Prapremierowa inscenizacja dramatu „Wieczny kwiecień” w Teatrze Polskim w Poznaniu, podobnie jak sam tekst, jedynie fastrygą zszywa luźne myśli, łącząc oderwane wątki, obserwacje i refleksje typowe dla świadomości dojrzewającego chłopaka. Jego bohater ma ponad 30 lat, jednak w chaosie jego pamięci, myśli i wizji wciąż mieszają się wspomnienia rodziców rywalizujących o palmę pierwszeństwa w wywoływaniu lęków ze szkołą i Kościołem, duch Kurta Cobaina namawia do pokuty za grzechy i domaga się nadawania sensu życiu, a obraz nienarodzonego dziecka powraca jako wyrzut sumienia. Roi się tu od klasycznych, łatwych do przewidzenia motywów i tematów; pełno cytatów i zapożyczeń z codzienności i popkultury. W wewnętrznym nieładzie świadomości Areczka, granego przez przekonującego w tej roli (jak zwykle, kiedy powołuje postacie buntowników i niespokojnych rewolucjonistów) Piotra B. Dąbrowskiego, współegzystują sprzeczne poglądy. Spektakl staje się obrazkiem rodzajowym, portretującym kolejne zagubione pokolenie, które w świecie bez odnośników i przewodników samotnie radzi sobie z poszukiwaniem własnej drogi, miejsca w świecie, a nawet tożsamości. Autor nie wskazuje dla nich rozwiązań; nie pochyla się nad swoim bohaterem i nie sugeruje wyjść. Wbrew temu, do czego przyzwyczaiła nas krytyka, nie jest to powód, żeby formułować jakiekolwiek zarzuty. Większym problemem, pozostawiającym niedosyt, a pojawiającym się na poziomie dramaturgii spektaklu, jest brak widocznych efektów doświadczeń bohatera, które mogłyby prowadzić do jego ewolucji. Tu czas się zatrzymał, a Areczek jest wiecznym dzieckiem, po którym spodziewać się można wszystkiego. Inscenizacja Agnieszki Korytkowskiej-Mazur idzie właśnie tym tropem: burząc ciągłość narracji i unikając sugestii jednoznacznych rozwiązań, śledzi zagubione pokolenie.
Zwycięstwo tekstu Jarosława Jakubowskiego w tegorocznej edycji Metafor Rzeczywistości i jego inscenizacja potwierdzają, że konkurs przyczynia się do promocji dramaturgii o nachyleniu społecznym (a nawet politycznym). Może w ten sposób realizowany jest postulat dążenia do opisania rzeczywistości przez literaturę i teatr, który niegdyś sformułował Przemysław Czapliński, dziś zasiadający w jury. Przy okazji konkurs podąża tropem doświadczeń najlepszych europejskich ośrodków wspierających nowy dramat, oraz autorów inspirowanych materią otaczającej ich rzeczywistości, dla których reportażowy research staje się często sposobem tworzenia. Niezależnie od motywacji kierujących wyborami komisji konkursowej, od 5 lat autorzy nagradzanych przez nią tekstów przedstawiają własne wizje współczesnej Polski, portretując postrzegane i przetwarzane przez siebie obrazy otaczającego ich świata. Nie zawsze używają przy tym metafor, ale proszę nie odbierać tego jako zarzut: przecież pojawiające się na scenie znaki zawsze tworzą autonomiczną rzeczywistość, a każdy z używanych tu środków jest – tworzonym jednorazowo – symbolem.
Często okazuje się, że twórczość przedstawiająca również nasze codzienne doświadczenia, wychodzi naprzeciw oczekiwaniom odbiorców (nagrodę główną i nagrodę publiczności otrzymał ten sam tekst). Jarosław Jakubowski ukazał fenomeny i paradoksy Polski posmoleńskiej z perspektywy zagubionego mężczyzny, którego bardziej niż konfrontacje z rzeczywistością inspirują spotkania z duchem Kurta Cobaina. Może to dziwić, bo od jego śmierci minęło w tym roku 18 lat, kilka kryzysów, zamachów, wojen i katastrof, które Areczek przeoczył. Kiedy mówi do ducha z gitarą: „wszystko się zmieniło, kiedy umarłeś, Kurt”, potwierdza własną niedojrzałość. Chociaż jest ona czasem podobna do zielonej niedojrzałości bohaterów Gombrowicza, a czasem do – odbierającej potencjał wszelkiej aktywności – depresyjnej niedojrzałości znanej z dramatów Tadeusza Różewicza, coś ją jednak wyróżnia, bo to niedojrzałość specyficzna, jakby bardziej współczesna – znaczona labiryntem możliwych wyborów, światopoglądową wieloznacznością i powierzchownym zaangażowaniem; niedojrzałość płynnej nowoczesności.
