Archiwum
29.01.2020

Terenowe ćwiczenia z semantyki historycznej

Arkadiusz Kalin
Literatura

Książka „Poniemieckie” Karoliny Kuszyk już lapidarnym tytułem wprowadza w istotę rzeczy. Tematem debiutanckiej książki autorki stało się jedno z tych polskich określeń, których nie da się przełożyć na inny język bez przypisów czy objaśnień; podobnie jak „kresowy”, „Kresowiak”, „Ziemie Odzyskane”. Specjalnie przywołuję te słowa, bowiem „poniemieckość” funkcjonuje w orbicie problematyki związanej z przejęciem przez Polskę w wyniku II wojny światowej ziem zamieszkałych wcześniej przez stulecia przez Niemców i traktowanych jako rdzennie niemieckie, choć zarazem kresowe (Deutsche Ostmarken) – co przecież Polaków z ich „Litwo! Ojczyzno moja!” nie powinno dziwić. W wyniku ustaleń powojennej konferencji mocarstw w Poczdamie latem 1945 roku Polska z dnia na dzień w jednej trzeciej swego terytorium stała się poniemiecka. Jednocześnie na te ziemie ruszyła wielomilionowa fala osadników z centralnej Polski i z utraconych Kresów Wschodnich, przez co stały się one również postkresowe. Obie te narracje symboliczne funkcjonowały przez kilka dziesięcioleci jako nieoficjalne, cenzurowane, a zarazem konkurencyjne opowieści o doświadczeniu ekspatriacji i tożsamości miejsca. Z ziem już w praktyce poniemieckich wysiedlano tych Niemców, którzy wcześniej nie zdążyli się ewakuować, uciec lub których nie usunięto w wyniku tak zwanych dzikich wypędzeń przedpoczdamskich. W efekcie nastąpiły migracje na skalę nigdy dotąd i nigdy później niespotykaną w nowożytnej historii Europy. A tym wszystkim zarządzała oficjalna ideologia Ziem Odzyskanych – bowiem tak właśnie nazwano ziemie poniemieckie, legitymizując w ten sposób wojenne zdobycze terytorialne. Terytoria te stały się odwiecznie polskie, a niemieckich wysiedlonych i polskich osadników z Kresów uparcie nazywano „repatriantami”, czyli powracającymi do ojczyzny – choć w obu przypadkach byli oni z niej wygnańcami. Mieszają się w tym wszystkim historia, powikłana pamięć kulturowa, propaganda, geopolityka, a przede wszystkim indywidualne i zbiorowe dramaty ludzkie; opowiadane i przyswajane jednak w komediowej stylistyce „Samych swoich” lub w westernowej transpozycji Dzikiego Zachodu (film „Prawo i pięść”). Dlatego też określenie „poniemieckie” zasługuje na wnikliwą analizę hermeneutyczną – ukazanie historii pojęcia i jego zakresów semantycznych, tak jak to projektował historyk idei Reinhart Koselleck w „Semantyce historycznej” w stosunku do szczególnie ważkich ideologicznie, politycznie czy społecznie terminów. Tym bardziej że pojęcie to, tak powszechne i trwałe na przyłączonym terytorium, a jednocześnie będące w opozycji do oficjalnego mitu Ziem Odzyskanych (piastowskiej przeszłości, odwiecznej polskości itp.), umykało do tej pory uwadze badaczy powyższej problematyki. Wśród dziesiątek książek krążących wokół tego tematu przeważają publikacje specjalistyczne, naukowe, obciążone rygorami wywodu i aparatu naukowego, wyjątkami są zwykle publikacje regionalistyczne lub pomniejsze szkice. Książka Kuszyk nie ma nic wspólnego z akademickim stylem i nudą/zawiłością/ciężkością narracji naukowej – to raczej dociekliwe, czasem wścibskie, reporterskie badania terenowe w poszukiwaniu odpowiedzi na istotę „poniemieckości”. Jednocześnie autorce udało się zaskakująco wyczerpująco i dogłębnie zbadać tę rozległą i powikłaną problematykę. Czytając tę książkę, zdałem sobie sprawę, jak niewiele pośród publikacji poświęconych ziemiom poniemieckim napisanych jest w podobnie lekkim stylu i z tak intrygującą narracją – rekonstruującą egzystencjalny, prywatny odbiór obcości kulturowej nowej ojczyzny.

