Kiedy przyjrzeć się liście tegorocznych przekładów, które zajmują poczesne miejsce na liście książek nie tylko godnych uwagi, ale też wiele mówiących o naszej rzeczywistości, zauważymy, że znaczna ich część porusza się w ramach zakreślonych przez pojęcia takie, jak „kryzys”, „Ameryka”, „neoliberalizm”, „kapitalizm” czy „prekariat”. Publikacje te nie w każdym wypadku mają charakter rewelatorski, nierzadko wyłamują drzwi już dawno otwarte, ale większość ma wspólną zaletę: rezygnuje ze snucia marzenia o powszechnym szczęściu i dobrobycie, które zapewnią wielkie koncerny, internet, „elastyczne godziny zatrudnienia” i tak długo fetyszyzowana niezależność.
„24/7. Późny kapitalizm i koniec snu” zapowiadana była jako książka ważna i przenikliwa, obierająca za przedmiot zainteresowania temat nie tylko ciekawy, ale także nie dość jeszcze omówiony w wielkiej debacie, jaka toczy się przede wszystkim na półkulach północnej i zachodniej. Co bowiem mają wspólnego sen i kapitalizm? Sen i ekonomia? Sen i rynek? Odpowiedź na to pytanie zna każdy, kto kiedykolwiek kończył zlecenie w godzinach swojego standardowego odpoczynku, kupował przez internet absolutnie-i-koniecznie-niezbędną-właśnie-teraz-o-trzeciej-w-nocy patelnię do naleśników, wrzucał na facebooka zdjęcia z wakacji albo uznał swoją wyższość nad zjawiskiem snu przez dłużej niż dobę, korzystając z dobrodziejstw sklepów całodobowych. Wszyscy znamy z doświadczenia lub obserwacji próbę przechytrzenia fizjologii i potrzeby wypoczynku, gdy uznajemy, że wykonane zadanie zrekompensuje straty, które poniesiemy, zarywając kolejną noc. Ideologia bezsenności, nieustannego czuwania i przekraczania własnych granic w tym zakresie jest dobrze rozpoznawalnym, choć może jeszcze nie dość opisanym zjawiskiem, które towarzyszy życiu w najbardziej zaawansowanych kapitalistycznie krajach świata. Crary do naszych doświadczeń dnia codziennego dołącza procesy zachodzące w armiach, wynalazkach wojennych, sklepach tradycyjnych i internetowych czy wreszcie astronomii. W przeciwieństwie do życia codziennego, które stopniowo godzi się na ograniczanie snu (Crary przypomina, że ponad sto lat temu standardem był jeszcze sen dziesięciogodzinny), rozmaite instytucje stawiają sobie za złoty cel osiągnięcie takiej wydajności i wytrzymałości swoich pracowników czy konsumentów, która dojdzie do pełnej płynności – pozbawionej przerw, przestojów i zbytecznego wynalazku przeszłości – snu. Niedobory i niestabilność tej, jak się dawniej liczyło, trzeciej części dnia, bardzo często maskuje się wolnością zawodu, stylem życia czy przekonaniem o tym, że przesądem jest, jakoby człowiek potrzebował tak potężnej ilości wypoczynku.
Istotnym pytaniem, jakie stawia Crary i każdy, komu bezsenność dopiekła bardziej niż zwykle, jest: dlaczego? Dlaczego godzimy się na pomniejszanie naszego czasu bez intensywnych bodźców zewnętrznych, aktywności i wytwarzania dóbr? Crary udziela prostej, ale przekonującej odpowiedzi: tego chce od nas kapitalizm. My zaś z entuzjazmem prymusa wypełniamy to zadanie, po którym następuje tylko podniesienie poprzeczki. Crary, komentując podane przez siebie, znane opinii międzynarodowej przykłady tortur, które przewidują deprywację snu, pisze:
„Można oponować, że wybrałem zjawiska wyjątkowe czy skrajne, lecz w wielu miejscach uważa się je za właściwe kierunki rozwoju lub warunki normatywne. Jednym z nich jest szeroko rozumiane wpisanie życia w model trwania bez przerw, definiowany zasadą ciągłego funkcjonowania. To czas, który nie mija, czas niezegarowy”.
Autor przypomina też o strategiach rynkowych, które mają na celu swego rodzaju wyłączenie czasu, pozbawienie konsumenta tego tradycyjnego punktu odniesienia, wprowadzenie go do czasu bez czasu, trwania w stałej aktywności, której nie zaburza fizjologia. To właśnie – te ciągi czasu, który traci standardowe dotąd granice wewnątrz dnia i tygodnia – nazywa światem „24/7”; takim, w którym nie tylko nie ma czasu na przerwę, ale przerwa jest czymś albo zbędnym, albo tabuizowanym.
