Archiwum
06.04.2011

Sztuka łamania ciszy

Adrian Tomczyk
Muzyka

Muzyka postrockowa jest podobno jak pornografia – jeśli słuchałeś jednej płyty, to poznałeś wszystko. I właśnie powtarzalności można się było najbardziej obawiać przed poznańskim koncertem zespołu Immanu El.

Tworząc muzykę tego gatunku, trzeba być bardzo, bardzo ostrożnym. W bogatej kolekcji zespołów-klonów, takich klasyków jak Mogwai można z łatwością zlać się z tłem. Do tego formacje naprawdę znane odwiedzają ostatnio nasz kraj chętnie – Godspeed you! Black Emperor zawitał do Poznania pod koniec stycznia, 65daysofstatic było w stolicy Wielkopolski 3 miesiące wcześniej, a Mogwai będzie główną ozdobą Off Festivalu już w najbliższe wakacje.

Cóż więc zrobić, żeby się wyróżnić w czasach, kiedy już nikogo nie powalają na kolana skomplikowane pasaże gitarowe, czy ściany dźwięku? Konstrukcja utworów post-rockowych staje się zbyt przewidywalna – przejście od spokojnego początku do totalnego chaosu, zahaczającego niemal o kakofonię. Immanu El wpisuje się w tę estetykę, wyróżniając się jednak na tle innych grup postrockowych.

Pochodzący ze Szwecji zespół został założony w 2004 roku przez Claesa Strängberga (wokal/gitara), jego brata bliźniaka Pera (gitara) oraz ich przyjaciół: Michaela Perssona (gitara) i Emila Karlssona (bas). Zaczęli od grywania atmosferycznego popu w rodzinnej wsi niedaleko Jönköping. Po podpisaniu kontraktu z wytwórnią And The Sound Records skład zespołu powiększył się o 2 nowych członków: Davida Lillberga (klawisze/sample/gitara) i Jonatana Josefssona (perkusja). Zmieniła się estetyka – do lekko ambientowej muzyki i (typowych dla zespołów skandynawskich) wysokich, spokojnych rejestrów muzycy dodali elementy wywodzące się z rocka.

Ciszę w Pod Minogą przecięły pierwsze dźwięki flagowego utworu Immanu El – „Under your wings I’ll hide”, które spotkały się z natychmiastowym pełnym zainteresowaniem i skupieniem. Szwedzi wprowadzili nastrój, który do końca koncertu pozostał już niezmieniony mimo swoistej różnorodności utworów. Miłe zaskoczenie: częste dla gatunku tematy psychodeliczne ustąpiły miejsca introspekcji i tonom optymistycznym.

Przy okazji warto zwrócić uwagę na głos frontmana, Claesa Strängberga. Sam wokalista zaznacza w wywiadach, że inspiruje się twórczością Radiohead i Sigur Rós, co tłumaczy jego subtelny wokal. Na początku koncertu głos Claesa wydawał się trochę zbyt przytłumiony przez muzykę, szybko jednak to niedociągnięcie naprawiono. Główną rolę i tak odgrywała muzyka, dźwięki płynące z mikrofonu wokalisty były jedynie delikatnym, nastrojowym dodatkiem.

Światła zza pleców, wyraźnie odcinające się na kolorowych tłach czarne sylwetki członków zespołu i muzyka nadawały wydarzeniu oniryczności. Aranżacje nie były przesadnie monumentalne, a dynamiczne wstawki gitarowe przełamywały podniosłe i zdecydowanie statyczne kompozycje.

Muzycy przeszli gładko przez materiał z obydwu płyt. Do tego członkowie Immanu El przywieźli do Polski 8 premierowych utworów, nie opatrzonych jeszcze tytułami. W Poznaniu zagrali 2 z nich w podstawowym zestawie i jeden na bis. Reszta kawałków, jak chociażby „Panda”, „White Seraphs Wild” czy poruszające „Agnes day” musiały być już dobrze znane fanom. Piszę „musiały”, bo pewności nie ma. Reakcja tłumu bowiem była niezwykle skandynawska – oszczędna, wręcz minimalistyczna.

Koncert nie był długi, mimo bisów – niecałe półtorej godziny takiego grania na żywo było w sam raz. Od strony technicznej koncert odbył się również bez zarzutu (dopasowane zmiany świateł i błyskawiczne reakcje na wszelkie dźwiękowe anomalie). Warto wspomnieć o stroboskopie, który sporadycznie włączany diametralnie zmieniał sposób postrzegania ruchu scenicznego podczas dynamicznych partii dopełniających post-rockowe crescendo.

Rozmyte, zaciemnione sylwetki i niesamowite wykonania utworów wywołały jeszcze inne wrażenie. Niezależnie od tego, czy widziało się wcześniej członków Immanu El, czy też nie – nie sposób było się nie uśmiechnąć, gdy włączono światła. W oczy rzuca się przepaść między dojrzałością wykonywanej muzyki a tym, jak sami muzycy prezentują się po koncercie. Paczka beztroskich dwudziestolatków, wesoło zagadujących przy okazji pokoncertowego merchandise’u.

Immanu El
Poznań, Pod Minogą
23.03.2011



Muzyka postrockowa jest podobno jak pornografia – jeśli słuchałeś jednej płyty, to poznałeś wszystko. I właśnie powtarzalności można się było najbardziej obawiać przed poznańskim koncertem zespołu Immanu El.