Adam Gołębiewski to jeden z moich ulubionych artystycznych sadystów. Być może dlatego, że – jak przekonują ci, co z nim grali – jest wyjątkowo otwartym człowiekiem. Jego drobiazgowe znęcanie się nad zestawem perkusyjnym, robienie wszystkiego „wbrew podręcznikowi” nabrało wyjątkowego uroku w duecie z libańskim rzeźnikiem gitary – Sharifem Sehnaoui, o czym zaświadcza ich album. Ladies and gentelman: „Meet the Dragon”!
w kole
Idealnym rozmieszczeniem publiczności na koncertach Gołębiewskiego i Sehnaoui’ego jest koło otaczające muzyków krzesłami. Ten ulubiony przez Adama układ burzy hierarchię i dystans, co może być zarówno odświeżające, jak i obezwładniające. Tak było choćby w 2016 roku na Off Festivalu, gdy Gołębiewski jako jedyny zszedł z instrumentem ze sceny na widownię. Czasem centryczny układ jest jednak technicznie niemożliwy (bo fotele są przymocowane na stałe, pomieszczenie jest zbyt wąskie albo za małe, organizator robi trudności lub przepisy zabraniają itp.).
Zawsze staram się lokować bliżej ludzi, którzy przychodzą przecież w konkretnym celu – usłyszenia i zobaczenia. Jestem przekonany, że centralne rozmieszczenie wykonawcy, a dookolne słuchaczy, istotnie wzmaga skupienie i uczestnictwo. Co więcej, znosi polaryzacje przestrzeni wykonania na przód, tył, boki. Każda perspektywa słyszenia i widzenia środka jest równoprawna. Słuchacze widzą swoje twarze, nie zaś plecy i nikt nikomu nie zasłania. Jest to zarazem ciekawe odwrócenie położenia panoptycznego, albowiem to właśnie centrum jest obserwowane przez zewnętrze. Jedno jest pewne – odsłania wszystko to, z czym się przychodzi do ludzi.
Po chwili namysłu mówi mi, że bez tego bliskiego kontaktu nie zauważyłbym tylu detali – i nie pytał o różnice między nagraniem a występem na żywo.
miejsca, sytuacje, wypadki
Z Gołębiewskim rozmawiam po tym, jak wraz z Sehnaouim zagrali w klubie LAS ostatniego dnia maja (był to zresztą jeden z ostatnich koncertów w tym kultowym miejscu). Mam w pamięci ich występ sprzed roku w Centrum Amarant, w trio z trębaczem i rysownikiem Mazenem Kerbajem (który wykonał grafikę na okładkę „Meet the Dragon”), więc pytam o muzyczne zmiany we współpracy, tych „kiedyś” i „teraz”, ale że rozmawiamy o muzyce improwizowanej, to słyszę:
Nie istnieje dla mnie to rozgraniczenie. Wszystko pojawia się w momencie, gdy pierwszy dźwięk zaczyna brzmieć. Od tego momentu wszystko się kształtuje podług własnej dynamiki.
Poznański koncert był „pełen wertykalnych kumulacji i rozprężeń”, lecz czasem występ Gołębiewskiego i Sehnaoui’ego to „bardziej struktury równoległe, idące ze sobą razem bez kompulsywnej eskalacji zdarzeń dźwiękowych”.
Dynamikę występów Adama i Sharifa kształtują po części dystraktory:
Ten projekt jest bardzo wygodny psychologicznie, ponieważ mamy duże zaufanie do siebie. Wiem, że cokolwiek się pojawi – dowolny dystraktor – to i tak stanie się on kreacyjnym bodźcem.
Istnieje pewna obawa „jak będzie tym razem”, bo nie planujesz niczego – od czego zaczniesz, jak skończysz. Nie wiesz także, co się może wydarzyć. Sharifowi we Wrocławiu zerwały się dwie struny w dwóch pierwszych minutach koncertu, więc nagle z sześciu miał tylko cztery. A to trochę tak, jakbyś nie miał dwóch biegów w aucie, a musisz zapierdalać lewym pasem po autostradzie.
W takich sytuacjach kompensujesz to sobą, choć rzecz nie polega na produkowaniu większej ilości dźwięków. Sharif jednak konsekwentnie pracował na tych czterech strunach, i nawet przez chwilę nie było poczucia braku czegoś.
