„Jeszcze kocham… zapiski intymne” to pozycja, na którą się czeka i którą trzeba przeczytać – tak myślałem od początku 2019 roku, kiedy książka pojawiła się w zapowiedziach popularnego wydawnictwa.
Czekać powinno się z kilku literackich i socjologiczno-rynkowych powodów. Po pierwsze: nazwisko Anny Świrszczyńskiej elektryzuje. Po drugie: jako uważnego czytelnika tomów „Jestem baba” i „Budowałam barykadę”, moją wyobraźnię rozpalał sam podtytuł planowanej publikacji – „zapiski intymne” obiecywały treść co najmniej równie mocną (a może i mocniejszą), jak wyznania zawarte w wymienionych tomach. Napięcie osłabło, gdy pojawiła się kolejna informacja: 160 stron. To mało jak na dzienniki czy pamiętniki. Szybko skorygowałem jednak myślenie: tomy Świrszczyńskiej są objętościowo skromniejsze, a zmieniły historię polskiej literatury i przestrajają wciąż uczucia odbiorców. Powód trzeci wynikał więc z oczekiwania na kolejną książkę „przeobrażającą” mnie-literaturoznawcę czy też mnie-czytelnika. Po „Jeszcze kocham… zapiski intymne” sięgnąć należy zarówno z powinności, jak i fascynacji – tak myślałem.
Nie ma co ukrywać i czekać do podsumowania, niech wybrzmi to już teraz: po tak rozbuchanych oczekiwaniach można się tylko rozczarować.
„Zapiski intymne” to skrawek życia poetki, której twórczość nabiera znaczenia z biegiem czasu. Na okładce „Jeszcze kocham…” widnieje nazwisko Anny Świrszczyńskiej, ale za całość odpowiedzialna jest Wioletta Bojda, która teksty spisała z rękopisu, opatrzyła wstępem, zakończeniem i przypisami. Bojda to autorka monografii „Anna Świrszczyńska odkrywanie rzeczywistości” (2016). W książce zebrała informacje na temat przedwojennej i wojennej twórczości oraz biografii poetki. Jako monografistka uzyskała dostęp do prywatnego archiwum Świrszczyńskiej, które znajduje się w rękach córki poetki. Taki obrót spraw to właściwie spełnienie marzeń każdej biografki czy monografisty. Nie bez przyczyny sięgam do takich kategorii jak „marzenie”, „oczekiwania” i „rozczarowanie” – moja lektura „Jeszcze kocham… zapisków intymnych” daje się zamknąć we wskazanym ciągu. Podobnie, jak doświadczenie poetki zapisane na kartach przedrukowanych w omawianej książce.
Rola biografki jest trudna i niewdzięczna. Wymaga nie tylko historycznych badań, archiwalnych kwerend, ale też szczęścia, od którego zależy relacja ze spadkobiercami czy opiekunami prywatnych archiwów i pozostałości po badanych twórcach. Nie ma tu metodologicznych wytycznych, które ułatwią pracę. Zamiast tego jest podwójna relacja – z twórczością i biografią badanego podmiotu oraz z tymi, którzy strzegą jej pamięci. W przypadku omawianej publikacji te płaszczyzny nie są jednoznacznie oświetlone. Warsztat pracy odsłania jedynie krótka nota wydawnicza. Z jej lektury dowiadujemy się – a raczej: na podstawie zawartych tam sugestii wyobrażamy sobie – że współpraca badaczki z córką poetki nie należała do łatwych. W zakończeniu Wojda pisze, że informacje o katalogowaniu rzeczywistości przez Świrszczyńską zaczerpnęła z lektury wywiadu z poetką; nie miała dostępu do materiałów, które złożyć mają się na edytowane przez córkę Świrszczyńskiej pamiętniki poetki. Co więcej, informacja o projekcie edycji pamiętników o 16 lat poprzedza wydanie „Jeszcze kocham…”. Co to wszystko może oznaczać? Mniej więcej tyle, że intymne zapiski, do których miała dostęp Bojda, mogą być jedynie wyborem skompilowanym przez spadkobierczynię, a całej reszty możemy nigdy nie poznać.
Co więc zrobić z wycinkiem niespełna trzech lat (1969-1971) intymnych zapisków, do których dostęp zyskała badaczka? Można je przepisać i opublikować pod nazwiskiem poetki kojarzonej z silnym poetyckim i zarazem feministycznym manifestem dojrzałej kobiety. To właśnie uczyniła Bojda. Problematyczny pozostaje jednak fakt, że złożona przez nią publikacja nie opiera się na żadnym istotnym kontekście, figurze czy pomyśle. Oczywiście można książkę odczytywać jako przypis do legendarnego już tomu „Jestem baba” (1972) – chronologia zapisków wskazuje, że powstawały równolegle do tworzenia tegoż. Nie da się jednak ukryć, że jako osobna publikacja „Jeszcze kocham…” nosi stygmat nieprzemyślanej. Jakby monografistka Świrszczyńskiej nie wiedziała czym dopełnić ledwie sześćdziesiąt stron intymnych zapisków poetki.