Książka Kuszyk w zasadzie reprezentuje mieszankę różnych gatunków, które możemy spotkać w ramach serii literatury faktu Sulina Wydawnictwa Czarne. To sylwa współczesna, czyli sprawne połączenie reportażu, wywiadu, eseju, prozy autobiograficznej, a po trosze podróżniczej, co decyduje o jej atrakcyjności. Autorka przytacza historie spisane w pamiętnikach osadników, w większości niepublikowane. Wysłuchuje również opowieści świadków, niekiedy ostatnich, którzy jeszcze pamiętają tużpowojenne czasy. Kuszyk przygląda się przede wszystkim sferze prywatnej „poniemieckiego”, umykającej do tej pory uwadze badawczych eksploracji: „Czy to nie zaskakujące, że nikt nie badał jeszcze na szeroką skalę skutków psychicznych konieczności urządzania sobie życia wśród rzeczy niedawnego wroga?” (s. 14).

Czymże jest poniemieckość, którą „badaczka” ogląda z różnych stron i w rozmaity sposób? Określenie to – jak już zauważyłem – funkcjonowało w opozycji do mitu Ziem Odzyskanych, który skończył oficjalnie swój żywot dopiero wraz z przełomem 1989 roku. Ale poniemieckość go przeżyła. W pierwszych latach powojennych wydano jej zmasowaną walkę – usuwano wszelkie ślady dawnej niemieckości w ramach akcji „repolonizacji”, która w rzeczywistości była polonizacją kulturową nowych ziem. Najczęściej sprowadzała się do „odniemczania” przestrzeni publicznej. Chodziło więc o usunięcie wszelkich napisów niemieckich z przestrzeni publicznej – dotyczyło to szyldów, tabliczek, druków, książek, prasy. Oficjalne zarządzenia skrupulatnie wymieniały nawet popielniczki i podstawki pod piwo. Obejmowało to również obowiązek uczęszczania do polskich szkół, przejmowanie majątków kościoła ewangelickiego, usuwanie pomników, polonizację niemieckich imion i nazwisk czy zastępowanie niemieckiej toponimii polskimi nazwami, często wymyślanymi, by udowodnić polskość/słowiańskość danego miejsca. Ideologia „odzyskania” sprawiła, że wówczas – jak sarkastycznie stwierdził jeden z przywódców stowarzyszeń ziomkowskich w Niemczech przywołany przez Kuszyk – „Polacy posiedli niezwykłą umiejętność mówienia o siedmiu stuleciach historii Nowej Marchii bez użycia słowa »Niemiec«” (s. 268). Trudno jednak było zburzyć poniemieckie budynki – można było ewentualnie przysłonić ich pochodzenie. Lecz duch niemieckości złośliwie ujawniał się nieoczekiwanie na „prapolskich” budynkach, odsłaniając wraz z odpadającym tynkiem niemieckie napisy (jak na zdjęciu na okładce książki). Równie trudno było też zniszczyć pozostawiony przez wysiedlonych Niemców sprzęt gospodarski. Poniemieckie przedmioty schroniły się przede wszystkim do przestrzeni prywatnych. Przejęte po poprzednich właścicielach wraz z mieszkaniami rzeczy zżyły się z nowymi właścicielami, maskując swoją poniemieckość – w jednej z pierwszych scen książki, rozgrywającej się w rodzinnym domu autorki, niemiecki gość odkrywa ze zdumieniem sygnaturę w kształcie swastyki na odwrocie fajansowej miski. Nie zauważył jej przez dziesięciolecia nikt z domowników – a właściwie wszyscy wyparli ją ze swej percepcji. Poniemieckość stała się dla mieszkańców tych ziem przezroczysta. Autorka ze zdumieniem odkrywa, że „wszystko ma poniemieckie”, jak oznajmia za wierszem Tomasza Różyckiego w tytule rozdziału wstępnego. Tym samym Kuszyk konstruuje narrację, przeplatając efekt obcości i zwykłości – rekonstruując odczucia, które żywili polscy osadnicy wobec „poniemieckiego”, i historię adaptacji/wykluczenia semiosfery inności. Nakłada się na to perspektywa zżycia z poniemieckimi przedmiotami, wychowania w odmiennej kulturowo przestrzeni, która stawała się z czasem własna, „umojona”, jak pisał Robert Traba, badacz poniemieckości – to przykład choćby miski ze swastyką, w której przez dziesięciolecia na wigilijnym stole znajdowała się swojska (kresowa!) kutia. Autorka umiejętnie rozgrywa opozycję (i ambiwalencję) swojskości i obcości: to, co dla pokolenia rodziców i dziadków było obce, w osobistej relacji narratorki jest już swojskie; zaś to, co dla starszych pokoleń jawiło się jako własne (np. kresowe), współcześnie stało się odległe, anachroniczne.