Bardziej „łagodny” występ? To ten w czeskiej Ostravie:
Może dlatego, że podróż była strasznie wściekła i długa. Wydaje mi się jednak, że wbrew pozorom trzymamy pewną spójną linię, wektor estetyczny, i to w największym stopniu determinuje treść, która dociera do słuchaczy.
Dlatego gdyby muzycy dziś weszli do studia, to „Meet the Dragon” na pewno brzmiałaby inaczej, aczkolwiek cechowałaby się „tą samą charakterystyką i cyrkulacją energii”.
Z kolei ich koncert w Bejrucie był „wyczekujący, krótki i linearny”:
Chyba przez to, że chwilę wcześniej grałem solowy set, który był bardzo gwałtowny – do tego stopnia, że pewna pani z pierwszego rzędu z osłupienia prawie spadła z krzesła, choć później wyrażała swe uznanie.
muzyczna rzeźnia
Sehnaoui, gdy na początku grał na gitarze, zajmował się jazzem, rockiem i bluesem.
Nie znalazłem jednak mojego języka. Nie miałem poczucia, że właśnie to chcę robić z gitarą. Gdy widziałem innych muzyków, którzy na przykład preparowali fortepian czy grali na swoich instrumentach w nietypowy sposób – uznałem, że to samo chcę zrobić ze swoją gitarą.
Oczywiście jest bardzo wielu artystów eksperymentujących z gitarą.
Skończyło się tak, że zacząłem ich słuchać, a część z nich – oraz tych, którzy badali możliwości innych instrumentów czy zajmowali się muzyką elektroniczną – miała też na mnie pewien wpływ.
Sehnaoui nie chciał jednak zostać ich marnym imitatorem czy wtórnym naśladowcą.
Zacząłem rozwijać własne techniki gry i używać różnych obiektów – po to, aby stworzyć unikatowy język gitary (tak, jak zrobił to Gołębiewski z zestawem perkusyjnym).
mięsne smaki Bejrutu
W labetu Al Maslakh, który założył Kerbaj, publikowane są „niewydawalne albumy z libańskiej sceny artystycznej”. Kulturalne życie Libanu prawie wyłącznie ogranicza się do Bejrutu, który Sehnaoui uważa za dobre miasto dla muzyki eksperymentalnej:
Dziś, w roku 2017, wykonywanie takiej muzyki w moim kraju jest normalne. Jest wiele koncertów muzyki eksperymentalnej. Ale to sytuacja obecna – osiemnaście lat po tym, jak zaczęliśmy działać pod koniec lat 90. Początki były trudne. Zajęło trochę czasu, aby ludzie zaczęli słuchać i doceniać taką muzykę. Nawet ci, którzy jej nie lubią – szanują to, co robimy.
Nazwa labelu („rzeźnia”) zawiera w sobie historię tej trudnej i długiej drogi muzyków libańskich do popularności.
Gdy w 2004 roku Mazen Kerbaj założył Al Maslakh, nasza muzyka była wciąż źle postrzegana w Libanie. Wiele osób mówiło, że zarzynamy muzykę. Niektórzy porównywali koncerty z wejściem do pomieszczenia pełnego świni, krów i zabijania.
Kerbaj wykorzystał ten makabryczny i metaforyczny obraz surowego mięsa i rzeźni, aby tym bardziej zaznaczyć, że ich twórczość jest niewydawalna, „obraźliwa”. Zamiast sprawić, żeby muzyka była „milsza” i nadać jej miano, którym walczyłby z krytyką – poszedł za ciosem w humorystyczny sposób i stwierdził : „tak, nasza muzyka nie jest wygładzona i czysta – jest brudna”.
Kolejnym elementem gry z krytyką był pomysł Kerbaja, aby na koncertach serwować surowe mięso, koftę czy shoarmę słuchaczom.
Surowe mięso jest bardzo popularne w Libanie. Mamy kilka rodzajów jego przygotowania i można powiedzieć, że to ulubiona potrawa narodowa. I nie jest tak, że jemy to surowe mięso jak kanibale – jest to raczej delikatesowy produkt, bardzo wyrafinowany. Można interpretować to tak, jak się chce. W pewnym momencie stworzyłem nawet grupę, którą nazwałem Orkiestrą Antywegetarianów – nie będąc oczywiście antywegetarianinem.
