Archiwum
14.08.2012

Szekspirowska stolica Polski (vol. 16)

Joanna Żabnicka
Teatr

 

Tegoroczne, szesnaste już wydanie gdańskiego Festiwalu Szekspirowskiego musiało zaspokoić apetyty rozbudzone przez poprzednią jego edycję. Na ubiegłorocznym, dobrze ocenianym miejscu Oskarasa Koršunovasa i Nikolaia Kolady stanąć mieli Konstanin Bogomołow, Silviu Purcărete i Luk Perceval.

To właśnie te zagraniczne propozycje z nurtu głównego festiwalu pretendowały do wydarzeń naprawdę znaczących. Udało się to tylko po części. Teatr z Sankt Petersburga, wystawiający sztukę „Lear. Komedia” w reżyserii Bogomołowa, niewątpliwie znalazł wspólną linię z przedstawieniami Kolady. I w tym wypadku na scenie dominowały groteska i pastisz (role kobiece odgrywali mężczyźni i odwrotnie), a estetykę przedstawienia można określić jako „kloszardową” – intencjonalnie niedbałą (scenografia przypominała dziecięcy rysunek o zbyt jednolitych barwach, drzwi, przez które wchodzili aktorzy, były za niskie, perspektywa pomieszczenia sztucznie podkreślona przez ustawienie ścian). Kwestią, która podzieliła widzów, było, z jednej strony, komediowe ujęcie tragedii Szekspira, a z drugiej, nafaszerowanie jej odniesieniami do historii i polityki Rosji – być może zbyt szczegółowymi dla nieprzygotowanej na to publiczności. Inną rzeczą jest to, że młodszym widzom umykały aluzje przemycane na przykład pod postacią piosenek czy melodii. Jarmarczne dowcipy (mnożenie się komórek rakowych w ciele Leara ukazane jako rozmnażanie się raków z papier-mâché na talerzach przygotowanych na przyjęcie gości) prezentowane na deskach Sali Kameralnej Teatru Wybrzeże w Sopocie również znalazły tyluż zwolenników, ilu przeciwników.

Po zeszłorocznej, zaangażowanej i wystawianej z niezwykłą dbałością o szczegół inscenizacji Oskarasa Koršunovasa, rumuńska „Burza” Silvu Purcǎrete, mimo ciekawej scenografii, co jest chyba rysem charakterystycznym tego teatru – wydaje się interpretacją dość dosłowną. Na przykład wątek pijaczków Trinkula i Stefana (noszących nomen omen spodnie charakterystyczne dla klaunów cyrkowych) stał się nie tylko zbyt ważny, ale również podał ton estetyczny całej realizacji (Ariel przedstawiony został jako dubbingowany z offu, XVIII-wieczny dworzanin, z twarzą pomalowaną na błękit i przyozdobioną czerwonym nosem klauna). Brak konsekwencji co do strojów (żaboty i podwiązki obok stylizacji na postacie z filmu animowanego „Artur i Minimki” Luca Bessona oraz papierowa garderoba córki Prospera), niewystarczająco uzasadnione przesunięcia w stosunku do tekstu oryginalnego (Mirandę i Kalibana gra ten sam mężczyzna, podczas gdy Ferdynand jest kobietą) wyjaśniali dopiero na spotkaniu sami twórcy. Sprawiły one, że naczelna myśl spektaklu – ukazanie samotnego czarownika jako nieudolnego (niebędącego w stanie przemienić syna Sycorax w ukochaną córkę) kreatora własnej historii zepchnięta została na bok. Tę dysproporcję widać było w reakcjach widzów: podczas gdy część z nich biła brawo na stojąco, inni po prostu opuszczali salę lub pozostawali bierni.

