„Wysłanie człowieka na Księżyc w 1969 roku było jednym z największych osiągnięć technologicznych mojego pokolenia. Była to jedna z tych rzadkich sytuacji, gdy ewolucja stała się widoczna – opuściliśmy tę planetę i stanęliśmy na powierzchni innego ciała niebieskiego […]”
Forrest W. Myers
Rok 1969 pozwolił wyznaczyć nowe ścieżki realizacji tak atrakcyjnego, urzekającego – bo fundamentalnego dla naszej cywilizacji – etosu człowieka-wędrowca, człowieka-podróżnika czy też człowieka-odkrywcy. Może być to po prostu metaforą drogi życiowej, ale też odwiecznej potrzeby człowieka do przekraczania siebie, badania własnej natury, możliwości i pochodzenia, konkretyzacją pewnej wizji wolności – a wszystko to wiąże się z pojęciem fantazji i w ogóle procedurą fantazjowania. Tym bardziej że „niebo”, „kosmos” i „wszechświat” dotąd nie były człowiekowi dostępne, stanowiły tajemnicę, w oparciu o którą budowano systemy religijne z ich mniej lub bardziej rozbudowaną kosmogonią. Slavoj Žižek pisał o fantazji jako koncepcji ideologicznej:
„scenariusz fantazji przesłania prawdziwy horror danej sytuacji: zamiast pełnego odzwierciedlenia antagonizmów przenikających nasze społeczeństwo, pozwalamy sobie wierzyć w pojęcie społeczeństwa jako Całości organicznej, scalanej siłami solidarności i współpracy…” (S. Žižek, Przekleństwo fantazji, Wrocław 2001, s. 21).
Po rewolucji 1968 roku, która stanowiła ferment nie w jednym, a w wielu państwach na świecie, i wynikających z niej podziałów, tak nieprawdopodobne wydarzenie jak „podbój kosmosu” pozwalało (przynajmniej fasadowo) na powrót scalić społeczeństwo. Był to projekt znacznie wykraczający poza „błahe”, „ziemskie problemy”; oto ludzkość „ponad podziałami rasowymi, ekonomicznymi, płciowymi” działała i przeżywała coś razem. Jednocześnie masowa fantazja na temat podboju kosmosu, a odbijająca się na całej (pop)kulturze, służyła jako bariera ochronna. Obejmowała tylko jedną stronę medalu; stanowiła rewers, natomiast awersem był strach przed rozwojem technologii (zwłaszcza wojskowej), lęk przed nieznanym, z całym zapleczem wyobrażeń dotyczących obcych (i być może bardziej rozwiniętych) cywilizacji.
Dzisiaj (dane z dnia 21.01.2018 r.) profil na Facebooku Karola Wójcickiego „Z głową w gwiazdach”, na którym polski dziennikarz i prezenter telewizyjny dzieli się swoim zainteresowaniem astronomią, śledzi około 55 tysięcy osób; konto na YouTube amerykańskiej korporacji przemysłu kosmicznego SpaceX, która zamieszcza tam filmy relacjonujące między innymi start/lądowanie rakiet, subskrybuje przeszło 847 tysięcy; a konto NASA na Instagramie obserwuje około 30 milionów osób. Zbiorowa fantazja jest skutecznie podtrzymywana, czekamy teraz na lot na Marsa, fascynują nas odkrywane możliwości technologiczne, wyczekujemy nowych obszarów do zasiedlenia, które będą alternatywą dla coraz mocniej wyeksploatowanej Ziemi.
Rozmaite fantazje przeszłości, a przede wszystkim teraźniejszości i przyszłości – wraz z ich ukrywanymi przez różne ideologie awersami – wizualizowane są na wystawie „To jest, czego nie ma”. Wystawa nie jest łatwa w odbiorze, sam tytuł niczego zbytnio nie tłumaczy. Prócz złożonej linii czasu, na której plasują się poszczególne prace, pojęcie „kosmosu”, manifestujące się szybko, okazuje się wielowymiarowe. Niektóre prace dodatkowo nastręczają trudności w ich zrozumieniu, bo wykorzystują wyszukane technologie. A jednak mimo mglistej koncepcji wystawy, być może nawet nie dość mocno dookreślonej przy tak dużym spektrum podejmowanych problemów, i mimo zaawansowania technologicznego – wystawa ma potencjał: zapada w pamięć, niekonsekwencja bywa znaczeniotwórcza, a prace narzucają się myślom jeszcze przez długi czas.
