Hasło przewodnie tegorocznych documenta – jednego z najważniejszych wydarzeń w świecie sztuki współczesnej – brzmi: Learning from Athens – „Ucząc się od Anten”. Kuratorem 14. edycji jest Polak Adam Szymczyk, który od lat mieszka w Grecji. Przeniósł on część wystawy do Aten (8.04 – 16.07), a część wystawy tradycyjnie odbywa się w Kassel (10.07–17.09). 14. documenta budzą skrajne reakcje, które można odczytywać jako dowód przełomu. Ale może być też tak, że wystawa dezorientuje.
Prowokuje to pytania o kontekst dla sztuki. Czy płótno wiszące w galerii ogranicza się tylko do własnej struktury sensotwórczej albo narracji kuratora? Co z wiedzą, ale też wrażliwością odbiorcy? Problem zdefiniowany przez pytanie: „czy to jest sztuka?” dość szybko pojawił się w Kassel. Daniel Knorr zainstalował na wieży Fridericianum urządzenie produkujące parę wodną – w efekcie wieża wygląda, jakby płonęła. Zaniepokojeni mieszkańcy wezwali straż pożarną. Lars Viereck, szef specjalnej jednostki policji na documenta, zastanawiał się, czy kobiety, które zaparkowały na miejscu dla niepełnosprawnych i zakładają na głowę coś, co przypomina kominiarki, chcą dokonać napadu, czy jest to kolejny performans. Okazało się, że robiły sobie selfie przed „Partenonem książek”, pracą Marty Minujín.
Opinia o dezorientacji pojawia się zarówno wśród profesjonalnych krytyków sztuki, jak i zwykłych widzów. Ktoś powiedział mi:
Wystawy są trochę jak zagadki, podążanie śladem pomysłów kuratorskich. Chciałabym wejść w tę grę także w Kassel, ale brakuje tu tropów, sygnałów wysyłanych do widzów w poszczególnych przestrzeniach. Może są w tych opasłych wydawnictwach o 14.documenta, ale czy chcąc zagrać w grę, trzeba osobno płacić 25 euro za instrukcję?
Łukaszowi Białkowskiemu z „Szumu” brakowało przejrzyście zaprojektowanego przewodnika:
informacji wprowadzających w założenia poszczególnych wystaw […] Oczywiście organizatorzy zapewniają, że wszystko to po to, aby odbiorca na własną rękę, bez narzuconych narracji, odkrywał Ateny i przemierzał imprezę. Doceniam tę troskę o moją samodzielność, niestety mam obawy, że organizatorzy deklarują zamaszyste ambicje, ale jeśli zapytać ich o szczegóły, to po prostu „mądrze” milczą.
To samo usłyszałem od zwiedzających w Kassel: „Ktoś wykonał pracę i nie chce mi o tym opowiedzieć”.
Znów pojawi się pytanie o kontekst. Minujín zbudowała „Partenon książek” po raz pierwszy 19 grudnia 1983 roku – tydzień po „wznowieniu” demokracji w Argentynie. Wówczas ponad 20 tysięcy zalaminowanych książek, które okalały wzniesioną w Buenos Aires w skali 1:1konstrukcję Partenonu, było zakazane przez wojskową dyktaturę rządzącą Argentyną w latach 1976–1983. Praca robiła z pewnością większe wrażenie w kontekście dyktatury, choć teraz wciąż poraża swą monumentalnością. Podobnie jest z ideą Szymczyka, by w Kassel pokazać całą kolekcję Corneliusa Gurlitta. W jego monachijskim mieszkaniu w 2012 roku odnaleziono ponad 1500 dzieł sztuki zrabowanych przez nazistów, którymi handlował jego ojciec, niemiecki marszand Hildebrand Gurlitt. „Niesprecyzowane” ograniczenia „prawne i polityczne” uniemożliwiły pokaz tych dzieł w Kassel. Ta imponująca kolekcja sztuki musiałaby wywołać dysonans: przyjemność z jej oglądania byłaby pewnie podważana przez historyczny kontekst, którego nie byłoby widać.
Kontekst nie jest, jak często się o nim myśli, niczym pojemnik – miska dla jabłek albo kieszeń dla kluczy: miska nie zmienia jabłek, kieszeń nie wpływa na funkcjonalność kluczy. Kontekstem są relacje, które tworzą to, co uznajemy za ważne. Wystawa również jest siecią relacji, na którą składają się kuratorzy, artyści, widzowie, przestrzenie, dzieła sztuki, ale też media czy symbole kształtujące naszą wyobraźnię. Ponieważ kuratorzy nie rozpieścili odbiorców dostateczną ilością interpretacyjnych kierunkowskazów, postanowiłem spisać listę kilku rad, które ułatwiły mi budowanie własnego kontekstu dla 14. documenta w Kassel.
