwą „siostrą Szekspira”. Jest jeszcze gorzej (choć chyba miało być śmiesznie), kiedy doktor Faust spotyka… doktora Watsona. Czemu służyć ma tak powierzchowny fetyszyzm kulturowy?

Pod metaforą wampira, nazbyt dobrze pamiętającego dawne czasy, kryje się nie tylko apoteoza upodobań samego Jarmuscha, ale i niechęć dla wszelkich innych. „Tylko kochankowie przeżyją” to film o tych, którzy zagrzebali się w swoich fascynacjach z młodości i odmawiają dalszej edukacji, uparcie twierdząc, że najlepsze i tak już było; o miłośnikach starych rupieci, ostentacyjnie odrzucających uczestnictwo w dzisiejszym pospolitym świecie. Jakby dawniej świat był mniej pospolity.

Motyw odwrotu od współczesności w stronę krain czysto osobistych i wszelkie formy eskapizmu zawsze silnie obecne były w filmach Jarmuscha, w których bohaterowie – jak sam reżyser – wolą płynąć swoimi niespiesznymi strumykami niż z głównym nurtem. O ile jednak we wcześniejszych dziełach autor „Nieustających wakacji” poprzestawał na życzliwym portretowaniu odludków, o tyle w ostatnim filmie agresywnie konfrontuje ich ze zwyczajnym światem. Ten reprezentują nie tylko ludzie, do których tytułowi kochankowie odnoszą się lekceważąco (a jednak trochę ich, a przynajmniej ich krwi pożądają), ale też siostra Ewy, wampirzyca Ava (Mia Wasikowska). Utożsamia ona młodość i nowoczesność, żądzę życia i zabawy, przed którymi główni bohaterowie bronią się rękami i nogami. Skoro nie chcą dopuścić do siebie nikogo i niczego, czego sami by nie wybrali, także widz czuje się w ich towarzystwie niemile widziany.

O ile jeszcze charyzma Tildy Swinton nadaje granej przez nią Ewie nieco wdzięku i człowieczeństwa, o tyle weltschmerz wiecznie zachmurzonego Adama z twarzą Toma Hiddelstona zwyczajnie irytuje. A to właśnie on zdaje się porte-parole reżysera, zdegustowanego stanem współczesnej kultury. Wizja Jarmuscha przypomina tu nadąsanie nastolatka, przekonanego o tym, że on jeden na kuli ziemskiej słucha dobrej muzyki i czyta książki. Zabarykadował się w swoim pokoju jak bohaterowie niechcący się stykać z prostym ludem, wobec którego żywią pogardę. To właśnie ona – jakkolwiek reżyser by jej nie poetyzował – sprawia, że wytworny estetyzm „Tylko kochankowie przeżyją” staje się tak paskudny.

„Tylko kochankowie przeżyją”,
reż.: Jim Jarmusch
premiera: 7.03.2014

alt