Do 1969 roku odnoszą dwie realizacje: zdjęcie dokumentujące pracę „Moon Museum” cytowanego na początku Forresta W. Myersa oraz obraz Wojciecha Fangora. Praca Myersa to mała płytka – układ scalony, na którym znajduje się sześć rysunków uznanych już w tamtym czasie artystów: Andy’ego Warhola, Roberta Rauschenberga, Davida Novrosa, Johna Chamberlaina, Claesa Oldenburga i samego Myersa. Rysunki są nieskomplikowane, żartobliwe lub konceptualne. Szczególnie interesujące są dwa: Rauschenberga – odręcznie rysowana, prosta, pozbawiona początku i końca linia, a także figura niemożliwa Chamberlaina, która jednocześnie wskazuje na nieudolność człowieka w konstruowaniu tego rodzaju rozwiązania przestrzennego, ale i jego siłę wyobraźni, zuchwałe zasoby abstrakcyjnego myślenia. Płytka rzekomo została wysłana na Księżyc wraz z misją Apollo 12 – jest to więc także pierwsza praca artystyczna, a właściwie zbiór prac, stworzonych na potrzeby podróży kosmicznej, oraz fantazja na temat możliwości kontaktu z inną cywilizacją za pomocą sztuki. Ta ostatnia jest tu rozumiana jako nieprawdopodobna, nieograniczona i mityczna siła wyrazu, nadwyżka intelektualna wobec technologii, którymi ówcześnie dysponowano, i które mogą nie wystarczać w kontakcie. Malarstwo Fangora stanowi z kolei (tylko i aż) wizualny oraz, zdaje się, energetyczny im-puls wysyłany do widza, powodujący szczególny rozkład napięć między odbiorcą a dziełem. Na fioletowym tle znajduje się okrąg o ulegających gradacji odcieniach – od koloru bordowego ku coraz jaśniejszym, po biel, która odbija światło, hipnotyzuje i ogłusza, a w końcu tworzy nową, nierozpoznaną realność. Ta enigmatyczna, pochłaniająca realność może być asumptem do symbolicznego myślenia o kosmosie, prób wizualizacji oraz wyjaśnienia sobie zachodzących tam zjawisk – a na pewno dobrym punktem wyjścia do rozważań nad przestrzenią jaką taką.
Z obrazem malarskim Fangora koresponduje dobrze instalacja audiowizualna z 2017 roku, „Słońce” Rafała Iwańskiego (odpowiadającego za koncepcję oraz muzykę) i Sebastiana Soberskiego (odpowiedzialnego za oprawę wizualną, a także, co ciekawe, konsultację astronomiczną). Instalacja, eksponowana w osobnym, zaciemnionym pomieszczeniu, odwzorowywała tytułowe Słońce w dwójnasób: „W warstwie dźwiękowej użyto sygnałów radiowych odebranych ze Słońca, które zamieniono na fale akustyczne słyszalne dla ludzkiego ucha” (tabliczka informacyjna), z kolei „W warstwie wizualnej wykorzystano profesjonalne obserwacje Słońca, fizycznie prawie idealnej kuli rozgrzanej plazmy. Zdjęcia wykonywane były przez siedem lat trwania misji obserwatorium kosmicznego Solar Dynamic Observatory”. Tym razem dla obrazu i dźwięku fundamentem są rzeczywiste dane, a mimo to praca generuje te same niepojęte odczucia, co obraz Fangora. Żarząca się, gorąca plazma miarodajnie pulsuje, by tylko w niektórych miejscach mocniej wybuchnąć. Monotonne dźwięki uspokajają, na zasadzie transu wciągają w obraz. Instalacja artystyczna oparta na nauce i nowych technologiach buduje poczucie równowagi i kontroli – wiemy jak wygląda i funkcjonuje Słońce, racjonalnie tłumaczymy procesy zachodzące w kosmosie, obserwujemy zjawisko z bliska i w sytuacji paralaboratoryjnej. Na przekór tej naukowości wygenerowany obraz Słońca ujawnia predyspozycję do łudzenia, mamienia, hipnotyzowania człowieka, zaufanie nie może być więc całkowite, fantazja o bezwzględnym rozpoznaniu nie spełnia się w stu procentach.
Podobny zabieg „rozszczelnienia informacji naukowej” wykorzystany został do stworzenia realizacji wizualnej i dźwiękowej pod tytułem „Księżycowa ikona” z 2011 roku, której wykonawcą jest Andrew Kaiser. Odwołując się ponownie do tabliczki informacyjnej, która w przypadku dzieł sztuki nowych mediów, a zwłaszcza sztuki technologicznej, okazuje się niezbędna, praca Kaisera „[…] to obraz Księżyca, ale nie jest to zdjęcie: obraz jest przedstawieniem dźwięku, spektrogramem. […] powstał w efekcie analizy szybkiej transformacji Fouriera (FFT)”. Mamy zatem sytuację, w której prapoczątkiem był obraz powierzchni Księżyca, dający się przełożyć na spektrogram (najprościej: wykres operujący dwiema osiami: czasem i częstotliwością). Ostatecznie uzyskany obraz spektrogramowy został przetworzony na dźwięk. W efekcie uczestnik miał możliwość odsłuchania dźwięków pozyskanych z danych wizualnych – nie dźwięków samego Księżyca, ale właśnie dźwięków jego zewnętrzności. Mechanizm czyni z Księżyca żywy organizm – fantazja powstaje w momencie rozdźwięku między wiedzą a magicznym myśleniem, jak w filmie Georgesa Mélièsa z 1902 roku, „Podróż na księżyc”, w którym satelita Ziemi uległ personifikacji.