Opowieść o „poniemieckim” można rozpatrywać w kontekście modnego w ostatnich latach w humanistyce zwrotu ku rzeczom. To jednak nie tylko przedmioty, które skryły się we wnętrzu poniemieckich domostw: meble, naczynia, obrazy czy pocztówki, świetnie pokazane w kulturoznawczej analizie. To również między innymi cmentarze ewangelickie, które masowo zaczęto likwidować dopiero w latach 70., wykorzystując płyty nagrobne do budowy ogrodzeń czy utwardzenia podwórek – podobnie zresztą jak działo się to w całej Polsce z macewami z żydowskich cmentarzy. „Poniemieckie” dla pokoleń już urodzonych na tych terenach oznaczało niezidentyfikowaną dawność przypisywaną śladom przeszłości, często widocznym pod postacią już tylko ruin. Określenie to przywołuje więc próbę lektury śladów dawnej kultury, która zniknęła niczym Atlantyda, choć zarazem pozostały po niej ruiny, które oparły się prowadzonej przez dziesięciolecia „repolonizacji”. Kuszyk nie tylko zagłębia się w historię, także przypatruje się współczesności – relacjom polsko-niemieckim, współpracy przygranicznej, trwaniu dawnych resentymentów czy polityce niemieckiej wobec nowych uchodźców. Autorka z podjętej próby opisania tak otchłannej problematyki wyszła z sukcesem.

