Moc świata zawsze przejawia się w kręgu i wszystko stara się być okrągłe. Niebo jest okrągłe; słyszałem, że ziemia jest okrągła niczym piłka, podobnie jak wszystkie gwiazdy. Wiatr, w swoich najsilniejszych porywach, jest wirem. Ptaki budują okrągłe gniazda, gdyż mają tę samą religię co my. Słońce wschodzi i zachodzi po okręgu, podobnie księżyc. Oba są też okrągłe. Nawet pory roku następują po sobie w wielkim kręgu i zawsze wracają w to samo miejsce. Życie człowieka również zatacza krąg, od dzieciństwa do zdziecinnienia. Tak jest wszędzie tam, gdzie działa moc. Nasze domy były okrągłe jak ptasie gniazda i zawsze stawialiśmy je w kręgu.
Prawie sto lat temu Czarny Łoś, szaman z ludu Oglala, przekazał swoją wielką wizję. Książka, zatytułowana Czarny Łoś. Opowieść indiańskiego szamana, została przełożona na wiele języków, a także wystawiona w formie spektaklu. Do dzisiaj porusza, zachwyca i skłania do myślenia. To obraz rzeczywistości, w której wszystkie istoty dążą do harmonii.
W światopoglądzie wielu rdzennych ludów Ameryki krąg był symbolem doskonałości, życia i jedności. Z tego powodu niedorzeczny wydawał im się pogląd, że ludzka tożsamość płciowa może wyrażać się tylko na dwa sposoby, w dodatku skonfliktowane i opozycyjne względem siebie. Myślenie, że kobieta to osoba z waginą, a mężczyzna to osoba z penisem – a poza nimi jest szara strefa chorób, zboczeń albo chwilowych przebieranek – było im zupełnie obce.
Dla Czarnego Łosia życie jest kręgiem i dzieje się w kręgu. Kiedy się rodzimy, zajmujemy jedno miejsce na jego obwodzie – jesteśmy małym punkcikiem wśród innych małych punkcików. Ale to dopiero początek. Po kręgu życia możemy bowiem dowolnie się przemieszczać w poszukiwaniu nowego, optymalnego miejsca dla siebie. Inni jesteśmy przecież jako dzieci, inni jako nastolatkowie, a jeszcze inni, gdy osiągniemy dorosłość. Krąg jest jednością i naturalnie łączy męskość z kobiecością, miłość do swojej płci z miłością do innej płci. Nie ma w nim miejsc ani płci lepszych czy gorszych, nie ma przeciwieństw – wszystko przepływa, łączy się ze sobą i harmonijnie dopełnia. Można powiedzieć, że obwód wielkiego kręgu życia jest wszędzie, jego środek natomiast nigdzie, bo wszystkie istoty są tak samo ważne i równe sobie.
Jak bardzo jest ograniczające – w kontekście widzenia świata przez Czarnego Łosia – założenie, że ludzka różnorodność daje się zamknąć jedynie w dwóch szufladkach! Albo że dana nam na początku rola została przydzielona na całe życie, bez względu na to, jak bardzo się zmieniamy i co się z nami dzieje. Że nie możemy poszukiwać własnych, pasujących do nas ról, miejsc i płci.
Edmund White, jeden z najwybitniejszych pisarzy będących gejami, w autobiograficznej książce Zuch wspominał bardzo osobliwe „sprawdziany męskości” z lat pięćdziesiątych XX wieku w USA. Poddawano im dorastających chłopców. Przebieg owych sprawdzianów – pozytywny bądź negatywny dla testowanej osoby – miał oddzielać zdrowych i normalnych od chorych i nienormalnych. Stawka była zatem ogromna, a o ostatecznym wyniku decydowały reakcje na trzy kolejne polecenia. Jakie?
„Spójrz na swoje paznokcie”, brzmiało pierwsze z nich. Dziewczyna prostuje w tym momencie palce, chłopak zaś winien je zacisnąć, pokazując wewnętrzną część dłoni. „Popatrz do góry”, nakazywało drugie zadanie. Dziewczyna zwyczajowo unosi wtedy głowę, podczas gdy jej męski rówieśnik powinien odchylić ją do tyłu. „Zapal zapałkę”, zachęcało ostatnie polecenie. Dziewczyna zapala od siebie, chłopak natomiast – w odwrotnym kierunku.