Oba te przykłady przemawiają za tym, że o wiele trudniej budować porozumienie z publicznością odwołując się do ich poczucia humoru. Zupełnie inną drogę wybrał trzeci z typowanych na gwiazdy tegorocznej edycji twórca. Ściągnięty po dwuletnich pertraktacjach i zmianie scenografii na lżejszą, Festiwal Szekspirowski odwiedził Luk Perceval ze swoim „Hamletem”. Mający premierę w 2010 roku spektakl zgromadził komplet na widowni Opery Bałtyckiej i zamykał tegoroczną edycję festiwalu. Wstrzemięźliwa scenografia, na którą składał się wielki leżący jeleń z porożem, do którego przymocowany był gruby sznur, podwiązany gdzieś u rampy i długie, ciemnoszare płachty materiału, stanowiące horyzont sceny – idealnie pasowała do charakterystycznej dla teatru niemieckiego ograniczonej ekspresji i podkreślała moc wypowiadanych słów (Belg pracował bowiem z zespołem Thalia Theater z Hamburga). Niezwykle interesujący w tej inscenizacji był zabieg podwojenia osoby księcia Hamleta – posiadająca dwie głowy i przyobleczona w czarną szatę postać oddawała wątpliwości i dwoistość charakteru tytułowego bohatera. Co ciekawe, Hamlet ten w toku przedstawienie dzieli się; ze statecznego (granego przez znacznie starszego aktora) księcia uwalnia się drugi: nagi, porywczy i jakby zaszczuty młodzieniec, który pozostaje głosem wiodącym do końca spektaklu. Niezwykle mocnym akordem, dodanym (podobnie jak liczne wyzwiska kierowane pod adresem Gertrudy) przez reżysera do końcowej sceny spektaklu jest zwielokrotnienie swoistej hamletycznej litanii, wykrzyczanej w twarz publiczności: albo jedz, albo nie jedz, albo śpij, albo nie śpij i tak dalej. Wymóg określenia radykalnej postawy tłumaczy samotność eksponowaną w całym spektaklu, który kończy się urwanym „Reszta jest…”. Zdaje się, że ciemność, która zapada po tych słowach, jest czymś więcej niż po prostu końcem sztuki.

Wśród zagranicznych propozycji głównego nurtu znalazły się również takie przedstawienia, jak macedoński „Hamlet” w reżyserii Dejana Projkovskiego, włoski „Amleto” Massimo Munaro (jedyny nietłumaczony spektakl na festiwalu), brytyjska „Zimowa opowieść” Philipa Parra (projekt plenerowy, w którym uczestniczyli aktorzy różnych narodowości, także z Polski).

Jeśli chodzi o polskie inscenizacje, pokazane zostały trzy, niminowane jednocześnie do Złotego Yoricka – nagrody dla najlepszej rodzimej inscenizacji dramatu Szekspira, którą przyznaje niezależne od festiwalu jury. Publiczność obejrzeć mogła „Makbeta” w reżyserii Marcina Libera ze szczecińskiego Teatru Współczesnego, „Burzę” Mai Kleczewskiej z Teatru Polskiego w Bydgoszczy i „Króla Ryszarda III” Grzegorza Wiśniewskiego zrealizowanego w łódzkim Teatrze imienia Stefana Jaracza. Po kilkuletniej przerwie Złoty Yorick (w 2008 roku zdobył go Janusz Wiśniewski za „Burzę” poznańskiego Teatru Nowego) został wreszcie przyznany – otrzymał go reżyser ostatniego z wymienionych, łódzkiego spektaklu.

Mimo tych jasnych akcentów, trudno pozbyć się jednak wrażenia, że tegoroczny program nie do końca był przemyślany – świadczy o tym chociażby zaburzenie ram obu nurtów festiwalowych, głównego i SzekspirOFFu. Dlaczego chociażby „teatr społeczny”, jak określił go sam twórca, Philip Parr, znalazł się w mainstreamie, podobnie jak – koniec końców urzekające, choć pozostające tylko ciekawostkami – przedstawienia w reżyserii Adama Walnego („Opus Hamlet” i „Hamlet”)? Te realizacje niewątpliwie podniosłyby poziom nurtu alternatywnego, który poza nielicznymi wyjątkami (Lustra Strona Druga, W Gorącej Wodzie Kompani, koncert HYPERPOTAMUS) nie wniósł niczego interesującego czy choćby ujmującego. Po części odpowiedzialny był za taki przebieg festiwalu nadmiernie rozciągnięty program, w którym zbyt wiele miejsca poświęcono wielogodzinnym warsztatom – skądinąd ciekawym – stanowiącym niekiedy główny punkt dnia. Również od strony organizacyjnej miało miejsce trochę niedociągnięć, jak błędy w programach czy problemy z synchronicznym wyświetlaniem napisów podczas każdego niemal zagranicznego spektaklu.

Chociaż w tym roku Szekspir miał się w Gdańsku nieco gorzej niż w poprzednim, miejmy nadzieję, że za rok będzie lepiej. W końcu sponsorzy nie zamykają swojej kieszeni dla festiwalu i z pewnością jego widownia nie raz wyjdzie jeszcze z teatru bogatsza o nowe myśli i wewnętrznie usatysfakcjonowana.

16. Festiwal Szekspirowski
Gdańsk
27.07.–5.08.2012

fot. Armin Smailovic ze spektaklu „Hamlet”, reż. Luk Perceval

alt