Jeśli seans tegorocznego „Mad Maxa” porównamy, za wieloma krytykami, do przejażdżki rozpędzoną kolejką górską, seans „Lost River” musimy uznać za małą, dziwaczną przejażdżkę po nawiedzonym domu, w którym zamiast potworów straszyć nas będą oniryczne wizje i bohaterowie o duszach nasiąkniętych czystym złem.
Debiutujący jako reżyser i scenarzysta Ryan Gosling, którego nikomu przedstawiać nie trzeba, stworzył film, dzięki któremu przede wszystkim odbywamy wycieczkę po przeróżnych stylach, inspiracjach, skojarzeniach. Przez to obraz ten stanowi propozycję dla niewielkiej grupki kinofilów, którzy ponad fabułę przedkładają klimat i samo kinowe doświadczenie. To dzięki tym elementom można zapomnieć o licznych wadach „Lost River” i cieszyć się nieskrępowaną wyobraźnią autora. Negatywne przyjęcie na zeszłorocznym festiwalu w Cannes wydaje się więc nieco przesadzone – chociaż film Goslinga rzeczywiście można uznać za artystyczny bałagan, nie sposób odmówić mu specyficznego klimatu i dostrzegalnej na niemal każdym kroku ambicji.
Fabuła „Zagubionej rzeki” (podobieństwo do „Zagubionej autostrady” nieprzypadkowe) nie jest ani przesadnie skomplikowana, ani przesadnie ważna. Ponieważ wiele fragmentów opiera się jednak na efekcie zaskoczenia, znajomość niektórych szczegółów mogłaby zepsuć odbiór. Wystarczy wiedzieć, że Gosling wprowadza nas w świat opustoszałego miasteczka, inspirowanego zniszczonym Detroit (tam też nakręconego), gdzie odnajdujemy całą plejadę różnorodnych postaci. Większość czasu spędzimy z Billy, samotną matką wychowującą dwójkę synów, i ze starszym z nich, nazywanym Bones. Każde z nich, na swój sposób, będzie próbować uchronić rodzinny dom przed wykupieniem i nieuchronnym zniszczeniem. Narastające konflikty i zwroty akcji nie są trudne do przewidzenia, a historia dosyć często zbliża się do mielizn banału, ale rekompensowane jest to przede wszystkim niecodziennymi postaciami, wykreowanymi z ogromną ekspresją przez świetną obsadę, a także samym wykonaniem technicznym, które pozostaje tutaj głównym punktem programu. Wizualna wirtuozeria robi wrażenie od pierwszych minut – wyraziste, mocno kontrastujące kolory, starannie skomponowane kadry, z których każdy wyróżnia się czymś charakterystycznym, czy w końcu fenomenalna ścieżka dźwiękowa, idealnie wprowadzająca w wykreowany przez reżysera mroczny świat sprawiają, że trudno odwrócić wzrok od ekranu, aby nie przegapić kolejnego kadru.
Nie przeszkadza nawet to, że większość elementów swojego stylu Gosling czerpie od innych. Dla widza, który zaznajomiony jest z jego dorobkiem aktorskim, wykraczającym znacznie poza komercyjne kino rozrywkowe, „Lost River” będzie przypominało mozaikę stylów reżyserskich, z którymi aktor zetknął się wcześniej. Inspiracja, całe szczęście, nie przechodzi nigdy w autoparodię. Od Refna Gosling bierze fascynację przemocą – nie jest ona jednak ukazana z podobnym fetyszyzmem; od Cianfrance’a – skupienie na aktorach, którzy osadzeni są jednak w zupełnie innych kontekstach. Oprócz tego całymi garściami czerpie się tutaj z Lyncha, odwołując się do jego sposobu kreacji świata przedstawionego, tworzenia poczucia zagrożenia, kreacji czarnych charakterów. A na tym lista inspiracji wcale się nie kończy: obok siebie funkcjonują tutaj ujęcia rodem z filmów Terrence’a Mallicka, melodie przywodzące na myśl podkład muzyczny z włoskich filmów giallo i naleciałości baśniowych historii, które mogłyby być opowiadane dzieciom na dobranoc.
Problem pojawia się jednak, gdy z feerii dźwięków i obrazów ma wyłonić się sens. „Lost River” wydaje się obracać wokół tematyki brutalnego zderzenia przeszłości z teraźniejszością, próby funkcjonowania w umierającym, niebezpiecznym świecie, wreszcie natarczywej siły postępu, niszczącej podstawowe wartości. Billy i Bones podczas filmu wielokrotnie wspominają o tym jak ważne jest dla nich pozostanie w rodzinnym mieście, ale ich motywacje wydają się bardzo niejasne. Ambiwalencja współgra z formą, ale w zetknięciu z klasycznym schematem fabularnym oddala nas od samych postaci. Żadna z nich nie przechodzi też żadnej widocznej przemiany, nie ukazuje się od innej strony, nie wychodzi poza własny sposób bycia. Nie można też tutaj, jak chociażby u Lyncha, bawić się w różnorakie interpretacje wszechobecnej symboliki – jej większość, jak chociażby motyw babci wspominającej bez przerwy zmarłego męża, jest łatwa do rozszyfrowania; niektóre surrealistyczne motywy wydają się jednak funkcjonować jedynie na zasadzie efektu, nie niosąc ze sobą głębszej wymowy. Efekciarstwo pozostaje też słowem, którego niestety nie sposób pominąć. Piękne kadry pulsują i wciągają widza w rozdmuchany spektakl, pod spodem czai się jednak intelektualna pustka, a czasami również pustka emocjonalna; kiedy postaci zbyt mocno wpisują się w schemat, trudno przejąć się głębiej ich losem. Do tego Goslingowi zdarza się kilka wpadek typowych dla debiutantów – razi nieumiejętne wykorzystywanie montażu równoległego, czasami nieco nienaturalne dialogi czy zbyt szybko przeprowadzona i nieco naiwna końcówka.
Ostateczny odbiór „Lost River” zależy więc przede wszystkim od oczekiwań widza, nie tylko od samego filmu, ale od kina w ogóle. Bez wątpienia pierwszy projekt reżyserski autora najeżony jest wpadkami, nieścisłościami, pewnego rodzaju autorskim niezdecydowaniem. Ktoś szukający skończonego, dojrzałego dzieła, od początku do końca realizującego przewodnią myśl, najprawdopodobniej wyjdzie z kina zawiedziony. Nie można jednak powiedzieć, aby „Lost River” pozostawało filmem zupełnie niekonsekwentnym, poskładanym z elementów pod żadnym względem do siebie niepasujących. Wręcz przeciwnie: klimat całości od początku do końca oplata widza, sugerując mu niebezpieczeństwo, które ostatecznie okazuje się niestety nieco złudne. Brakuje tutaj pointy, brakuje emocjonalnego zaplecza i odpowiedniego angażowania odbiorcy w historię, ale świat Goslinga pomimo tego potrafi zaciekawić, zaintrygować, a nawet zahipnotyzować swoim niepokojącym pięknem. Zejście w otchłanie Lost River nie stanie się dla nikogo objawieniem, ale może odciąć nas od zewnętrznego świata, pozwalając na zanurzenie się w przyjemnym, oderwanym od rzeczywistości śnie. A przecież tak właśnie powinno wyglądać prawdziwie kinowe doświadczenie.
„Lost River”
reż. Ryan Gosling
premiera: 10.07.2015