W 2010 roku holenderski dziennikarz Geert Mak udał się w podróż po Stanach Zjednoczonych, której szlak wytyczała powieść Johna Steinbecka, „Podróże z Charleyem”. Studiując właśnie tę książkę, a także listy i biografię amerykańskiego noblisty, Mak odtworzył trasę oraz miejsca, w których przebywał Steinbeck. Zaopatrzony w liczne materiały literackie i historyczne, za to bez towarzystwa Steinbecka i jego psa Charleya, dociekliwy reportażysta spróbował przefiltrować przez nie swoje wrażenia z wyprawy oraz opisać współczesne ślady potęgi i mitu Ameryki.
Można by zapytać w tym miejscu, dlaczego John Ernst Steinbeck (1902–1968) i dlaczego to jego śladami rozpoczynamy wyprawę wzdłuż i wszerz Ameryki? Na kartach swojej książki Mak tłumaczy, że kraj można tylko poznać, zbaczając z tras szybkiego ruchu oraz zaglądając do knajp, domostw i kościołów. W myśl zasady, że podróże kształcą, przygląda się i wdaje się w ciekawe rozmowy z tuzinem osób mających zgoła odmienne światopoglądy. Wnika w różne warstwy społeczne zupełnie tak jak niegdyś John Steinbeck. Narracja prowadzona dwutorowo sprawia, że nie tylko doświadczamy dwóch światów – ówczesnego i obecnego, ale przede wszystkim stajemy się towarzyszami podróży dwóch umysłów – niewątpliwie wrażliwych i zdolnych do głębokiej percepcji społecznej.
Co ciekawe, już na początku Mak zauważa, że „Automobiliści, którzy wtedy przejeżdżali i z którymi rozmawiał Steinbeck, byli bez wyjątku robotnikami: farmerami, leśnikami, czasami zdarzał się jakiś handlarz. […] Zdaje się, że ten świat zniknął. Teraz wszędzie widać turystów, spacerowiczów, urlopowiczów i podróżnych. […] Zatrzymują się, siedzą w samochodach, gapią się na krajobraz przed sobą, jakby to był ekran telewizora, i odjeżdżają do następnej atrakcji po drodze” (s. 96). W książce Holendra nie do przecenienia są fragmenty a o uderzającej religijności panującej w tym kraju, a co za tym idzie: poczuciu Amerykanów o przewadze ich kultury nad innymi. Surowa przyroda, a może „kapitalizm bez rękawiczek” sprawiają, że Amerykanie są pokorniejsi wobec Boga i religii. Zarówno Steinbeck, jak i Mak piszą o wizycie w typowym dla Stanów Zjednoczonych „kościele zbudowanym z oślepiających białych desek” (s. 107). Wymiany myśli nie sposób przytoczyć w skrócie – to dziejąca się na kartach książki debata między wycofanym gawędziarzem – Steinbeckiem i dociekliwym sumiennym nieautochtonem, w dodatku Europejczykiem – Makiem o zmieniającym się krajobrazie Ameryki. Debata, która uwzględnia niemal każdy wycinek życia przeciętnego Amerykanina, często rozpoczyna się wzmianką o korelacji pomiędzy teraźniejszością a latami 60.
Z każdą przebytą milą ucieka świat oczywisty i metropolitalny „Jestem niedaleko Nowego Jorku, a wydaje się, że znajduję się na innej planecie. Tak duża część Maine jest opuszczona i wyludniona” (s. 127). Natomiast w innej części książki przytaczany Steinbeck narzeka na początek budowy nowoczesnych autostrad przecinających Amerykę twierdząc, że „można będzie przejechać z Nowego Jorku do Kalifornii, nie widząc nic a nic” (s. 155). Mak natomiast zatrzymuje się w przydrożnych jadłodalniach diners, kupuje lokalne gazety, wgłębiając się w problemy stanowe, ponadto wdraża fantastyczną ideę, jaką jest opisywanie każdej Main Street w mijanym mieście czy miasteczku. Główna arteria mieścin bowiem zawsze oddycha najpełniej historiami i wszelkimi anegdotami.
Kto kiedykolwiek był w Ameryce, natychmiast skojarzy opisywane przez Maka fatalne drogi dojazdowe, mnóstwo linii wysokiego napięcia, osady plastikowych domów i przyczep kempingowych, stare, zakaraluszone hotele, magazyny sieci fast fordów, a za nimi ciągnące się jałowe równiny. Dbałość o detale w opisie jest na ponad 500 stronach książki cechą charakterystyczną wprawionego obserwatora i dziennikarza. Wiele akapitów rozpoczyna się od rozmyślań wielkich filozofów czy historyków: Alexisa de Tocqueville’a, Henry’ego Davida Thoreau czy współcześnie popularnego i trafnego w ocenach Tony’ego Judta. Co ciekawe, w książce Mak daje upust swojej miłości do historii powszechnej, także do odległych pradziejów indiańskich przodków. Pisze trafnie: „Zdziwienie budzi fakt, jak niewiele Amerykanie przejęli od pierwotnej ludności kontynentu. […] W Ameryce nie można znaleźć śladów kultury Indian oprócz kilku dań z kukurydzy i nazwy paru miejscowości. To wiele mówi. Indianie nie pasowali do obrazu tworzonego tutaj Nowego Świata” (s. 321).
Ten dziennikarski majstersztyk, w którym Geert Mak wybrał sobie Steinbecka za przewodnika po Stanach Zjednoczonych, boleśnie konfrontuje dawne mity o potędze z obecną sytuacją schyłku mocarstwa. Ameryka jako Ziemia Obiecana to budzące politowanie określenie rodem z taniej gadki telewizyjnego hochsztaplera. Świat nie stoi w miejscu. Dawna chwała zniknęła za kurtyną czasów jednak uogólnienia zawsze będą wywoływać sprzeciw. Nikt, także Geert Mak, nie wie, jak czas potraktuje mit Ameryki. Trudno oprzeć się wrażeniu, że w tytule oryginalnym książki, „Reizen zonder John” – Podróże bez Johna, czuć nostalgię za latami 60. ubiegłego już wieku i za towarzyszem takim jak John Steinbeck. Tymczasem Geert Mak z żoną wraca na Stary Kontynent. Znowu „staniemy się widzami, dalekimi kuzynami naszej amerykańskiej rodziny”(s. 523).
Geert Mak, „Śladami Steinbecka”
przekł. Małgorzata Diederen-Woźniak
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2014