Dla czytelników z nieponiemieckich ziem polskich zaskakujący może być fakt, że fenomen „poniemieckiego” w pewnym sensie można odnieść również do pozostałych dwóch trzecich powojennej Polski. Przecież znaczna część (większość?) odbudowanej Warszawy jest poniemiecka – odbudowana z materiałów pochodzących z ruin na ziemiach zdobycznych, a często ze specjalnie na tę okazję rozbieranych niezniszczonych poniemieckich domów i gospodarstw. Do Warszawy po wojnie jechały zresztą w ramach gospodarczego drenażu nie tylko cegły, ale też wyposażenie wnętrz, marmur, ozdobne kafle i różnego rodzaju zabytki. Był to kolejny etap, tym razem legalny i pochwalany, przywłaszczania sobie i relokacji mienia niemieckiego, po skrzętnie cenzurowanej spontanicznej i zorganizowanej masowej grabieży Armii Czerwonej, a następnie potępianych prywatnych złodziejskich ekspedycjach na nowe polskie ziemie, które stały się wówczas plagą znaną pod mianem szabru. „Poniemieckie” można zatem spotkać nie tylko w Warszawie, ale w całej centralno-wschodniej Polsce, skąd docierały wyprawy szabrowników lub gdzie wracali tymczasowi pionierzy Ziem Odzyskanych. Ten zresztą proceder – jak wskazuje Kuszyk za historykiem Marcinem Zarembą i jego „Wielką trwogą” – zaczął się już w czasie powstania warszawskiego i odbywał się po wojnie w całym kraju. Dotyczył mienia nie tylko poniemieckiego, ale też pożydowskiego i „podworskiego”; obejmował nie tylko „inicjatywę prywatną”, ale także działalność państwa. Zjawisko ogólnopolskiego szabru odnieść można do różnego rodzaju działań – to nie tylko grabież prywatna i poszukiwanie niemieckich/żydowskich „skarbów” w ziemi (co oznacza zarówno chłopskie wykopki na terenach byłych obozów zagłady, jak i współczesne poszukiwania słynnego wałbrzyskiego złotego pociągu), ale przede wszystkim całkiem legalne w świetle ówczesnego prawa zasiedlanie opuszczonych mieszkań i gospodarstw. W największym stopniu dotyczyło to jednak terytoriów przejętych w 1945 roku, o czym zdają się zapominać współcześni politycy domagający się reparacji wojennych od Niemiec. Zysk związany z przejęciem „poniemieckiego” objawiał się w bardzo różnym wymiarze życia codziennego, związany był często z awansem społecznym i cywilizacyjnym – na ziemiach poniemieckich ekspatrianci z Kresów Wschodnich w zamian za opuszczone, często drewniane i kryte strzechą pozostawione chałupy, osiedlali się w pełni wyposażonych (o ile nie zniszczonych przez Rosjan i nie wyszabrowanych) murowanych domach z elektrycznością, instalacją wodociągową i kanalizacyjną, a zabudowania gospodarcze kryły bogactwo sprzętu rolniczego. Wszak Niemcy, w zależności od etapu wypędzeń/wysiedleń, mogli zabrać z sobą od kilku do kilkudziesięciu kilogramów bagażu na osobę. Przetrwanie trudnych pierwszych miesięcy umożliwiały więc osadnikom obficie zaopatrzone niemieckie spiżarnie, w których odkrywali oni z reguły nieznany im wcześniej niemiecki wynalazek – weki. Rozdział „Słoiki” w książce Kuszyk opowiada jednak przede wszystkim o zakonserwowanej pamięci, która po latach – jak to z wekami bywa – okazuje się niekiedy już niezbyt strawna, a nawet trująca.

Historia, która jak walec przetoczyła się po ludziach i ich domach, zrównała z ziemią całe miasta, skazała na wygnanie miliony Niemców i przybyłych na ich miejsce Polaków, przedstawiona została w książce Kuszyk z dużym taktem i wyczuciem stylistycznym. Nie znaczy to, że nie znajdziemy tu lekkiej tonacji i humoru – właściwie elementy te dominują w narracji (co zaświadcza o talencie literackim autorki). Pisarkę, bo tak z pewnością można nazwać debiutującą autorkę, cechuje też duża kultura literacka. Nie dość, że swobodnie porusza się w różnych rejestrach stylistycznych polszczyzny, tworząc własny idiolekt literacki, to w dodatku jej książka nasycona została cytatami, aluzjami i odniesieniami do ważnych utworów literatury polskiej poruszających kwestie polsko-niemieckie. Na marginesie zaznaczę, że trochę jednak zabrakło mi odwołań do pisarstwa Güntera Grassa, Horsta Bienka, Christy Wolf czy Siegfrieda Lenza, piszących o polskich poniemieckich ziemiach z postniemieckiej perspektywy utraconego Heimatu, która również została uwzględniona w książce Kuszyk. Tym bardziej że literatura ta, wydawana w Polsce już od lat 50., istotnie wpłynęła na postrzeganie „poniemieckości” przez polską inteligencję zamieszkującą terytoria poniemieckie i inspirowała falę literatury małoojczyźnianej z dominującym komponentem niemieckim po roku 1989 (np. proza Pawła Huelle, Stefana Chwina, Artura Daniela Liskowackiego).