„Istniały jednak dużo mniej ezoteryczne znaki – przypominał White. – Mężczyzna kładzie nogę na nogę, opierając kostkę na kolanie; u lalusia noga przylega ściśle do nogi. Mężczyzna nigdy nie jest wylewny: albo nic nie mówi, albo mówi to głośno”. Wspomnienia pisarza nie są tylko obyczajowym folklorem. Opisywane przez niego „testy męskości” jedynie pozornie należały do niewinnych zabaw. Sprawdziany tego rodzaju naprawdę traktowano jako metodę na zdiagnozowanie jednostek chorych, odstających od większości, zaprzeczających zdrowemu rozsądkowi i przyjętemu ładowi społecznemu.
„Fakt” płci – widzialny, oczywisty i sam przez się zrozumiały – pojmowano pod postacią następującego schematu: (1) płcie są dwie i tylko dwie; (2) płeć jest nieprzechodnia: jeżeli jesteś kobietą, to znaczy, że byłaś nią i pozostaniesz na zawsze; identyczna reguła dotyczy mężczyzn; (3) esencjonalnym znakiem płci są genitalia: kobieta jest osobą z waginą, a mężczyzna to osoba z penisem; (4) wyjątków od tych reguł nie traktuje się poważnie; (5) zamiana jednej płci na drugą jest wyłącznie okolicznościowa – wiąże się na przykład z maskaradami czy balami przebierańców; (6) wszyscy razem i każdy z osobna dają się jednoznacznie przyporządkować do poszczególnych płci; (7) opozycja kobieta–mężczyzna wypływa z natury; (8) przynależność do jeden z dwóch płci jest naturalna – zarówno bycie kobietą, jak i bycie mężczyzną nie zależy od osobistych decyzji.
W tej książce staram się pokazać, że ludzki świat jest znacznie bogatszy i ciekawszy. Różnorodność ról, funkcji, sposobów zakochiwania się, pracy czy ubierania się jest o wiele bardziej interesująca niż powyższy sztywny schemat. W naturze nie ma bowiem linii prostych, wszystko jest ze sobą połączone, a nasza ziemska ekumena jest ogromną strefą przepływów.
Fa’fafine, xanith, māhū, rae-rae, muxe, cacalai, calabai i bissu, kinnar, baklâ, omeggid, kathoey, mashoga, tsekats, sekrata, two-spirit… Domyślam się, że te nazwy – może jednak nie wszystkie? – nie są powszechnie znane. Mogą brzmieć tajemniczo niczym zaklęcia albo nazwy wyjęte z księgi spisanej w nieznanym języku. W istocie pochodzą z żywych, choć pewnie słabo u nas rozpoznawanych języków, takich jak tagalski, bugijski, polinezyjski czy suahili. Mamy wśród nich także słowa angielskie i arabskie oraz jedno powstałe z połączenia słowa hiszpańskiego z zapoteckim. Już samo pochodzenie tych nazw jest znaczące. Po pierwsze, wskazuje na ponadkulturową i międzykontynentalną obecność osób, których nie dało się schować pod parasolami z napisami „męskie” i „żeńskie”. Po drugie, jest dowodem na globalne krążenie słów, a więc także na planetarną wędrówkę idei i wartości.
W książce poświęconej trzeciej płci oba powyższe stwierdzenia są nader ważne. Nie piszę tutaj o czymś tak lokalnym jak endemiczny gatunek płaza. Nie piszę też o czymś tak rzadkim jak samorodek złota. Nie zajmuję się również czymś tak niezwykłym jak albinos na Karaibach. Wręcz przeciwnie – przedstawiam osoby, które żyją w społeczeństwach każdego typu, na równiku i biegunie, w szałasie i apartamentowcu. To normalni i szanowani sąsiedzi, krewni, przyjaciele; dlatego tak bardzo bolesne i krzywdzące są akty przemocy, pogardy czy wykluczenia wobec nich. Osoby, o których piszę, są czasem trochę bardziej kolorowe i twórcze niż inne albo obdarzone rzadkimi talentami. „Płciowa bohema”, chciałoby się powiedzieć, fascynująca pisarzy (Herman Melville), malarzy (Paul Gauguin), a w ostatnich latach zdobywająca na całym świecie fanów dzięki cyklicznemu show RuPaula – amerykańskiego wokalisty, aktora i drag queen.