W spektaklu wyreżyserowanym przez Agnieszkę Korytkowską-Mazur na pierwszy plan wysuwają się skrajne postawy polaryzujące polskie społeczeństwo po 10 kwietnia 2010 roku, ale dramat szczęśliwie ucieka od publicystyki. Skupiony na ekstremalnych postawach tekst Jakubowskiego działa jak krzywe zwierciadło – wyolbrzymiając charakterystyczne cechy portretowanych środowisk, przenosi widzów poza sferę dosłowności. Podobny zamiar przyświecał zapewne reżyserce jego inscenizacji, która poprowadziła część ról aktorskich, dystansując je od iluzyjności. Przerysowane symboliczne gesty – modlitwy, przemocy, żalu po stracie – pokazują, jak automatycznie podlegamy schematycznym uwarunkowaniom (dobra scena mechanicznej przemocy szkolnej w wykonaniu Barbary Krasińskiej). Nawet podejmowane przez Areczka próby wyłamywania się poza system okazują się zgodne ze znanymi nam schematami. Sposób, w jaki na scenie przedstawiana jest codzienność, obnaża działanie aparatu ucisku i represji. Tak pamięta to bohater: „Szkoła i Kościół Kościół i szkoła / […] nauczyły mnie […] strachu”.
To atrakcyjny wizualnie teatr otwarty, którego scena pozbawiona jest kulis, kurtyn i zastawek. W jej tylnych wnękach powstają malownicze efekty świetlne. W jednej przestrzeni przedstawiane są różne ideologie i postawy życiowe. Olbrzymi materac na podłodze nawiązuje do łóżka z „Kartoteki” Różewicza, ale – może poza intertekstualnym upewnieniem widzów co do niestabilnej tożsamości Areczka – niewiele z jego obecności wynika. Niemal każdy z aktorów gra kilka różnych postaci. Ich atrybuty scenograficzne: mikrofony, stojaki na nuty, kościelne klęczniki upodabniają spektakl do dramatu stacji, przeplatających się i pozbawionych wyraźnych granic. Nigdy niekończąca się żałoba obrońców krzyża kontrastuje tu z lekceważącą ironią blogów i czatów tworzonych przez nowoczesną młodzież w modnych okularach (lepsze z dwóch wcieleń Michała Kalety), w dialogach ksiądz Natanek spotyka się z poezją mesjanistyczną, a córka fanatycznego katolika tańczy w peepshow (oziębłość Barbary Prokopowicz świetnie się sprawdza w tej scenie). Poszczególne sceny powtarzają typowe doświadczenia pokolenia współczesnych trzydziestoparolatków. Areczek, współczesne wcielenie Piotrusia Pana, który wciąż powraca do traum własnego dzieciństwa, jawi się jako sprawca całego tego zamieszania.
Patronem inscenizacji „Wiecznego kwietnia”, zarówno w odniesieniu do poetyki tekstu dramatycznego, jak i tematyki, jest Tadeusz Różewicz, poeta potrafiący mówić wprost o utracie pewności wiary, ale także opiewający możliwości recyklingu i potencjał śmietnika, w którym obok rzeczy bezwartościowych znaleźć można prawdziwe skarby. Niestabilność emocjonalna i światopoglądowa Areczka potwierdzają wyobrażenie typowego „dziecięcia naszych czasów”. Jego zagubienie w świecie ścierających się racji i osobistych prawd znajduje potwierdzenie w postmodernistycznym splątaniu różnych, często przeciwstawnych wpływów i doświadczeń. Jednak brak stabilności światopoglądowej bohatera, postmodernistyczne powtórzenia cytatów i popularnych chwytów teatralnych wywołują znużenie odczuwane przez widzów. Spektakl nie trwa nawet godziny, śpiewane są w nim hity Nirvany na zmianę z pieśniami religijnymi, przemoc w szkole zestawiana jest z pragnieniem posiadania dziecka, a apokaliptyczna groźba pcha Areczka do uczestnictwa w pielgrzymce. Jednak, choć pełno tu atrakcji, całość męczy kolorową kalejdoskopowością i brakiem trafnych spostrzeżeń, z których wynikałoby cokolwiek.
„Naród Sobie” na fasadzie Teatru Polskiego może być postrzegany jako drogowskaz dla tej instytucji. Prezentacja i promocja polskiej dramaturgii mogłaby się stać jej celem programowym. Jeden konkurs i dwie premiery nowych tekstów nie zmienią jej w nasz rodzimy Royal Court, ale właściwy kierunek został obrany. Nawet jeśli, zanim osiągnie się sukces, trzeba wielu prób i przymiarek, tego typu odwagi oczekuję od dyrekcji.
Jarosław Jakubowski, „Wieczny kwiecień”
reżyseria: Agnieszka Korytkowska-Mazur
Teatr Polski w Poznaniu
prapremiera: 10.11.2012
fot. Monika Lisiecka