Wystawa Massimo Bartoliniego „Serce na dłoni” to kolejny już projekt site specific realizowany w przestrzeni największej sali toruńskiego Centrum Sztuki Współczesnej „Znaki Czasu”.
Poprzednią realizacją tego typu, którą mogliśmy tu oglądać, była „Plamka Żółta” Tilmana Wendlanda. Wielka quasi-architektoniczna instalacja jawiła się jako otwarte zmaganie z przytłaczającą rozmiarami przestrzenią, będące jednocześnie próbą sproblematyzowania kwestii autonomiczności wystawianej tu sztuki. Włoski artysta postanowił nakreślić relację z miejscem w sposób dużo bardziej subtelny. W porównaniu z Wendlandem Bartolini uczynił salę raczej istotnym elementem dzieła niż jego tematem.
Czteroczęściowa instalacja zajmuje niewielką ilość przestrzeni. Biel ścian i kształty pomieszczenia ukrywają się w półmroku. W centrum, pomiędzy czterema charakterystycznymi kolumnami, nietypowy instrument. Horyzontalnie ułożone organy sprawiają wrażenie wywróconych na nice. Klawiatury brak, zamiast tego na drewnianym pudle obraca się niewielki blaszany bębenek. To mechanizm, za pomocą którego odtwarzana jest melodia. Utwór (podobnie jak cały obiekt) nosi tytuł „Serce”. Ciepłe brzmienie dochodzące z organowych piszczałek jest rozproszone po sali w sposób charakterystyczny dla wnętrza świątyni. Dźwięk jest jakby rozmyty. Dużo bardziej materialny wydaje się wyraźny stukot mechanizmu. Toporne, miarowe uderzenia to specyficzny muzyczny kontrapunkt dla zwiewnej, odrealnionej melodii. Nieregularny puls maszyny, wbrew oczekiwaniom, nie przeszkadza, ale sprzyja kontemplacji sentymentalnego utworu. To coś jak tykanie zegara w pustym domu. Oprócz tego: światło. Tak jak w przypadku muzyki, znów mamy do czynienia z pulsowaniem. Lampy kreują poświatę o niedookreślonej barwie i zmiennym natężeniu.
Pozostałe prace umieszczone zostały w trzech narożnikach dużej sali (czwarty jest pusty). „Biwak” to odlane z brązu polana. Opuszczone ognisko oświetlone zostało za pomocą padającej pionowo z góry kolumny światła, co sprawia, że ten ślad ludzkiej obecności jest nierealnie wyglądającą wyspą otoczoną ze wszystkich stron ciemnościami.
Kolejny obiekt to mikrofon umieszczony na statywie i podłączony do małego wzmacniacza. Część zbierająca dźwięk dotyka ściany, a z głośnika dobiega głos. Wzmacniacz nie pełni swojej funkcji zbyt dobrze – tak jak organy, rozprasza on dźwięki. Czyni to przekaz nieco niewyraźnym i skłania odbiorcę do wejścia w bardziej intymny kontakt z pracą – przykładając ucho do ściany, można dokładnie usłyszeć czytany tekst. To opowiadanie Osvalda Liciniego zatytułowane „Serce na dłoni”. Bohaterem napisanego na początku XX wieku utworu jest człowiek, który chciałby podarować komuś swoje serce. Okazuje się, że jest to dar przez nikogo niechciany. Znowu zmienne natężenie oświetlenia, tym razem wyraźnie powiązane z rytmem mowy czytającego.
Jeszcze jedna praca: „Wewnętrzne światło”. Projektor do slajdów jest włączony. Pod obudową widać palącą się lampkę. Nie ma jednak żadnych zdjęć, które mogłyby zostać wyświetlone.
I to już wszystko. Wydaje się, że to niewiele jak na tak dużą przestrzeń.
Rozmiar prac uwydatnia wielkość sali, trzeba jednak powiedzieć, że podczas zwiedzania wystawy nie odnosi się wrażenia obcowania z pustką. Decydują o tym dźwięk i światło. Elementy te, które w porównaniu z przedmiotami skłonni jesteśmy kwalifikować jako mniej materialne, swoją dynamicznością ożywiają przestrzeń. Wprowadzają jakieś zanieczyszczenie, które nie pozwala mówić o minimalistycznej surowości.
Istotą strategii przyjętej przez Bartoliniego jest, moim zdaniem, wycofywanie się. Na tym polega jego paradoksalna ingerencja w przestrzeń. To częściowa rezygnacja z obecności. Może nawet próba minimalizacji własnej roli. Ostatnią z opisanych powyżej prac można zaklasyfikować jako ready-made. W pewnym sensie jest ono jednak zaprzeczeniem koncepcji Duchampa, któremu chodziło o podkreślenie statusu artysty, podnoszącego zwykły przedmiot do rangi dzieła sztuki za sprawą arbitralnego wyboru. Bartolini poprzez zaniechanie ingerencji daje projektorowi swego rodzaju autonomię. Pozwala mu świecić tytułowym wewnętrznym światłem. Pozwala również, by nośnikami znaczeń i emocji w jego pracy były utwór muzyczny i tekst opowiadania – dzieła innych autorów. Umieszczając głośnik za ścianą, dosłownie wycofuje się z przestrzeni wystawienniczej. Pozostawia pośredników: wzmacniacz, instrument muzyczny, projektor. Wszystkie przedmioty pokazane na wystawie łączy ewokowane przez nie poczucie braku. Ognisko zostało opuszczone przez biwakowiczów, instrument pozbawiony jest muzyka, projektor – slajdów, a mikrofon – lektora. Wszechobecne światło i dźwięk jawią się w tym kontekście jako emanacja tego, co niewidoczne. Chciałoby się powiedzieć, że serce wcale nie jest na dłoni. Jest ukryte. Słychać tylko jego bicie rozchodzące się po pomieszczeniu. Pozorna pustka, która pozostała po dyskretnym usunięciu się autora, to przestrzeń pozostawiona odbiorcy i jego indywidualnym przeżyciom. Bartolini oddaje miejsce ludziom, którzy tu przychodzą.
Massimo Bartolini, „Serce na dłoni”
Toruń, Centrum Sztuki Współczesnej, 13.05. – 11.09.2011
Fot. Massimo Bartolini, „Ballad (Concert for a Tree)”, 2001, performance