Słownikowo rzecz ujmując, trzecia płeć to termin określający osoby, które nie są postrzegane – zarówno przez siebie, jak i przez swoje społeczeństwa – ani jako mężczyźni, ani jako kobiety. Osoby te wznoszą się ponad reżim „płci”, mający u podstaw genitalia i biologiczność. Wybierają antyreżim „gender”, bazujący na pragnieniach, marzeniach i upodobaniach. Tworzą zintegrowane ze społeczeństwem unikatowe mikrokosmosy kulturowe, które z braku lepszych określeń nazywamy trzecią – albo czwartą, piątą itd. – płcią. To jednak tylko techniczny, prowizoryczny termin. Jak pisał filozof Kenneth Burke, „wybór słów jest wyborem świata”, dlatego ja wolę używać nazw miejscowych, zakorzenionych lokalnie, w których jest zawarty znacznie głębszy kulturowy sens. Należy dodać, że w ostatnich latach upowszechnił się akronim LGBTQ+, wyrażający różnorodność osób, które są nieheteronormatywne i niebinarne. To ważny symbol, który winien stać się częścią nie tylko naszego języka, lecz także myślenia.
Każdy z rozdziałów tej książki opowiada o innym mikrokosmosie kulturowym i o odrębnej sieci znaczeń przypisywanych płciom. Moim zamiarem było przybliżenie codzienności osób fa’fafine, xanith, muxe, baklâ, mashoga i innych, które uważa się za obdarzone cechami zazwyczaj rozdzielonymi między kobiety i mężczyzn. Chciałem pokazać ich zwyczajne życie, czas pracy i czas relaksu, marzenia i troski, a tam, gdzie to możliwe, sprawić, by mogły „przemówić” swoim głosem. Dlatego najczęściej sięgałem do prac antropologów, od lat prowadzących badania terenowe we wszystkich częściach świata. To właśnie ich domeną jest troskliwe archiwizowanie całej ludzkiej rzeczywistości, a przy okazji komplikowanie nam życia – poprzez budzenie wątpliwości, wskazywanie wyjątków od każdej reguły oraz ukazywanie człowieka jako istoty tyleż bardzo kreatywnej, ile bardzo plastycznej. Innym powodem było to, że sam jestem antropologiem.
Leslie Marmon Silko, pisarka z Laguna Pueblo, w eseju Yellow Woman and a Beauty of the Spirit wspomina: „Tradycyjni Pueblo nie przejmowali się wiekiem ani wyglądem, bo nie było różnic między pokoleniami. Nie było żadnym problemem to, że młody mężczyzna poślubiał kobietę w wieku swojej matki. Zanim nie poszłam do szkoły, nigdy nie słyszałam też, żeby ktoś mówił o ‘kobiecych zajęciach’. Praca była do zrobienia przez kogokolwiek, kto akurat tego chciał. Osoby, które rodziły się z wyjątkowymi cechami psychicznymi albo seksualnymi, były nadzwyczaj szanowane i honorowane, gdyż te różnice dawały im pozycję mediatora między światem ludzi a światem duchów. Mężczyźni mogli nosić kobiece ubrania i pracować razem z kobietami, a nawet poślubiać mężczyzn bez żadnego problemu. Podobnie kobiety miały prawo do noszenia męskich ubrań, polowania, chodzenia na wojnę z mężczyznami i poślubiania innych kobiet. Zdaniem dawnych ludzi wszyscy jesteśmy mieszanką męskości i kobiecości, a nasza tożsamość seksualna nieustannie się zmienia. Ludzie w dawnych czasach patrzyli na świat inaczej”.
W tej książce nie pisałem jednak o świecie minionym, po którym zostały dobre wspomnienia. Przeciwnie – najbardziej interesowała mnie współczesność. Niektóre z przedstawionych tutaj osób można odnaleźć w światowej sieci internetowej. Pewne jest, że nie wyczerpałem tematu. Chciałem bowiem przede wszystkim zachęcić do tego, byśmy spróbowali „popatrzeć na świat inaczej”, nie tracąc dzięki temu nic z jego oszałamiającego bogactwa. Najważniejszym celem tej książki jest bowiem zaproszenie do podróży po wielkim kręgu, w którym wszyscy jesteśmy – w taki czy inny sposób – spokrewnieni i bliscy sobie nawzajem. Żeby jednak było to możliwe, na początek trzeba ten krąg dostrzec.
Wstęp do książki Waldemara Kuligowskiego „Trzecia płeć świata”, która ukaże się na przełomie września i października nakładem wydawnictwa Albus. Książkę ilustrowała Marianna Sztyma.