Archiwum
07.11.2017

Skromność, czyli ubóstwo

Beata Kustra
Teatr

„Zemsta” to jeden z najpopularniejszych dramatów mistrza polskiej komedii. Aleksander Fredro – poprzez mistrzowsko kreślone charaktery, celne opisy i giętki język – znakomicie kształtuje w nim wizję świata przedstawionego. Co pozostanie z kanonicznego utworu polskiej literatury i teatru, kiedy dominantą teatralnej adaptacji stanie się oszczędność?

Niepodważalnym atutem „Zemsty” Aleksandra Fredro jest komizm – zarówno sytuacyjny, jak i słowny, pojawiający się w wypowiedziach postaci. Inscenizujący dzieła należące do polskiej klasyki reżyserzy stają przed dylematem: pozostać w realiach opisanych przez autorów czy przenieść akcję dramatu do współczesności. Anna Augustynowicz wybrała jednak trzeci wariant: przeniosła komedię do bliżej nieokreślonej rzeczywistości. Na scenie znajdują się tylko trzy wiszące ramy z siatką (które mają symbolizować zakamarki zamku) i podesty, charakterystyczne dla teatru Augustynowicz. Przed pierwszym z nich ustawiono długi stół przykryty czarnym obrusem. Po prawej stronie sceny zorganizowano kącik muzyczny z bębnami i perkusją. Bohaterowie Augustynowicz zostali odarci z historycznego kostiumu postaci Fredry. Aktorzy występują w czarnych strojach (spodniach i t-shirtach), które budzą skojarzenie z ubraniami, w jakich mogliby uczestniczyć w próbach.

Stroje, minimalizm sceniczny oraz wszechogarniająca czerń to znaki rozpoznawcze twórczości Augustynowicz. W kostiumach można się doszukiwać skojarzeń ze współczesnością, jednak nie jest to wcale oczywiste ani czytelne. Nie uzasadnia tego akcja tej adaptacji „Zemsty”. Augustynowicz nie stara się nawet podjąć próby diagnozowania dzisiejszego świata. A szkoda – tekst Fredry wydaje się idealnym materiałem dla krytycznego spojrzenia na współczesność. Wątek zamku podzielonego murem mógłby świetnie wybrzmieć jako metakomentarz do sytuacji w dzisiejszej Polsce. Przecież Fredrowski mur to gotowa metafora polsko-polskiego sporu.

Reżyserka skupiła się na słowie. Widz może się koncentrować jedynie na tekście i przez niego rozumieć sensy i przesłanie „Zemsty”. Język tej komedii zajmuje na scenie najważniejsze miejsce. Chociaż Augustynowicz nie przytłacza go (co w tej właśnie inscenizacji mogłoby wyjść na dobre) gestami i działaniami scenicznymi, momentami jest nieczytelny. Widzowie tej adaptacji, jeśli nie mają w pamięci dramatu Fredry, mogą mieć problemy ze śledzeniem przebiegu akcji. Kondensacja tekstu jest duża – spektakl trwa niecałe półtorej godziny, a zauważalnych skreśleń w materiale dramatycznym nie ma. Niektóre kwestie – szczególnie perkusisty Daniela Malchara, który wciela się w role Dyndalskiego, Śmigalskiego i sługi Cześnika – są wypowiadane w tak szybkim tempie, że trudno je zrozumieć. Ponadto aktorzy mają problem z wykorzystaniem poetyki i melodii tekstu dramatu – niekiedy starają się podkreślać rytm frazy, innym razem próbują się nim bawić i wypowiadają zdania w mowie potocznej. Augustynowicz pozbawiła „Zemstę” tego, co było jej największym walorem – energii słowa, giętkości języka postaci oraz ukrytego żartu. A co pozostaje, kiedy odbierze się Fredrze oryginalny język, tak charakterystyczny dla każdej z postaci „Zemsty”?

Bohaterowie scenicznej „Zemsty” Augustynowicz nie są interesujący. Ich zachowanie na scenie, sposób poruszania się oraz wypowiadania tekstu zdają się sugerować, że aktorzy grają jakby od niechcenia. Być może kostiumy, minimalistyczna organizacja sceny i sposób konstrukcji ról miały podkreślić zwyczajność postaci. Czemu ma jednak służyć brak charakterystycznych rysów bohaterów i nieukazanie motywacji ich działań? Można powiedzieć, że osoby, które oglądamy na scenie, to jedynie prototypy Fredrowskich postaci. Większość pochodzi z kategorii „bohaterów przeciętnych”: Podstolina (Hanna Bieluszko) to pretensjonalna kobieta w średnim wieku; Klara (Karolina Kamińska) – swojska, zawzięta dziewczyna, Wacław (Mateusz Bieryt) – fajtłapowaty, mało atrakcyjny chłopak. Bardziej wyraziste wrażenie pozostawiają Cześnik (Maciej Jackowski) i Rejent (Marcin Sianko), będący uosobieniem sprytu pomieszanego ze swojską, męską prostotą. Papkin (Feliks Szajnert) jest pozbawionym złudzeń starszym mężczyzną; gadułą, melancholikiem i łącznikiem widzów ze światem scenicznym. Często tłumaczy coś publiczności: zwraca się do niej, przełamując tak swoistą „teatralność”. Za jego pośrednictwem Augustynowicz zdaje się ową teatralnością bawić – w jednej ze scen Szajnert wyjmuje z czarnej skrzynki czaszkę, która od razu budzi skojarzenie z „Hamletem” Szekspira.

Zapytajmy jeszcze raz: co pozostanie z „Zemsty” Aleksandra Fredry, kiedy skromność i oszczędność staną się dominantą teatralnej adaptacji? Oparcie akcji scenicznej jedynie na szybko wypowiadanym słowie skutkuje brakiem możliwości zrozumienia sensów sztuki. Chociaż momentami – głównie za sprawą aktorów wcielających się w postać Papkina, Cześnika i Rejenta – przedstawienie jest przejmujące, dominuje nuda. Augustynowicz momentami pozbawia tekst oryginalnego rytmu i brzmienia – wprowadza wrażenie chaosu i „przegadania” żywego, zabawnego, kąśliwego dramatu Fredry. Tekst „Zemsty”, odarty ze swojej plastyczności, sprowadzony do czarnych, minimalistycznych dekoracji, traci to, co jest jego największa zaletą – kolorową wieloznaczność krytycznego spojrzenia na Polskę oraz nas – na samych siebie.

 

Aleksander Fredro, „Zemsta”
reżyseria: Anna Augustynowicz

scenografia: Marek Braun
kostiumy: Wanda Kowalska
muzyka: Jacek Wierzchowski
Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie
premiera: 6.10.2017