Archiwum
27.07.2011

Spóźnione oświecenie albo weneckie „l’esprit de l’escalier”

Ewa Wójtowicz
Sztuka

Tegoroczne Biennale przypomina traghetto – wenecki środek transportu mniej efektowny niż gondola i mniej wydajny niż hałaśliwe vaporetto, ale pozwalający przekroczyć Canal Grande w poprzek. Tak też krzyżują się trajektorie intelektualne tej edycji wystawy – wbrew konwencjom wystawienniczym, estetycznym czy przyzwyczajeniom odbiorców.

Prace odsyłają do czegoś poza nimi samymi, rzadko są autonomiczną całością. Często do czegoś poza sztuką: polityki, historii, psychologii. Jak pisze Paolo Baratta, kurator Biennale, powołując się na opinie swych, niewymienianych z nazwiska przyjaciół, ostatnie 12 lat Biennale to „radosna podróż od brody Haralda [Szeemanna – przyp. EW] do wiśniowej czerwieni szminki Bice”. Chodzi o kuratorkę Bice Curiger – pochodzącą, podobnie jak Szeeman, ze Szwajcarii – która odpowiedzialna jest za główną, przekrojową wystawę w Giardini. Za jej decyzją w pierwszej sali centralnego pawilonu pokazano trzy obrazy Tintoretta, malarza zaskakująco współczesnego, którego prace korespondują w daleki sposób ze świetlnymi eksperymentami Jamesa Turrella w Arsenale. Odwołują się one do pojęcia światła, przywoływanego w tytule Biennale: ILLUMInations.

Drugim ważnym pojęciem Biennale są narodowości. Odnoszą się one nie tylko do charakteru prezentacji w ramach pawilonów, ale także do problemów tożsamościowych, które są udziałem artystów biorących udział w Biennale. Curiger zadała wszystkim artystom 5 pytań: „1. Czy społeczność artystyczna jest nacją? 2. Z jak wieloma narodowości czujesz się wewnętrznie związana/y? 3. Gdzie czujesz się jak w domu? 4. Czy przyszłość mówi po angielsku, czy w innym języku? 5. Gdyby sztuka była narodem, jak brzmiałaby jej konstytucja?”. Odpowiedzi na te pytania znajdują się w katalogu Biennale, ale są także pośrednio zawarte w samych pracach.

Pawilony narodowe w ramach Giardini są przeznaczone głównie na wystawy zbiorowe, niewiele jest prezentacji indywidualnych. Nagrodzony Złotym Lwem pawilon niemiecki zajmują prace Christopha Schlingensiefa, w tym monumentalny, utopijny projekt opery w Burkina Faso. Pawilon rosyjski przypomnina dorobek Collective Actions Group i twórczość Andrieja Monastyrskiego. Pawilon amerykański gości duet artystów: Jennifer Allora i Guillermo Calzadilla, którzy prezentują różnorodne prace pod wspólnym tytułem „Gloria”. Oprócz prezentowanych obiektów stałych (jak „Algorithm” – bankomat wbudowany w organy, w którym każda operacja finansowa generuje triumfalną melodię organową), w określonych godzinach odbywają się tam performances. Na automatycznej bieżni, przymocowanej do jednej z gąsienic odwróconego czołgu, biegnie sportowiec akredytowany przez amerykańską instytucję sportową USA Track & Field. Zgrzyt pracujących gąsienic zakłóca spokojną audiosferę Giardini, przyciągając widzów, ale jednocześnie wprowadzając element obcości i niepokoju. W ramach pracy „Body in Flight” inny performer, ubrany w strój reprezentanta Stanów Zjednoczonych, odtwarza skomplikowany i wyczerpujący gimnastyczny układ na obiektach przypominających stare fotele lotnicze pierwszej klasy American Airlines. Zgromadzona publiczność przygląda się wysiłkom gimnastyka, stając się, nieintencjonalnie, częścią absurdalnego spektaklu, w którym miejsce sztuki zajmują sztuczki. Ujawniają się wówczas związki między tężyzną fizyczną a siłą militarną i ekonomiczną, tęsknota za bohaterem i atmosfera rywalizacji. Same obiekty, nawiązujące do konotacji przedmiotów produkowanych na masową skalę, pieniądza i sztuki, wykorzystują estetykę pop. Atmosfera nostalgii za minioną prosperity i utraconą chwałą przejawia się nie tylko w relacjach, jakie nawiązują między sobą poszczególne prace, ale także w ich rozlokowaniu we wnętrzu i otoczeniu pawilonu. Pawilon francuski zajmują prace Christiana Boltanskiego, odnoszące się do problematyki przypadku, a także życia i śmierci w kategoriach statystycznych. Niepozorne drewniane krzesła przed pawilonem reagują na ciężar ciała widza, który słyszy pytanie: „Czy to ostatni raz?”.

