Od czasu zeszłorocznej premiery „Plemienia” na festiwalu w Cannes wokół debiutanckiego pełnego metrażu ukraińskiego reżysera Miroslava Slaboshpitsky’ego narosło już sporo głośnych pochwał i przychylnych głosów na temat innowacyjnych kinowych rozwiązań i rozwoju filmowego języka. A od czasu triumfalnego festiwalowego pochodu i wyczekanej polskiej dystrybucji nie braknie głośnych, pochwalnych recenzji i składania hołdu „najlepszemu tytułowi zeszłego roku”. Nie sposób odnieść wrażenia, że przedwcześnie i na wyrost.
To bodajże pierwszy film nakręcony w całości w języku migowym, a migane kwestie aktorów nie są podparte napisami czy głosem lektora. Młody niesłyszący chłopak rozpoczyna naukę w szkole z internatem dla głuchych. Szybko musi się wdrożyć w wewnętrzny system swoich rówieśników – pełny przemocy, zbrodni i prostytucji. Bohater podąża więc obraną ścieżką „kariery”, awansując na społecznej drabinie tytułowego plemienia. Obserwujemy narodziny i rozwój ludzkiej przemocy i brutalności.
Przyjęta forma i pominięcie tradycyjnych dialogów nie są tu tylko zabiegiem stylistycznym, reżyser bowiem od pierwszej sceny stawia na mocny uniwersalizm opowiadanej historii, pomija banały i powtarzane już wielokrotnie kwestie dialogowe. Slaboshpitsky obrazuje nie tyle brak komunikacji, ile to, co jest w niej gubione, oraz to, co wyrażane w czynach, nie w słowach. Mimo pozornego „zazębienia” formy z fabułą, czuć tu alegoryczny, przypowieściowy, toporny charakter opowiadanej historii. Nie pomagają też efekciarskie długie ujęcia i przyspieszone tempo filmowych zdarzeń, które utrudniają zaangażowanie i docenienie treści obrazu, oraz przejaskrawiona granica między większym a mniejszym złem.
Poetyckie i niezwykłe ujęcie tematu jednak nie wystarcza. Prezentowana na ekranie ukraińska rzeczywistość jest podkręcana niczym polska współczesność u Wojciecha Smarzowskiego, a patologia i przemoc jest w „Plemieniu” tak mocno skondensowana, a często i wtórna, że zwyczajnie przestaje poruszać. Owszem, efekt jest ciekawy, w swojej mierze udany. Chociaż obraz wciąż silnie oddziałuje i szokuje widza, nie jest to jednak ten rodzaj szoku, o który chodziło reżyserowi. Bo gdyby obrać „Plemię” z niezwykłej otoczki, pozostaje typowa chropowatość debiutu oraz filmowe inspiracje i zapożyczenia (jednym nazwiskiem: Michaela Hanekego). Z jednej strony, „Plemię” to uniwersalna, intensywna przypowieść, z drugiej – ciężka hiperbola z prymitywnymi elementami satyry społecznej.
Bo chyba największym zawodem w debiucie ukraińskiego reżysera jest, przy niekwestionowanej oryginalności i uniwersalności filmu, niespełniony potencjał całego projektu i niezgrabne wpisanie opowiadanej historii w znane fabularne schematy, realizowane z różnym skutkiem i efektem. Ocena „Plemienia” pozostaje więc kwestią subiektywnej opinii – emocjonalne zaangażowanie, ocena całego przedsięwzięcia oraz granica między efektownością a efekciarstwem – to wszystko przecież kwestia indywidualnego odbioru. Za innowacyjną formą nie idzie tu jednak nowatorska fabuła i szybko można odczuć, że „Plemię” jest przede wszystkim nietypowo zrealizowaną i sprawnie poprowadzoną historią, głęboko zakorzenioną w gatunkowych i wtórnych strukturach fabularnych. To, co nowe i innowacyjne, szybko wpada tu w sprawdzone szablonowe wzorce.
„Plemię”
reż. Miroslav Slaboshpitsky
premiera: 29.05.2015