Stosując powyższe reguły, spotkałem Danę. Ma około 40 lat, pochodzi z Polski, ale od ćwierćwiecza mieszka w Niemczech. W Kassel jest przejazdem, na wakacjach z ośmioletnim synem. Ponieważ pada deszcz, a siedzenie w McDonald’s już im się znudziło, postanowili wybrać się na wystawę – trudno nie zauważyć, że coś się w mieście dzieje. Opowiada o „When We Were Exhaling Images” Hiwy K:
Oni [uchodźcy] przychodzą tu do nas, do Europy, ale nikt w telewizji nie mówi o tym, jak oni żyją, a oni, oni… – Dana ścisza głos – …oni przyjeżdżają tu jak bydło, w ciężarówkach, a niektórzy przychodzą pieszo. My nie wiemy, jak oni żyją.
I kontynuuje:
Denerwuję się, bo przychodzą tu ludzie, którzy mają pieniądze i jest taki zgrzyt. Ci eleganccy ludzie i te brzydkie rzeczy, głód… Zwykli ludzi, robotnicy tu nie przychodzą. Ale myślę sobie też, że to może i dobrze, bo ci bogaci ludzie mogą więcej zrobić…
Idąc tropem Dany, można zasugerować, że takie wystawy jak documenta są tworzone głównie dla bogatych, by poruszyć ich sumienia, by przekłuć bańkę, w której zamykamy się, gdyż lubimy ludzi podobnych do nas, a nie znosimy tych, którzy – zwłaszcza jeśli odrobinę – są od nas odmienni. A dziś różnice międzyludzkie są drobne, zniuansowane.
W Neue Galerie oglądam zdjęcia Ahlam Shibli – zwykli ludzie, migranci z pierwszego, drugiego pokolenia z Bliskiego Wschodu, ale też z Hiszpanii, którzy mieszkają w Kassel. Próbują ułożyć sobie życie jak my wszyscy: zakładają lokalne kluby piłkarskie, prowadzą kawiarnię, wspólnie się modlą. Czym różnią się od Dany, emigrantki z Polski?
To zwykłe życie, jest jednak przerywane, postawione na głowie. Tuż za ścianą pomieszczenia, w którym wiszą prace Shibli, wyświetlany jest film zatytułowany „77sqm_9:26min” – wspólny projekt Towarzystwa Przyjaciół Halit i Forensic Architecture. Towarzystwo nosi imię Halita Yozgata, który 6 kwietnia 2006 roku w wieku 21 lat został zamordowany w Kassel przez członka neonazistowskiej grupy terrorystycznej Narodowosocjalistyczne Podziemie. Grupa ta w latach 2000–2011 zamordowała 10 osób (bo nie mieli niemieckich „korzeni”), przeprowadziła dwa zamachy bombowe i wiele rabunków w całych Niemczech. Niemieckie służby infiltrowały grupę. Jeden z agentów, Andreas Temme, był obecny w kafejce internetowej, gdy Yozgat został zamordowany. Temme zeznał, że nie słyszał strzału, nie poczuł zapachu prochu, nie dostrzegł ciała leżącego za biurkiem. Film „77sqm_9:26min” rekonstruuje morderstwo – precyzyjnie odtworzono, co robiły wszystkie osoby w kafejce (dzięki digitalnym danym z użytkowania internetu), zbudowano w skali 1:1 kafejkę, a aktorzy odegrali rolę jej klientów. Sprawdzono, jak i gdzie rozchodził się zapach prochu, za pomocą kamery odtworzono, gdzie Tamme kierował wzrok. Wyniki badań były jednoznaczne: Tamme złożył fałszywe zeznania. Dziwi więc, że śledztwo policyjne zostało przerwane. Natomiast sąd nie przyjął dzieła sztuki jako dowodu w sprawie.
Eyal Weizman z Forensic Architecture powiedział:
Jeśli Tamme nie mówił prawdy, można zadać pytanie jakie są funkcje sądu, policji, tajnych służb, mediów?
Dodaje:
Myślę, że żadna inna sprawa niż ta, nie pokazuje, jak bardzo społeczeństwo obywatelskie musi rozwinąć własną zdolność do zadawania pytań, a także przeprowadzania śledztwa czy ujawniania informacji” […]
Tym powinno zająć się państwo, ale tego nie robi. Mieliśmy przykład w Polsce, jak istotne są działania obywatelskie (vide: Czarny protest, Łańcuch światła).
Państwo jako organizacja jest coraz bardziej nieudolne, choć jak nigdy potrzebujemy dziś państwa do tego, by regulowało wpływy globalne na życie jednostek. Państwo nie może jednak funkcjonować bez obywateli. Moja opowieść z documenta jest historią o zasypywaniu tego, co polski socjolog Stefan Nowak nazwał próżnią socjologiczną: luki między strukturami państwowymi a zwykłym życiem. Puenta Weizmana:
W ostatnich dziesięcioleciach sztuka problematyzowała pojęcie prawdy, powtarzając, że narracje są bardziej złożone, niż nam próbuje się wcisnąć, sztuka wzbudza wątpliwości.
Prawda nie zniknęła w czasach Twittera, ale – jak zawsze – wymaga wysiłku, pracy oraz odrobiny fikcji i wyobraźni – tak jak w „Acts of Appearance” Gauri Gill.