Archiwum
08.10.2012

Tajemnica wszechświata

Dominika Miakisz
Sztuka

Najbardziej intrygujące aspekty tej historii oparte są na domysłach, przypuszczeniach, hipotezach – tajemnicy. Na tym, co pozostało po wszechświecie czyjegoś życia.

Wystawa prac amerykańskiego artysty Mortona Bartletta (1909–1992), autora serii fotografii zaprojektowanych i wykonanych przez siebie lalek, stanowi trzecią odsłonę cyklu „Secret Universe” w galerii Hamburger Bahnhof w Berlinie, dotyczącego twórczości pomijanej w szerszym dyskursie artystycznym.

O pracach Bartletta trudno opowiadać w oderwaniu od jego biografii. Przyglądając się jego twórczości w galerii sztuki, trafiamy jakby na sam wierzchołek, na szczyt, na który zostaliśmy zrzuceni z góry. Aby poznać drogę, która tutaj prowadzi, musimy zacząć nią schodzić.

U podstaw tej góry leży opowieść o dzieciństwie. Ośmioletni chłopiec po śmierci rodziców trafia do sierocińca. Szybko jednak adoptuje go bogate małżeństwo, które zapewnia mu między innymi staranną edukację. Bartlett podejmuje studia na Harvardzie, ale po roku rezygnuje, aby zajmować się fotografią reklamową, pracując jako wolny strzelec. Prowadzi jednak swoje życie niejako dwutorowo, odkąd postanawia realizować to, co w którymś momencie zaczęło kiełkować w jego myślach, w wyobraźni, z rodzących się potrzeb, w marzeniach… W 1957 roku w kronice absolwentów Harvardu roku 1932 Bartlett napisał: „Moim hobby jest rzeźbienie w gipsie. Celem (intencją) tego jest to samo, co każdego prawdziwego hobby: dać upust pragnieniom, które nie znajdują ujścia innymi kanałami.”

We własnym mniemaniu Bartlett nie był „artystą”, ale zawodowym fotografem reklamowym, który w wolnym czasie zajmował się swoją pasją. Nigdy nie miał zamiaru pokazywać swoich prac publicznie ani sprzedawać ich jako dzieł sztuki. Powstawały one z czysto osobistych pobudek. To za sprawą sprzedawczyni antyków i dzieł sztuki Marion Harris prace Bartletta znajdują się dzisiaj w światowych muzeach i galeriach sztuki.

Rok po śmierci Bartletta, na wielkich targach antyków Pier Show w  Nowym Jorku, Marion Harris trafiła przypadkiem na przedmioty odkryte w jego mieszkaniu w bostońskim South Endzie. Było to 15 lalek, owiniętych w gazety z 1963 roku, kiedy to Bartlett pochował je, kończąc ze swoim hobby. Zapakował je wtedy w wykonane na wymiar drewniane pudełka i zmagazynował razem ze zdjęciami, szkicami, ubrankami i akcesoriami oraz licznymi archiwaliami i materiałami edukacyjnymi.

Wśród odnalezionych lalek było 12 dziewczynek w wieku od 8 do 16 lat i 3 chłopców około 8-letnich, posiadających proporcje połowy naturalnych wymiarów człowieka. Bartlett zaczął je projektować w 1936 roku, w wieku 27 lat, poświęcając około roku na wykonanie każdej z nich: rzeźbienie, odlew i malowanie całej postaci. Wszystkie lalki posiadają po kilka główek z różnymi minami, różnie ustawione ręce i nogi, co daje możliwość złożenia ich w całość na wiele sposobów.

Podziw budzi niezwykła staranność, skrupulatność oraz metodyczność Bartletta, zarówno w pracy nad lalkami, stylizacjami, zdjęciami czy ich oprawą. Sam nauczył się modelować w glinie, robić odlewy gipsowe i szyć. Studiował podręczniki anatomii, historii ubioru, katalogi mody. Uszył i wydziergał ponad 50 ubiorów, poczynając od bielizny, poprzez sukienki i spodnie, po kostium baletnicy. Każdą lalkę wyposażył także w kilka peruk i kapeluszy na przebranie. Wystawę w Hamburger Bahnhof uzupełniają ołówkowe rysunki dzieci, w których artysta wyraźnie skupiał się na konstrukcji odzieży.