Teraźniejsze fantazje na temat Wszechświata konkretyzują się w „Mapie nieba” Kornela Janczego (2015). Stworzone przez artystę obiekty-rzeźby powstały dzięki wykorzystaniu fotografii „Ultra” wykonanej dzięki Kosmicznemu Teleskopowi Hubble’a. Jak czytamy na tabliczce informacyjnej: „Jest to jedna z najsłynniejszych serii czterech sięgających najdalej zdjęć astronomicznych wykonanych w świetle dziennym przez owo urządzenie – ukazane na niej obiekty oddalone są od ziemi o około 13 mld lat świetlnych”. Powstałe fotografie stały się punktem zwrotnym w dalszych badaniach nad kosmosem. „Mapa nieba” łączy to, co naukowe, z estetyką i dobrym designem, ale też odzwierciedla ogólną koncepcję, jaka przyświecała artyście, czyli odwołanie się do uniwersalności nieba jako przestrzenią, w której nauka spotyka się często z wierzeniami albo po prostu z zachwytem nad efektownością natury. Dzieje się to za sprawą opcji przestawienia, ułożenia w sposób alternatywny konstelacji obiektów. Aktywność, faktyczny gest skomponowania nieba podług własnego wyczucia jest przełożeniem czy metaforą możliwości osobistego postrzegania charakteru nieba, które jeszcze „nie należy do nikogo”.
Za odniesienie do przyszłości można uznać złożoną pracę zbiorową MoonArk (Lowry Burgess, Marek Baskinger, Dylan Vitone, Matt Zywica, Mark Hooker, Chris Robinson) z 2017 roku. Na wystawie zaprezentowano jedynie fotografie przedstawiające niezwykle trwałą (w domniemaniu mogąca przetrwać tysiące lat) rzeźbę, bardzo dobrze rozegraną na poziomie projektu, która „Składa się czterech niezależnych komór o wysokości 5 cm i średnicy 5 cm każda, ważących łącznie 0,17 kg, zawiera setki obrazów, wierszy, muzyki, nano-obiektów, mechanizmów, mechanizmów i próbek z Ziemi…”. Wiele zamieszczonych w „Księżycowym Muzeum” prac odnosi się do samej relacji Ziemi z Księżycem. Jest to tribute do omawianej już pracy Forresta W. Myersa, „Moon Museum”, choć teraz, za sprawą znacznie bardziej zaawansowanych technologii, realizacja jest kompleksowa – obejmuje projekt rzeźby oraz jej zawartość. Bank najróżniejszych działań artystycznych, który w założeniu „ma wszystko przetrwać” i być świadectwem dorobku cywilizacyjnego, jest potwierdzeniem odwiecznego mitu artysty oraz sztuki jako egzemplifikacji człowieczeństwa jako takiego.
Podsumowanie może stanowić niezwykle proste, nawiązujące do pracy „Kiss” Andy’ego Warhola, wideo Anny Witkowskiej zatytułowane „Pocałunek” (2008) – uniwersalne w kontekście linii czasu. Całująca się para, całkowicie skupiona na siebie i wyizolowana z jakiegokolwiek czasoprzestrzennego kontekstu, tworzy osobliwy i prywatny (wszech)świat w skali mikro. Albert Einstein miał o sobie powiedzieć: „Nie osiągnąłem zrozumienia fundamentalnych praw rządzących Wszechświatem dzięki racjonalnemu rozumowi”. Sztuka, którą usilnie pragniemy wysłać w kosmos i miłość, którą łatwiej byłoby postrzegać jako szereg chemicznych reakcji, a ostatecznie lubimy widzieć ją jako romantyczną, i która jest największym spiritus movens sztuki, to kategorie wymykające się temu, co racjonalne, i być może w metaforyczny sposób ułatwiające zrozumienie równie abstrakcyjnego Wszechświata.
„To jest, czego nie ma”
artyści: Rafał Bujnowski, Wojciech Fangor, Rafał Iwański, Kornel Janczy; MoonArk: Lowry Burgess, Mark Baskinger, Dylan Vitone, Matt Zywica, Mark Rooker with Chris Robinson and Andrew Kaiser; Forrest W. Myers, Łukasz Patelczyk, Agnieszka Piksa, Sebastian Soberski, Anna Witkowska
kuratorka: Danka Milewska
Bydgoszcz, Galeria Miejska BWA
28.11.2017 – 28.01.2018