Mięso plus muzyka rzeźników funkcjonuje na zasadzie minifestiwalu, który libańscy artyści eksperymentalni organizują w Bejrucie każdego lata. Jedzenie – surowe i smażone mięso – rozdają na nim za darmo (a co roku menu jest inne).
improwizacja – „bezustanny wysiłek”
Sehnaoui poznał Gołębiewskiego, gdy przyjechał do Poznania na FRIV Festival dedykowany improwizacji w muzyce. Ideą imprezy jest to, że wszyscy artyści biorący w niej udział losują składy.
Zagraliśmy dwukrotnie, powstała między nami więź – i chcieliśmy razem pracować. Z takim postanowieniem pożegnaliśmy się. Upłynęły bodaj dwa lata, zanim napisałem do Adama i zaproponowałem, żebyśmy zagrali koncerty w duecie.
„Meet the Dragon” jest nagraniem właśnie jednego z takich występów. W międzyczasie – zanim album został wydany, a artyści zagrali razem cykl koncertów – występowali w triach z innymi libańskimi muzykami – Mazenem Kerbajem czy Tonym Eliehem (z których ten drugi jest też najczęstszym muzycznym partnerem Sharifa w Libanie).
Próbowali grać w różnych konfiguracjach:
Trio wypada świetnie – bo nakładają się na siebie bardzo różne podejścia. Tony gra na gitarze elektrycznej, a Adam wykorzystuje zestaw perkusyjny. To wyzwolona muzyka, łącząca psychodeliczny rock i energetyczny jazz. Brzmi to zupełnie odmiennie od naszego duetu akustycznego – ale czemu miałoby tak nie być? Wszystko dobrze zgrywa się ze sobą i jest między nami muzyczna zażyłość. Nie ma po prostu powodu, by tego nie robić – Adam jest bardzo utalentowanym, otwartym i pełnym poświęcenia muzykiem.
Często pokutuje przekonanie o tym, że muzyka improwizowana wymaga o wiele mniej – jest łatwiejsza niż muzyka tradycyjna (bo oparta na intuicji, a nie na zapisie nutowym).
Ci, którzy myślą, że improwizowanie jest łatwe – sami powinni tego spróbować. Jeśli im się uda – to będą mieli rację i jest to łatwe. Ja coraz częściej uważam jednak, że to ekstremalnie trudne.
Wolność jest autentyczna i jest to bardzo pozytywne w improwizacji. Potencjalnie możesz zrobić wszystko, co chcesz. Na tym opiera się jakość tej muzyki. Możesz zdecydować się, że zrobisz coś zupełnie innego – w każdej chwili uznać, że dokonasz zmiany w tym, co grasz – naturalnie w zgodzie z regułami harmonii i melodii. Pytaniem staje się jednak tak naprawdę to, jakich wyborów można podejmować.
To wielka odpowiedzialność – bo gra się przed ludźmi i trzeba stworzyć dobrą muzyczną improwizację. Ciągle znajdujesz się na krawędzi, bo każda decyzja przekłada się na efekt. Uważam, że to jedyna kluczowa reguła w improwizacji. Widać to w mojej pracy z Adamem, gdy zwracamy uwagę na to, co robimy, słuchamy się wzajemnie, czy tego, co robią inni. Słuchanie wydaje się bardzo łatwe, ale jest trudne. Początkujący odkrywają to i uświadamiają sobie, że pierwszym, czego muszą się nauczyć, jest właśnie słuchanie.
„Meet the Dragon”
Sharif Sehnaoui – gitara akustyczna
Adam Gołębiewski – perkusja
nagranie: Bartek Olszewski, MDK Dragon, 18 lutego 2015 Poznań
mix i mastering: Fadi Tabbal, Tune Fork Studio, Bejrut
Wydawnictwo UZNAM
premiera: 1.06.2017
wyjątkowe albumy od rzeźników z Al Maslakh:
# „Old and New Acoustics”, Sharif Sehnaoui 2010
# „Music to Our Ears”, Sharif Sehnaoui, Raed Yassin 2010
# „Nashaz”, Andrea Neumann, Sharif Sehnaoui, Michael Thieke, Michael Vorfeld 2016
# „It’s Good to Die Every Now and Then”, Tony Elieh 2017