Fotografie autorstwa Bartletta przedstawiają jego lalki upozowane w sytuacjach imitujących prawdziwe życie. Artysta stworzył około 220 czarno-białych zdjęć oraz 17 kolorowych slajdów. Różne tła i rekwizyty nadają scenom ekspresję, a postaciom indywidualny charakter. Specyficzną atmosferę kreują także nieco teatralne efekty światłocieniowe. Między innymi ze względu na sposób oświetlenia fotografie bywają często porównywane do kadrów z filmów lat 40. i 50. Lalki Bartletta są poniekąd aktorami w tych nastrojowych scenach: naśladują wyraz dziecięcej niewinności lub też odgrywają uwodzicielskie pozy. Stylizacje te nasuwają niejednoznaczne interpretacje. Część zdjęć jest jak wyjęta z rodzinnego albumu, część tymczasem posiada wyraźnie wydźwięk.

Ambiwalentny wyraz prac Bartletta pozwala skłonić się zarazem ku teorii lalek jako surogatu rodziny, jak i sublimacji fantazji seksualnych. Rysujące się pod miękką bluzeczką z dzianiny piersi nastolatki, z gracją stojącej w kontrapoście i spoglądającej nieśmiało, acz zalotnie spod grzywy gęstych rubinowych włosów, to obraz przywołujący skojarzenie z literacką postacią Lolity. Dziewczynka siedząca na taborecie ruga ustawione przed nią pluszowe zabawki: misia i pieska – oto sielankowy, uroczy kadr z życia rodzinnego. A zdjęcie, które zakupił do prywatnej kolekcji słynny muzyk John Zorn, przedstawiające dziewczynkę w kapeluszu, która odwraca głowę, wysuwając język – w zawadiackim czy może zalotnym geście? Kontrowersje budzą jednak zwłaszcza zdjęcia, na których dziewczynki są nagie, ukazując wszystkie części swoich wiernie anatomicznie odwzorowanych ciał.

Elementem, który pozwala pogłębić percepcję prezentowanych prac poprzez wprowadzenie kontekstu prywatnego życia artysty, jest krótki, empatyczny film dokumentalny Emily Harris, zatytułowany „Family Found”. Zawiera on wypowiedzi kolekcjonerki Marion Harris, cichych i skromnych przyjaciół Bartletta – Gibranów i zafascynowanego jego twórczością Johna Zorna (który jest także autorem ścieżki dźwiękowej do filmu). Głosy te składają się na obraz samotnego indywiduum, który stworzył artystyczne dzieło w odpowiedzi na swoje zwyczajnie ludzkie i w pełni moralne potrzeby.

Mężczyzna pozostał kawalerem przez całe swoje życie, choć podobno był osobą towarzyską. Z rzeźbiarzem Kahlilem Gibranem i jego żoną Jean zaprzyjaźnił się w połowie lat 50. Mieszkali w sąsiedztwie, a przez prawie 10 lat w tej samej kamienicy, gdzie Bartlett stworzył większość swoich lalek. Gibranowie utrzymują, że nie był on ani aspołecznym ekscentrykiem, ani dewiantem seksualnym. Ich zdaniem, lalki były jego „zmyśloną rodziną” (fantasy family). Z mieszkania Bartletta słyszeli regularnie dochodzące dźwięki popularnego w latach 30.–50. słuchowiska radiowego, zatytułowanego „One man’s family”, dedykowanego matkom i ojcom młodego pokolenia. Zwiedzając mieszkanie Bartletta, Marion Harris z zaskoczeniem stwierdziła, że nie przypominało ono przestrzeni zamieszkałej przez samotnego, nieżonatego mężczyznę, ale dom rodzinny.

Według Zorna kwintesencją dzieła artysty są zdjęcia same w sobie. Patrząc bezpośrednio na gipsowe postaci, pomimo ich realizmu, widzimy, że są martwe, nieprawdziwe, tymczasem poprzez fotografie Bartlett napełniał je życiem. Zdjęcia tworzą narrację, z której wyłania się wyimaginowany świat, w którym wystylizowane i ustawione na tle fototapety lalki stają się konkretnymi osobami uwikłanymi w jakiś bieg zdarzeń.

Wystawę buduje wiele wątków, które wspólnie splatają się w fascynującą, niejasną, trochę niepokojącą, a z pewnością wizualnie atrakcyjną opowieść o… szaleństwie czy może tylko o samotności? Żeby zrozumieć, trzeba by było obejść tę górę dookła, na każdej wysokości, w tę i z powrotem.

Ale może lepiej powstrzymać się od jednoznacznych interpretacji, ograniczyć swoje prawo do wydawania sądów do płaszczyzny stricte artystycznej i pozwolić Bartlettowi pozostać taką tajemnicą, jaką budował za życia?

„Secret Universe III: Morton Bartlett”
Hamburger Bahnhof – Museum für Gegenwart
Berlin
11.05. – 14.10.2012

alt