Dopełniała je wspomnianym wstępem. Opisała w nim okres życia poetki, którego nie objęła w poprzedniej monografii, a który poprzedza spisane z rękopisu wyznania. Są to zatem lata powojenne – piąta i szósta dekada XX wieku, kiedy to Świrszczyńska odcina kupony od przedwojennej twórczości i próbuje odnaleźć się w politycznych realiach; nie tworzy dramatów i bajek, które zasługiwałyby na uwagę historyków literatury lub współczesnych czytelniczek. Głównym źródłem wiedzy za wskazany okres stały się dla Bojdy teczki Związku Literatów Polskich, które zawierają wyłącznie oficjalne pisma poetki: podania o zapomogi, pożyczki, stypendia, mieszkanie, wyjazdy. To właściwie jedyny motyw ponad pięćdziesięciu stron wprowadzenia do „Zapisków intymnych”. Powojenna Świrszczyńska to nieszczęśliwa i wykorzystywana córka, żona i matka, która zadbać musi o wszystkich wokół. Kobieta, którą pożera rodzinna i ekonomiczna realność. Kobieta, która wciąż prosi o pomoc. Nie chcę nie docenić w tym miejscu archiwalnej kwerendy badaczki – wydaje mi się jednak, że wstęp prezentujący dwie i pół dekady z życia poetki, stał się po prostu monotematyczny. Nawet jeśli traktować go jako rewers następujących po nim „Zapisków intymnych” – to motywy na nim grawerowane są zbyt płytkie.
Osobną kwestię stanowią same ręko- i maszynopisy poetki (znalezione zamknięte w dwóch teczkach z napisem „Józef”). Brakuje im napięcia, które towarzyszy lekturze poezji Świrszczyńskiej. Zamiast łamania tabu, zamiast prywatności i szczerości otrzymujemy powtarzające się frazy, w które poetka wpisała słowa cielesnego i duchowego uznania wypowiadane pod jej adresem. Wszystko to, co usłyszała podczas pieszczot i zbliżeń ze swoimi kochankami, znalazło się w pierwszych akapitach kolejnych zapisów. Świrszczyńska skwapliwie notowała każdy komplement na temat jej piersi, nóg, twarzy, oczu, siwych włosów, każde porównanie do młodej dziewczyny. Jako sześćdziesięciolatka łaknęła takiego uznania. Jej kochankowie stawali się odkupieniem nieudanego małżeństwa i rodzicielstwa. Wszystko to zostało zgrabnie podsumowane w blurbie Justyny Sobolewskiej, która pisze o braku granic młodości, o konwenansach i społecznych normach. To zdecydowanie za mało, by przytrzymać przy lekturze czytelnika wychowanego na „Jestem baba” i „Budowałam barykadę”. Zachwyt wcale nie trwa, a Marek Bieńczyk się myli (vide okładka książki).
Czy materiał zgormadzony przez Bojdę nie jest więc wart lektury? Sądzę, że jest – ale nie w układzie zaproponowanym przez badaczkę. Zestawienie jej wstępu i zapisków poetki uruchamia opozycję braku i spełnienia (twórczego i miłosnego). Między oficjalnymi podaniami do Związku Literatów Polskich, a intymnymi zapiskami istnieje napięcie, podobnie jak między tym, co prywatne i publiczne. Co zrobiła z tym badaczka? Nic. Zamiast prób opracowania i zrozumienia czy też ryzyka sformułowania hipotez, Bojda na końcu postawiła dość pretensjonalnie brzmiące pytanie „Jaka zatem naprawdę była Anna Świrszczyńska?” – i od razu odpowiedziała „A kto wie…” (s. 134).
Ta odpowiedź z wielokropkiem jest próbą wskazania alibi – że same zapiski oraz listy do i od poetki nie dają żadnej odpowiedzi. A przecież dają! Rysują osobę, która nie potrafiła utrzymać bliskich, intymnych relacji, która ich łaknęła a jednocześnie się przed nimi broniła, tak by uprzedzić nieuchronność odrzucenia. Dystans, pragnienie kochania, nieukojenie i niespełnienie przebijające się z zapisów poetki – wszystko to sprawia, że tom powinien nosić tytuł „W końcu kochana” a nie „Jeszcze kocham…”. Choć i w tym miejscu stawiałbym znak zapytania, bo przecież ktoś kto czuje się kochany, nie musi się w tym permanentnie utwierdzać, notując każdy komplement kochanka. Ale może trudno napisać to wszystko w kontrze do poetyckiej legendy, na której wierszach uczymy się podmiotowości.
Anna Świrszczyńska, Jeszcze kocham… Zapiski intymne
Spisanie z rękopisu, opracowanie tekstu, wstęp, zakończenie i przypisy: Wioletta Bojda
Wydawnictwo W.A.B.
Warszawa 2019