Centralna teza autora wydaje się atrakcyjna, w dużej mierze przekonująca już na poziomie przedstawienia samej obserwacji, konkurencyjna wobec innych metafor współczesnego rynku. W istocie jednak wystarczyłby obszerniejszy esej, aby wyłożyć, czym jest rzeczywistość „24/7”. Crary decyduje się jednak na cztery rozdziały – bardzo krótkiej, to prawda – książki, w których rozwija przede wszystkim poboczne i luźno związane z głównym tematem rozważania. Większość z nich dotyczy współczesności (domagałoby się wyraźniejszego zaznaczenia, że mowa o współczesności bogatej części globu), rozwoju cywilizacyjnego, kapitalizmu i jego zgubnych skutków dla społeczeństwa i poczucia wspólnoty, a także szeroko pojętej multimedialności. Problem jednak polega na tym, że znaczną część jego rozważań uznać należy, po pierwsze, za niezbyt odkrywczą, po drugie, zatrzymaną w najlepszym razie na początku XXI wieku (najwięcej przykładów pośród tekstów kultury to te z lat 60., telewizja natomiast jest wciąż podstawowym środowiskiem medialnym dla tej książki), a po trzecie – często z dużym wysiłkiem połączoną z głównym tematem. Autor bowiem nie czuje się swobodnym eseistą, a przez to potrzebuje wyraźnie zaznaczać (mniej entuzjastyczni czytelnicy powiedzą: pozorować) strukturę swojego wywodu, która zawsze ma kulminować w metaforze „24/7”. Trudno w ostateczności nie odnieść wrażenia, że książka poświęcona jest – ogólnie pojętej i nie zawsze błyskotliwie opisanej – kondycji człowieka w warunkach zdziczałego i przejrzałego kapitalizmu. Tytułowa metafora natomiast jest raczej atrakcyjnym wabikiem, nie zaś tym, co pozwala trafić w sedno problemu.
Przywołując humanistyczny kanon XX wieku (między innymi Arendt, Foucaulta, Blanchota czy Deborda), autor zdaje się często raczej dekorować swój tekst, niż doświetlać problem z innych stron. Dzieje się tak na przykład wtedy, gdy Crary analizuje Arendtowską koncepcję sfery publicznej i prywatnej, żeby płynnie przejść do popularnych koncepcji uśpienia społeczeństwa. Koncepcję Arendt autor porzuca w pół drogi i sprawnie dopisuje ją do centralnej propozycji. To jednak nic w porównaniu z tym, w jaki sposób autor obchodzi się z psychoanalizą. Czytelnik słusznie może się spodziewać, że przy tak dużym skupieniu na problemie snu i jego braku koncepcje Freuda – prędzej czy później – muszą się tu pojawić. I rzeczywiście, pojawiają się, ale w tak zwulgaryzowanej i uproszczonej formie, że książka zdaje się osuwać w parodię:
„Psychoanalityczny redukcjonizm nie tylko nie dopuszcza możliwości istnienia pragnień ani potrzeb wykraczających poza indywidualne pożądanie i chciwość, ale także odrzuca tezę, że śnienie stanowi bezkresny i burzliwy proces scalania się przeżywanej teraźniejszości z duchami wymykającej się, wciąż nieokreślonej przyszłości. Kategorycznie zamyka on również wszelkie marzenia i pragnienia w ograniczonym polu zapomnianych zdarzeń z najwcześniejszych lat życia, a ponadto w znacznej mierze pozbawiając śniącą osobę władzy nad jej własnym życiem […]”.
Odnieść można wrażenie, że autor niepotrzebnie dokłada sobie intelektualnych trosk i zajmuje się (w oryginale na 140 stronach) zarazem kulturą „24/7”, snem w kapitalizmie i największymi myślicielami XX wieku. Jego propozycja najlepiej bowiem wypada wtedy, kiedy proponuje zastanowienie się nad mechanizmami i społecznymi skutkami stopniowego pozbawiania ludzi coraz większych okresów wypoczynku i coraz śmielej zakrojonymi planami uczynienia z człowieka doskonałej maszyny, która nie musi marzyć, śnić i mitrężyć czasu na bezwład. Ciekawym tematem jest też opisywana w „24/7” sytuacja człowieka śpiącego – zdanego na łaskę innych, potrzebującego opieki i bazowego społecznego zaufania, które pozwoli mu odpocząć, nie obawiając się ataku. Jak pisze Crary: „Sen stanowi irracjonalny, irytujący dowód na to, że istoty żywe nie mogą się całkowicie podporządkować rzekomo nieodpartym siłom nowoczesności”.
Najważniejszą kwestią poruszoną w książce (a zarazem najbardziej owocnie rozpracowaną przez autora) wydają się jednak daleko idące skutki przemiany sposobu funkcjonowania człowieka – zarówno dla niego samego, jak i wszystkiego, co nas otacza, a więc także ekosystemu. Katastrofa ekologiczna, którą obserwujemy od dziesiątek lat, postępuje także ze względu na to, jak daleko idące (i nieustające) wydatki energii i marnotrawstwo konieczne są dla funkcjonowania świata, który nie zna przerwy. Słusznie zauważa Crary, że skutki tego procesu są dalej idące, niż można przypuszczać. Pory roku wydają się z tej perspektywy tak samo przejściowym zjawiskiem jak konieczność snu człowieka i wszystkich innych żywych istot.
Według Crary’ego człowiek, pozbawiany stopniowo swoich biologicznych potrzeb, coraz bardziej odseparowuje się od siebie, ale także od świata natury, który jeszcze go otacza. Skutkiem tego jest nie tylko wyjałowienie emocjonalne, ale przede wszystkim stopniowe pozbawianie się potrzeby poczucia wspólnoty, współdziałania, zaangażowania i łączności ze środowiskiem, w jakim żyjemy. Bez względu na lęk przed technologią i konserwatywne zawodzenie o tym, jak bardzo internet pozbawił nas duszy i serca, Crary wskazuje na jedną istotną kwestię – świat, w którym żyjemy nie musi być ostateczną wersją. Myśl, jaka wyłania się z tej książki, a którą należałoby jeszcze wyraźniej niż autor wypowiedzieć, brzmiałaby następująco: bądźmy ludźmi i śpijmy bez względu na to, ile lajków nam wtedy przepadnie i ile procent normy w tym czasie nie wyrobimy. Sen też może być formą oporu. Sen też może być małą rewolucją.
Jonathan Crary, „24/7. Późny kapitalizm i koniec snu”
przekł. Dariusz Żukowski
Karakter
Kraków 2015