W książce znalazło się kilka nieznaczących błędów niewartych recenzyjnej wzmianki, na dwie sprawy jednak chciałbym zwrócić uwagę, bo warto by je skorygować w kolejnych wydaniach (które niechybnie nastąpią). Zgrzytem w kontekście całości jest pojawiające się określenie „repatrianci”, które prostowali historycy już w czasach PRL-u (K. Kersten, A. Magierska); wydawałoby się, że przeszło dawno do lamusa PRL-owskich pamiątek. Autorka używa tego określenia nawet w stosunku do powojennego reemigranta z Francji. Etymologicznie „repatriacja” oznacza powrót do ojczyzny, czym przesiedlenia powojenne w żadnym stopniu nie były. Po wojnie powszechnie używano tego określenia nie tylko w stosunku do eskpatriantów (depatriantów) z Kresów Wschodnich, ale też do wysiedlanych Niemców, którzy ponoć powracali do ojczyzny za Odrą i Nysą Łużycką. Powojenna propaganda Ziem Odzyskanych (od której to historycznej nazwy autorka się dystansuje, biorąc ją w cudzysłów) miała za zadanie sprawić wrażenie zaprowadzenia jakiegoś domowego, odwiecznego ładu, wszyscy więc wracali na przypisane im już tysiąc lat wcześniej miejsce – Polacy w „piastowskie granice”, a Niemcy, którzy ten ład popsuli agresywnym „parciem na Wschód” (Drang nach Osten), mieli „repatriować” się za Odrę i Nysę, choć tę „odwieczną” granicę wymyślono dopiero z początkiem sierpnia 1945 roku w Poczdamie. Inny istotny błąd to wpisanie ważnego tekstu Jana Józefa Lipskiego w dyskusje toczone po roku 1989 roku – esej „Dwie ojczyzny – dwa patriotyzmy (uwagi o megalomanii narodowej i ksenofobii Polaków)” pochodzi bowiem z początku lat 80. i spotkał się już wówczas z dużym oddźwiękiem w kraju i w Niemczech. Ani w tekście głównym, ani też w bibliografii nie został ten tytuł przywołany (w zamian jest tam inny, mylący), choć to zapewne najważniejsza wypowiedź dla relacji polsko-niemieckich w latach 80. – a nie zawahałbym się powiedzieć, że najważniejsza w całym półwieczu powojennym dla problematyki „poniemieckości” politycznej, relacji do niemieckiego dziedzictwa kulturowego, powojennych urazów, polskiej ksenofobii i nacjonalizmu, które mają między innymi wektor niemiecki. Do tych zagadnień – choć czasem pośrednio – odwołuje się przecież publikacja Kuszyk.

Opisany w książce fenomen „poniemieckiego” oddaje egzystencjalne doświadczenie milionów Polaków zamieszkałych na dawnych ziemiach niemieckich. Uwiarygodnione zostało ono autobiograficznym zapleczem opowieści. Szczególnie dotyczy to trzeciego i czwartego pokolenia mieszkającego na tych terytoriach, przedstawicieli społeczeństwa postosadniczego, w którym dokonało się „umojenie” obcej przestrzeni kulturowej, obcej dla pokolenia pierwszych osadników i przymusowych przesiedleńców, którzy często nie potrafili zaadaptować się w nowych realiach i żyli nadzieją na powrót do swej ojczyzny. Biograficzne doświadczenie autorki związane jest z Legnicą, na której skupia się ostatni rozdział, rodzinne korzenie to Kresy Wschodnie i Wielkopolska, ale dla niej samej – jak i dla milionów innych Polaków zamieszkałych na ziemiach zachodnich kraju – poniemieckość stała się już częścią polskości, specyfiką krajobrazu kulturowego różnicującego terytorium Polski a jednocześnie łącznikiem z Zachodem:

„To nie przypadek, że wychowani w Szczecinie, Jeleniej Górze i Ząbkowicach Śląskich dobrze się czują na berlińskim bruku i wśród lipskich kamienic, a ci, którzy urodzili się i dorastali na murowanych dolnośląskich wsiach, przeżywają coś w rodzaju szoku kulturowego, gdy pojadą na Zamojszczyznę czy w Kieleckie. I wcale nie czyni ich to zdrajcami polskości. Podobnie jak nie są zdrajcami polskości ludzie, którzy ocalają niemieckie cmentarze czy kolekcjonują pocztówki z Grünberg albo Allenstein” (s. 426–427).

To bardzo istotna deklaracja – opowieść Kuszyk nie ma bowiem nic z mogącej budzić opory i podejrzenia o rewizjonistyczne intencje idyllicznej nostalgii historii w stylu niemieckich „wypędzonych” często popadających w stereotypowość przedstawień. Książka podważa etnocentryzm opowieści o kulturowej przestrzeni – obecny w opowieściach zarówno niemieckich, jak i polskich ekspatriantów (z Kresów), a przede wszystkim w nie do końca przebrzmiałej mitologii Ziem Odzyskanych, czyli ideologii polonizacji przejętych w 1945 roku terytoriów. Zresztą Kuszyk pokazuje niejednorodność kulturową tej przestrzeni – ostatni rozdział, „Liegnitz”, dotyczy rodzinnego miasta autorki, Legnicy. Przez kilka dziesięcioleci PRL-u było ono skolonizowane przez Rosjan (stacjonujące wojska radzieckie) – stąd wzięła się jego nazwa Mała Moskwa (rozpropagowana jakiś czas temu w romansowej konwencji przez film fabularny i serial Waldemara Krzystka). Zatem również Rosjanie (czy precyzyjniej – przedstawiciele narodów radzieckich) byli użytkownikami „poniemieckiego”, zasiedlając, a ostatecznie doprowadzając do dewastacji znaczną część miasta. „Poniemieckość” mieszała się z „posowieckością”, czasami przez konkurencję – jednak obie wpisały się w pejzaż kulturowy miasta. Symbolem wymazywania poniemieckości stało się w Legnicy postawienie na postumencie po strąconym w 1945 roku pomniku króla pruskiego Fryderyka Wielkiego monumentu Wdzięczności dla Armii Radzieckiej (na ziemiach poniemieckich postawiono wiele podobnych). Pomnik ten został z kolei usunięty w wyniku niedawnej ustawy dekomunizacyjnej. Na jego miejscu ma stanąć statua Henryka Pobożnego, która – jak głoszą pomysłodawcy – ma stanowić „koronny dowód na polskość tej piastowskiej ziemi” (s. 386). W ten sposób rywalizują konkurencyjne polityki pamięci wymazujące wcześniejsze symbole pamięci zbiorowej.

Z reguły w mitologii „odzyskania” uzasadnieniem polskich praw do powojennego terytorium były czasy wczesnopiastowskie, nawet w przypadku miast, które nigdy do 1945 roku nie znalazły się pod polskim panowaniem – czego przykładem choćby swojsko brzmiący Gorzów Wielkopolski (niem. Landsberg an der Warthe). Nie przeszkadzało to w podkreślaniu ich polskości w kontrze do poniemieckości, co nadal jest kontynuowane – Gorzów według polskiej Wikipedii należał do Piastów, a reprezentacyjne niemieckie Tarasy Hakena w Szczecinie nadal noszą dumną nazwę Wałów Chrobrego (choć to akurat ten władca utracił Pomorze Zachodnie i nic też nie wiemy o tym, żeby kiedykolwiek odwiedził gród u ujścia Odry). Inny przykład z tego miasta – w 2016 roku w Szczecinie otwarto nowoczesne muzeum Centrum Dialogu Przełomy, które prezentuje właściwie wyłącznie polską historię miasta, kontynuując, mimo swej innowacyjności architektoniczno-wystawienniczej, dawną narrację etnocentryczną Ziem Odzyskanych. Twórcy koncepcji muzeum wprost przyznają, że powstała ona w kontrze do wizji postniemieckości miasta. Powojenna mitologia „odzyskania” trzyma się więc w wielu miejscach mocno. Zapewne dlatego „Poniemieckie” spotka się z różnymi reakcjami, także mocno krytycznymi. Autorka dotyka bowiem nie tylko kwestii spornej tożsamości polskiej, szczególnie jej regionalnego definiowania, ale też – chcąc nie chcąc – odnosi się do dyskursu etnocentrycznej polityki historycznej chętnie sięgającej do polsko-niemieckich resentymentów. W tym sensie jest to książka polityczna, choć autorka stara się unikać bezpośrednich odniesień do bieżącej polityki.

