Archiwum
02.12.2020

Trylogie Jaara

Michał D. Wieczorek
Muzyka

1 października 2020, chwila po 20.00. Właśnie zaczyna się Unsound, który dostosował się do pandemicznej nienormalności i w całości przeniósł się do sieci. Zamiast spędzać początek października w Krakowie, siedzę w domu przed komputerem. Koncerty online zdążyły mnie już od marca zmęczyć, ale dla tego jednego robię wyjątek. Z różnych państw na kilku kontynentach zbierają się artyści, by prowadzić wspólną, wielowątkową improwizację na Zoomie, dokąd przeniosło się życie tych, którzy mogą sobie pozwolić na luksus pracy zdalnej. Wśród nich Ka Baird, duet Senyawa, Resina, Paweł Szamburski, Księżyc czy Laaraji. Nad wszystkim czuwa i wszystkim dowodzi siedzący za fortepianem, usytuowany tyłem do kamery Nicolas Jaar – muzyk, dla którego inauguracja Unsoundu jest idealnym zwieńczeniem tego roku.

Już od czasu pełnowymiarowego debiutu – „Space Is Only Noise” sprzed równo 10 lat – Nico (wtedy dwudziestolatek) wymykał się prostemu szufladkowaniu. Hołubiony przez fanów muzyki elektronicznej i branżowe media, nigdy w zasadzie nie był typowym producentem muzyki tanecznej. Grano go w klubach, występował na największych festiwalach, ale swoje nagrania zmiękczał brzmieniem fortepianu; od samego początku miał swoje ulubione dźwięki, ukochał wariacje odgłosów pękającego szkła, przybrudzone, niedoskonałe brzmienie, trzaski i szumy, które kierowały go w stronę elektroakustycznej muzyki eksperymentalnej.

Od samego początku również trudno było za nim nadążyć. Wydawał muzykę nieregularnie, w seriach – może lepiej byłoby napisać: wybuchach – wydawniczych, by następnie zamilknąć na dłuższy czas. Jednak prawie cały czas tworzył, powoływał kolejne projekty, z których najgłośniejszy był Darkside, duet z Dave’em Harringtonem. Wspólnie wydali tylko jeden album, ale spotkał się on z fenomenalnymi recenzjami. Ciągle w zapowiedziach jest album AEAEA, duetu z Patrickiem Higginsem, który jest jednym ze stałych współpracowników Jaara. Do tego dochodzą jeszcze krótsze współprace: komponowanie dla innych artystów, w tym dla FKA Twigs. Wspólnie pracowali nad drugim albumem artystki, „Magdalene”, który zgodnie uznawany jest za jedną z najlepszych płyt ubiegłego roku.  Dodatkowo prawie od samego początku swojej kariery Nico prowadzi Other People, połączenie labelu, medium pisanego, eksperymentalnego radia i społeczności. To pod tym szyldem ukazują się wszystkie jego wypowiedzi, a ta nazwa stała się znakiem jakości w świecie eksperymentalnej elektroniki.

W ostatnich latach Jaar coraz częściej był zapraszany do specjalnych projektów, ale nigdy przesadnie się nie nimi nie chwalił, jakby go to zawstydzało. Od dłuższego czasu jedynym miejscem, gdzie informuje o swoich nowych planach i przedsięwzięciach, jest jego minimalistyczna strona internetowa – to na niej można było przeczytać o warsztatach i instalacji w Betlejem, występie w Szardży, kulturalnej stolicy Zjednoczonych Emiratów Arabskich, kolejnych ścieżkach dźwiękowych, rezydencji artystycznej i kolejnej instalacji w Amsterdamie. I może jeszcze Bandcamp, gdzie wrzuca nową muzykę. Jak 10 listopada, gdy bez żadnej zapowiedzi opublikował koncert Darkside, co niektórzy już zdążyli interpretować jako zapowiedź powrotu duetu.

