Niedobór endorfin wywołany niedostateczną ilością promieni słonecznych sprawia, że gdy Skandynawowie biorą się za kręcenie komedii, to zawsze muszą ją zabarwić odrobiną czarnego humoru. Nie inaczej było w przypadku ekranizacji bestsellerowej powieści Szweda Jonasa Jonassona „Stulatek, który wyskoczył z okna i zniknął” w reżyserii Feliksa Herngrena. Tu na każdy zabawny moment przypada jeden trup, który na szczęście ściele się w tym filmie gęsto. Ta iście wybuchowa mieszanka humoreski z makabreską nie jest tylko efektownym fajerwerkiem. Reżyser, opowiadając losy niezwykle żywotnego stulatka, zorganizował nam ekspresowy tour po historii XX wieku, która znakomicie sprawdziła się jako tło dla tej wyjątkowo ponurej komedii.
W „Stulatku…” roi się od miłych niespodzianek. Chyba największą jest ta, że idąc na jeden seans, tak naprawdę otrzymujemy dwa filmy. Pierwszy rozpoczyna się w momencie, gdy nieszczególnie zainteresowany przygotowywaną dla niego imprezą urodzinową stuletni jubilat postanawia, być może ostatni już raz w życiu, udać się w podróż. Dokąd, w jakim celu? Nieważne, po prostu wychodzi w szlafroku przez okno domu starców i znika. Tylko małe dzieci i starcy mogą sobie pozwolić na taką beztroskę. Gdy każdy z nas goni za wyznaczonym celem, oni mogą wyjść w kapciach z mieszkania i pójść gdzie bądź. Allan Karlsson korzysta z tego przywileju skwapliwie. Udaje się na pobliski dworzec i wsiada w pierwszy napotkany bus. I tak rozpoczyna się szalona fabuła, w której nie brakuje nierozgarniętych gangsterów, walizki pełnej pieniędzy, wybuchów, trupów i słonia.
Jest też drugi film. Równie szalony i zabawny jak ten pierwszy, gdyż łączy je postać głównego bohatera. Rozpoczyna się, gdy Allan przychodzi na świat. Już niedługo później zostaje sierotą, która musi iść przez życie samemu. Tułaczy los jest jednak łatwiejszy do zniesienia, kiedy przyświeca mu maksyma wypowiedziana przez matkę bohatera na łożu śmierci: „jest jak jest i będzie jak będzie”. Allan stosuje się do niej, sprawiając wrażenie naiwnego prostaczka, przyjmującego życie spontanicznie. Los jest dla niego wyjątkowo hojny, choć nasz bohater nigdy nie zabiega o zaszczyty i nie dąży do sukcesu, pragnąc jedynie efektownych wybuchów (jest piromanem). Dziwnym zbiegiem okoliczności, a także dzięki niespotykanej pasji całe jego życie jest ściśle związane z najważniejszymi wydarzeniami z historii XX wieku.
Można byłoby narzekać na niekoherencję, brak umotywowania prowadzenia podwójnej narracji, ale z początku nieco zdezorientowany widz szybko przyzwyczaja się do fabularnego rozdarcia i zwyczajnie cieszy się, że może śledzić dwie znakomicie prowadzone opowieści zamiast jednej.
„Stulatek…” nie każdemu przypadnie do gustu. Herngren, a raczej autor literackiego pierwowzoru, zabarwił tę opowieść bardzo specyficznym humorem – czarnym jak szwedzkie noce i lodowatym niczym skandynawskie zimy. Gdy spróbujemy jednak przekroczyć niewidzialną granicę, powstrzymującą przed wybuchem śmiechu na widok zdekapitowanej ofiary dziecięcych pirotechnicznych prób Allana, czy rozkładającego się trupa podróżującego z mroźnej Szwecji do gorącego Dżibuti, to gwarantuję, że przez dwie godziny otrzymamy niezłą dawkę dobrej rozrywki.
Ale film Herngrena to nie tylko kolejne zwroty akcji, wprawiające nas w zawrót głowy. To również rozważania historiozoficzne, których wymowa, pod maską komizmu, jest bardzo poważna. Ta część filmu wydaje się najważniejszą, gdyż jest chyba jedynym elementem, prócz postaci Allana, który łączy dwie fabularne nici. Herngren dokonuje w niej syntezy XX wieku, który jawi się tu jako pole rozgrywki groteskowych graczy, nie do końca znających zasady prowadzonej przez siebie gry. Nieznaczącym pionkiem jest w niej właśnie Allan, nieznośnie wręcz przypominający postać Forresta Gumpa. Podobnie jak i on płynie z nurtem historii, lecz nieprzewidywalne prądy zawsze prowadzą go w samo centrum najważniejszych wydarzeń. Allan robi swoje, zupełnie nie przejmując się okolicznościami. Jest ostoją spokoju i wewnętrznej równowagi, nawet gdy przychodzi mu tańcować ze Stalinem czy generałem Franco. Wyswobadza się z wszelkich opresji – zawsze pojawia się w najbardziej odpowiednim miejscu i czasie. Tak ukazane wydarzenia z poprzedniego wieku, na które równie dobrze może mieć wpływ anonimowy Szwed z ukończonymi trzema klasami, sprawiają wrażenie chaotycznych i śmiesznych. Tym bardziej pesymistyczna wydaje się część współczesna, w której to właśnie postać Allana z jego stoicką filozofią wydaje się być jak najbardziej na miejscu.
Ten rozdarty wewnętrznie film, balansujący między śmiechem a makabrą, współczesnością a historią, śmiesznostką a powagą, nie daje o sobie zapomnieć. To jedno z tych dzieł, które z pozoru błahe, dotykają tematów niezwykle istotnych. „Stulatek…” posiada to, czego często brakuje wielu, nawet najbardziej zabawnym komediom. W pogoni za kolejnym gagiem nie gubi głębszego przekazu, który w tym wypadku wydaje się szczególnie nieprzystający do konwencji humoreski.
„Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął”
reż. Felix Herngren
premiera: 27.06.2014