Pawilon polski z projektem Yael Bartany budzi spore zainteresowanie widzów mimo długiego materiału filmowego, zwłaszcza ostatniej części tryptyku „…and Europe will be stunned”. Oprócz aktorów, niektóre postaci, zwłaszcza te pojawiające się w filmie „Zamach”, występują we własnej osobie, a jednak political fiction miesza się z obrazami, które znamy z telewizyjnych wiadomości, kronik filmowych czy filmów fabularnych. Bartana sprawnie operuje kliszami: archetypem bohatera, który musi zginąć za sprawę, teatralizacją żałobnych rytuałów, mitem powrotu i ziemi obiecanej, problemem diaspory czy wreszcie utopią jako taką. Utopią, której wieloznaczność jest pokazana w projekcie i wciąż zmienia odcienie. Narracja filmu staje się chwilami metanarracją. Artystka pokazuje z wielu perspektyw problem powrotu Żydów, który miałby dopełnić polską monokulturowość. Powrót pozwoliłby narodowi żydowskiemu stać się dla jednych wyczekiwanym przyjacielem, a dla drugich – urealnionym Innym, którego potrzebują, by go nienawidzić. Praca jest więc silnie krytyczna, a jednocześnie kwestionuje niemal wszystkie stanowiska, jakie można zająć wobec poruszonego w niej problemu. Tym samym jest to najbardziej kontrowersyjna prezentacja w ramach polskiego pawilonu od kilku edycji. Nie odbiega ona starannością produkcji od prac zachodnich, wywołuje natłok skojarzeń, powraca w spóźnionych refleksjach, prowokuje do dyskusji. Prawdopodobnie jednak część kontekstów jest nieczytelna dla widza niepolskiego. Trudno powiedzieć, jak odbierają tę pracę widzowie z Izraela, ale została już ona zbojkotowana przez polityków. Izraelska gazeta „Haaretz” nazwała reakcję minister Limor Livnat „polskim zachowaniem”, podkreślając także, że prezydent Shimon Peres nie obejrzał prezentacji polskiego pawilonu. Specyficznym kontrapunktem, w duchu brutalnej Realpolitik, jest sąsiedni pawilon egipski, gdzie prezentowane są prace Ahmeda Basiony, artysty, który zginął w tym roku w zamieszkach ulicznych w Kairze. To przypadkowe zderzenie filmowej, dopracowanej fikcji w pawilonie polskim z nieoszlifowaną rzeczywistością pawilonu egipskiego jest kolejnym niepokojącym odsyłaczem poza bezpieczny świat sztuki.

Przestrzeń sztuki rozciąga się w Wenecji także na parapawilony, czyli duże przestrzenne instalacje mieszczące prace innych artystów, jak „Antechamber” zaprojektowany przez Monikę Sosnowską. Złote Lwy za całokształt twórczości otrzymali: amerykańska artystka, prekursorka sztuki konceptualnej, Sturtevant i austriacki rzeźbiarz Franz West.

W pawilonie centralnym Giardini znajduje się instalacja „Others” Maurizio Cattelana, która jest autocytatem z jego pracy „Tourists” (1997), kiedy to wykorzystał 200 wypchanych gołębi. Tym razem jest ich 2 tysiące, w większości umieszczonych wewnątrz pawilonu, co przywodzi na myśl próby oczyszczenia Wenecji z tych ptaków. W Arsenale uwagę zwraca film Christiana Marclaya „Clock”, będący 24-godzinną kompilacją fragmentów z różnych filmów fabularnych, w których pojawia się motyw zegarka i upływu czasu. Jest to ciekawy przykład remiksu z kluczem, tym bardziej, że projekcja filmu jest zsynchronizowana z czasem rzeczywistym. Warto również obejrzeć film Omera Fasta „Five Thousands Feet is The Best” (2010) – zapętloną, niepokojącą historię o charakterze szkatułkowym. Oprócz wystaw oficjalnych, sporo jest przedsięwzięć towarzyszących, rozproszonych po całej Wenecji i wyspach laguny. Niemal niemożliwe jest obejrzenie całości, co więcej: doświadczanie małych i dużych oświeceń w frenetycznych weneckich warunkach powoduje wrażenie l’esprit de l’escalier – właściwe refleksje przychodzą na myśl zawsze zbyt późno.

54. Międzynarodowa Wystawa Sztuki w Wenecji: ILLUMInazioni
Wenecja, 4.06. – 27.11.2011

Fot. Ewa Wójtowicz, Pawilon Centralny w Giardini z pracami Josha Smitha, Maurizio Cattelana i Latify Echakhch

alt