Przełomowym albumem w karierze i twórczości Nico był „Pomegranates” z 2015 roku. Początkowo wydany po partyzancku, do pobrania za darmo na stronie Other People, bo też partyzanckie są jego korzenie. „Pomegranates”, znane jako alternatywna ścieżka dźwiękowa do „Barwy granatu” Siergieja Paradżanowa – filmu-legendy opowiadającego losy Sajat Nowy, ormiańskiego aszyka, ludowego poety i wieszcza z XVIII wieku – powstały jako materiał do szuflady; to tak naprawdę ścinki, szkice pisane w przerwach od innych projektów. Gdyby nie sugestia znajomego, że mają w sobie paradżanowską dostojność i tajemniczość, Jaar prawdopodobnie nigdy by ich z szuflady nie wyjął. Dość powiedzieć, że wcześniej nie znał filmu, ale po pierwszym seansie obraz go zahipnotyzował. Odkopał wspomniane utwory, zaczął nad nimi znów pracować i je wykańczać, mając już w głowie „Kolor granatu”, którego fragmenty wszył w kompozycje. „Pomegranates” to muzyka-rzeźba, hieratyczna i dostojna jak film radzieckiego reżysera, złożona z niedoskonałych, brudnych dźwięków, ale też porywających melodii. Na „Pomegranates” Jaar po raz pierwszy idealnie złączył eksperymentalność z bezwstydnym pięknem: w każdym z dwudziestu utworów kryją się obydwa aspekty. Nawet w kończącym album „Muse”: to z pozoru inspirowana romantyzmem fortepianowa miniaturka, ale została przybrudzona szumami i trzaskami, zupełnie jakby nagrał ją na dyktafon Marcin Masecki. Rok po „Pomegranates” ukazała się „Sirens”, pierwsza tak polityczna wypowiedź Jaara. Na okładkę wybrał jedną z prac swojego ojca Alfredo, uznanego chilijskiego artysty, a pierwsze dźwięki „Killing in Time” i całej płyty to łopocząca na wietrze chilijska flaga. Sam w wywiadach przyznawał, że to dla niego nowość, coś, z czym musiał się oswoić.

Na rok 2020 Jaar przygotował całą trylogię albumów, które powstawały w zasadzie w tym samym czasie podczas licznych rezydencji, artystycznych wyjazdów, w domowym studio. Przedłużające się prace nad miksem i masteringiem, a wreszcie i sama pandemia koronawirusa zweryfikowały plany muzyka. Trylogia ukazywała się od stycznia do lipca i dzięki temu jeszcze mocniej komentowała rzeczywistość.

Jako pierwszy ukazał się „2017–2019” Against All Logic, tanecznego alter ego Jaara. Okładka z żołnierzem z telefonem przy uchu zapowiadała, że pod przykrywką klubowego grania Nico będzie się wypowiadał o polityce (nie pierwszy przecież raz). Od pierwszych dźwięków muzyk pokazuje, że nie ma dla niego żadnych granic – sampluje Beyonce, a kilka utworów dalej oddaje mikrofon Lydii Lunch, legendzie nowojorskiego no-wave. Odziera muzykę taneczną prawie do samego jej rytmicznego szkieletu, brudzi jej brzmienie. Od samego początku słychać, że to właśnie on: pierwsze dźwięki „Fantasy” sugerują kierunek bliższy dokonaniom publikowanym pod własnym nazwiskiem, ale po kilkunastu sekundach wchodzi marszowy, paramilitarny, przesterowany rytm. Nie trzeba porywającego manifestu Lunch w „If You Can’t Do It Good, Do It Hard”, żeby poczuć, że Jaar jest na „2017–2019” zwyczajnie wściekły na politykę krajową i sytuację międzynarodową, że odczuwa potrzebę kolejnej ulicznej rewolucji w Chile. Nico przekręca gałkę przesteru na maksa, nie szuka wysublimowanych rozwiązań, „wali prosto z mostu”. „2017–2019” z perspektywy czasu jest zapisem ostatnich przedlockdownowych imprez, wspomnieniem czasów pełnych klubów, bez nakazu noszenia maseczek.

Marzec – kiedy pierwsza fala epidemii uderzyła najmocniej w Europę, a kolejne kraje zamykały się w lockdownach – przyniósł „Cenizas” (Popioły). W artykule dla „Resident Advisor” Jaar przyznaje, że miał co do tego ruchu wątpliwości. Czy nie jest zbytnią próżnością w tak ciężkim czasie wydawanie muzyki i zakładanie, że ludzie będą chcieli jej słuchać? Może taka treść i forma wypowiedzi są wobec sytuacji zbędne? A jednak podjął decyzję, że to odpowiedni moment – być może dlatego, że „Cenizas” to idealna ścieżka dźwiękowa do zamknięcia w izolacji. Okładka sugeruje, że jest to wejście w siebie, muzyka skierowana do wewnątrz; i tak w istocie jest. Nico nagrywał „Cenizas” w odosobnieniu, ale nie tym covidowym. Sam sobie narzucił rygor pracy: na miesiąc zamknął się w Turynie, gdzie napisał i wyprodukował większość albumu, resztę dodał w rodzinnym Nowym Jorku.