Pamięć „poniemieckości” w PRL-u miała również swój polityczny wydźwięk – jej ujawnianie groziło zaliczeniem do grona niemieckich rewizjonistów, albowiem podważało nacjonalistyczną wykładnię państwa i jego terytorium. Aprobatywne lub choćby tylko archiwistyczne nawiązywanie do niemieckiej (lub innej) przeszłości i dziedzictwa kulturowego stanowiło konkurencję dla jedynie słusznych narodowych racji, wartości i mitów. Tego typu polityczne myślenie o „poniemieckości” nie zniknęło – jako jedno z rezyduów mitu Ziem Odzyskanych funkcjonuje w dyskursie współczesnym. Obecne jest w postrzeganiu niektórych działań regionalnych przez narracje polityczne zorientowane nacjonalistycznie – to między innymi tropienie „dziadka z Wehrmachtu” w kampanii prezydenckiej, ujawnianie „zakamuflowanej opcji niemieckiej” na Śląsku czy oskarżanie władz Gdańska o „promowanie tradycji nazistowskiego Wolnego Miasta Gdańska” (wypowiedź kandydata na prezydenta Gdańska – Kacpra Płażyńskiego), co twórczo i intensywnie zostało podjęte przez „media narodowe” zarządzane przez Jacka Kurskiego. Gdyby nie ten kontekst współczesnych nacjonalistycznych narracji o polskości – które czytelnikowi muszą się nasuwać w trakcie lektury – można by rzec, że opowieść o „poniemieckim” powstała w ostatnim momencie, gdy ten fenomen daje się jeszcze klarownie uchwycić. Jak długo bowiem jeszcze ziemie, domy, przedmioty mogą być „poniemieckie”, podobnie jak były „odzyskane”? Młode pokolenie Niemców nie jest raczej zainteresowane kultywowaniem wspomnień dziadków, świadomość historycznej niemieckości Szczecina czy Wrocławia jest w tej generacji niewielka, również dla większości młodego pokolenia Polaków pielęgnowanie traumy wojennej i niemieckiego zagrożenia wydaje się anachroniczne, choć pozostaje nadal atrakcyjne i zyskowne dla polityków.

Na szczęście książka Kuszyk oferuje zupełnie odmienne spojrzenie na tę nadal niełatwą problematykę. To przede wszystkim opowieść o palimpsestowej pamięci kulturowej oraz redefinicjach lokalnej i polskiej tożsamości. Dla polskich czytelników spoza terytoriów przyłączonych do Polski w 1945 roku książka Karoliny Kuszyk może okazać się interesującym przewodnikiem po mało im znanym fenomenie kulturowym. Wszystkim odbiorcom może pomóc w uświadomieniu sobie odmiennej konstrukcji tożsamości polskiej aniżeli ta postrzegana z perspektywy Warszawy czy Krakowa. Albowiem – czy to się współczesnym „prawdziwym Polakom” podoba, czy nie – „poniemieckie” stało się częścią „polskiego”.

 

Karolina Kuszyk, „Poniemieckie”
Wydawnictwo Czarne

Wołowiec 2019