Podobnie jak „Pomegranates”, „Cenizas” zawiera najbardziej eksperymentalne i najprzystępniejsze jednocześnie momenty w jego dotychczasowej karierze – ale tym razem efekt Jaar osiąga zupełnie innymi metodami: w mniejszym stopniu korzysta z estetyki glitchu i tych wszystkich mikrodźwięków, którymi rozbrzmiewały „Pomegranates”. Opiera muzykę na brzmieniach klarnetu, fortepianu i skonstruowanych przez siebie instrumentów. Kompozycje na „Cenizas” otacza kościelny pogłos, co nadaje im ładunku uduchowienia. Nad każdym dźwiękiem unosi się aura utraty i żałoby, znany świat legł w tytułowych popiołach; znany świat legł w gruzach, a nowy jeszcze nie zdążył się z nich wyłonić. Izolacja dla jednych, życie w niepewności i strach przed zakażeniem dla innych. Zarówno zamknięci w domach specjaliści, walczący z pandemią pracownicy ochrony zdrowia, jak i (a może przede wszystkim) wszyscy niewidoczni pracownicy, którzy utrzymują świat w ruchu w tym roku, przeżywali załamania nerwowe. „Cenizas” można odczytywać także w tym kontekście: jako pogrążanie się w depresji, zapadanie się w sobie, efekt długotrwałej psychicznej deprywacji. Tak jak ma to w zwyczaju, Jaar przeplata momenty eksperymentalne, wręcz freejazzowe, pięknymi swoim smutkiem melodiami – jak „Hello Chain” przywołującym skojarzenia z muzyką liturgiczną, marszowym „Mud” czy „Faith Made of Silk”, kulminacją albumu, po której następuje minuta ciszy.

Jeśli „2017–2019” jest ostatnią imprezą, a „Cenizas” światem w żałobie, elegią dla utraconej bezpowrotnie dawnej normalności, to wydane w lipcu „Telas” (Zasłony) są pogodzeniem z post-pandemicznymi realiami i jednocześnie budową nowej rzeczywistości w kontraście dla destrukcyjnych „Cenizas”. To także najambitniejsza, najbardziej ryzykowna wypowiedź Jaara do tej pory oraz naturalne dopełnienie nie tylko tegorocznej trylogii, ale także innej konstelacji trzech płyt: „Pomegranates” i „Cenizas” oraz wieńczącej tę trylogię „Telas”.

Ten album w zasadzie ukazał się kilkukrotnie. Po raz pierwszy na specjalnej stronie, która pozwalała eksplorować dźwiękowy świat „Telas” na własną rękę (a zatem: tworząc kolejne odsłony). Nigdy nie otrzyma się tu dokładnie takiego samego efektu, który pojawiał się na „właściwej”, autorskiej wersji płyty. Nico porzuca na niej zwarte, kilkuminutowe formy na rzecz czterech wielowątkowych, trwających po kwadrans utworów. I tak jak w przypadku „Pomegranates” można mówić o muzyce-rzeźbie, tak tutaj przyjmuje ona formę tkaniny: przeplatają się w niej mikrodźwięki, stukania, echa, klarnet basowy, wymyślone instrumenty smyczkowe, wiolonczela, syntezatory. Muzyka nie ma stałej struktury, kolejne wzory pojawiają się i znikają niczym w wysokogórskiej mgle. Brak tu ostrych krawędzi, to muzyka niedookreślona. Jaar raz za razem zagęszcza fakturę, by za chwile ją popruć, rozluźnić.

Tym, co najmocniej spaja postulowaną przeze mnie, inaczej pomyślaną trylogię – „Pomegranates”, „Cenizas” i „Telas” – jest motyw duchowości i wiary (przewija się on właściwie przez każdą minutę muzyki Jaara). Jedyne słowa, które padają na „Telas”, to parafraza najsłynniejszego ustępu ze starotestamentowej księgi Koheleta; „Cenizas” wieńczy utwór „Faith Made of Silk”; natomiast „Barwy granatu” to film pełen religijnej symboliki, która tak do niego przemówiła. Nico potwierdza to intuicyjne odczytanie swojej muzyki rozmowie z Jarkiem Szubrychtem: „Interesują mnie pomysły wymagające wiary. Interesuje mnie muzyka zakorzeniona w wierze”.

Artyści zaproszeni przez Jaara do unsoundowego „Weavings” swoją muzykę opierają na podobnym fundamencie. Nicolas miał przygotowane dla nich tylko bardzo podstawowe wskazówki – tonację i pomysł na przeplatające się siedmiominutowe improwizacje w duetach. Nie wszystko poszło zgodnie z planem, część muzyków grała ze sobą dłużej, część krócej, inni dołączali się do dialogów, jak to bywa w spontanicznej improwizacji i w życiu. Nawet najlepiej przygotowany plan nie udaje się w stu procentach. Mijający rok miał przecież wyglądać zupełnie inaczej…

 

Nicolas Jaar, „2017–2019”, „Cenizas” i „Telas”
Other People
2020

Jaar live | autor: PASCAL MONTARY