Archiwum
08.04.2014

Salon czy muzeum

Antoni Burzyński
Sztuka

Na wystawie „Co widać” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie Łukasz Ronduda i Sebastian Cichocki ogłosili między innymi, że istnieje Związek Polskich Artystów Plastyków. To doniosłe zdarzenie, ponieważ do tej pory polski obieg sztuki współczesnej konsekwentnie ignorował istnienie tej instytucji, wymieniając ją ewentualnie wyłącznie w kontekście patologii funkcjonowania systemu. Oczywiście nikt nie spodziewał się obecności artystów z tego kręgu, ale czy oznacza to, że wystawa jest aż tak demokratyczna?

Ekspozycja „Co widać” zajmuje całe piętro pawilonu Emilia i gromadzi prace ponad siedemdziesięciu artystów. Kuratorzy deklarują, że kierowali się nie tylko tym, co było im znane, ale również wykonali długotrwałe i głębokie badania, szukając, oglądając, rozmawiając – po to, aby zaprezentować ogólny obraz polskiej sztuki współczesnej i niczego nie pominąć.

Rzeczywiście – na wystawie prezentowanych jest bardzo wiele nurtów i zjawisk polskiej sztuki. W pewnym stopniu ekspozycja ma podobne ambicje do cyklu „W samym centrum uwagi” oraz powstałej na jego podstawie książki „Nowe zjawiska w sztuce polskiej około roku 2000”. O ile tamta miała jednak znaczenie również dla przesunięcia punktu ciężkości i ukazania tego, co w tamtym momencie rzeczywiście stanowiło centrum przemian w polskiej sztuce, o tyle aktualna wystawa raczej w całościowym obrazie niewiele zmienia. Są na niej za to obecne różne nurty, czasem zupełnie przeciwne ideowo.

Wystawa została pogrupowana w kilka bloków, stanowiących konkretne obserwacje lub hipotezy dotyczące tego, co dzieje się w polskiej sztuce współczesnej. Można na to spojrzeć jak na krótkie prezentacje najważniejszych nurtów. O tym, które prace i jak ze sobą można łączyć, dowiemy się z obszernego przewodnika dostępnego na stronie muzeum. Ładny i wygodny serwis jasno przedstawia znaczną część wystawy oraz jej układ. I to jedna z wielkich zalet całej ekspozycji – zarówno bloki, jak i pojedyncze prace zostały opatrzone komentarzem kuratorskim – czego brakuje bardzo wielu ekspozycjom. Przy tak prestiżowym pokazie – który kuratorzy definiują jako przegląd polskiej sztuki współczesnej w narodowej instytucji w stolicy – funkcja edukacyjna i wytłumaczenie z kuratorskich wyborów są konieczne.

Możemy odetchnąć

Jedną z najciekawszych diagnoz postawionych przez kuratorów jest powrót do plastyki. Dlatego też w narracji towarzyszącej oprowadzaniu kuratorskiemu Łukasza Rondudy pojawił się wątek ZPAP (Związku Polskich Artystów Plastyków). W przypływie entuzjazmu można by zinterpretować te dwie rzeczy jako próbę rzucenia mostu między podzielonym środowiskiem artystycznym. Pozostawanie w kręgu klasycznych wartości plastycznych jest jednym z najczęstszych zarzutów wobec twórców związanych ze środowiskiem ZPAP, oprócz oczywiście kwestii wartości artystycznej tych prac oraz kwestii instytucjonalnych.

Jakkolwiek jest to fascynujący trop, większość prac wchodzących w skład tej sekcji nie należy jednak do plastyki prawdziwie „naiwnej”. Za prawie każdą z tych realizacji stoi konkretny przekaz jeżeli nie konceptualny, to przynajmniej określający treść danej pracy w kontekście towarzyszącej jej idei lub przyczyny. Przykładem niech będą obrazy wykonane przez Artura Żmijewskiego wraz z kobietami odbywającymi karę więzienia. Mimo że prace są czysto plastyczne, ich obecność w narracji wystawy wynika z intelektualnego programu Żmijewskiego, a nie samej jakości obrazów – co nie znaczy, że jest to nietrafna obserwacja.

Obecność artystów „zmęczonych rzeczywistością”, prac takich, jak obrazy Magdaleny Moskwy, Wilhelma Sasnala lub prace Olafa Brzeskiego to mocne argumenty. W tej części znajdziemy również grupę obrazów Aleksandry Waliszewskiej – być może jedynej artystki obecnej na wystawie w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, której zdjęcia nowych prac uzyskują w ciągu 24 godzin ponad 1000 polubień na Facebooku (sama artystka ma na tym portalu znacznie więcej „fanów” niż muzeum). Byłby to prawdopodobnie przyczynek do refleksji nad popularnością i docieralnością polskiej sztuki współczesnej.

Podobne refleksje na temat powrotu do pracy and warsztatem i wizualnością nasuwa zaproponowana przez kuratorów sekcja fotograficzna. Prace Anety Grzeszykowskiej, Wojciecha Pusia czy Igora Omuleckiego przy pomocy klasycznych środków próbują mierzyć się z tematami zarówno wewnątrzartystycznymi, jak i metafizycznymi. Być może byłaby to zbyt daleko idąca interpretacja, jednak bardzo życzliwe przyjęcie nowej „Polskiej plastyki współczesnej” czy wspomniane prace fotograficzne, pokazują jak bardzo tęsknimy za tym, by sztuka spełniała kilka klasycznie przypisanych jej ról. I w tym sensie część wystawy „Co widać” pozwala widzowi odetchnąć z ulgą i po prostu cieszyć się jej odbiorem zamiast przedzierać przez gąszcz odwołań historyczno-artystycznych i filozoficznych. Sztuka znowu jest przyjemna.

Tematy oczywiste i tematy zaskakujące

Niektóre wątki wystawy łączą się ponad podziałem przestrzennym, co może być zaskakujące przy kierowaniu się przewodnikiem, ale jest nieuniknione przy tak wielowątkowej ekspozycji. Wątek fotograficzny pojawia się również w części poświęconej motywom folklorystycznym w postaci wielkoformatowych fotografii Bownika. Ale pomimo tego, że są w tej części dobre prace (w tym jedno z odkryć wystawy – Honorata Martin), cała sekcja wydaje się niepotrzebna. Byłby to być może interesujący temat na osobną wystawę, ale w tego rodzaju prezentacji sprawia wrażenie ważnego nurtu w polskiej sztuce współczesnej, co z pewnością stanowi nadużycie.

Innym ważnym wątkiem jest sztuka post new media. Przez pewien czas twórczość artystów wykorzystujących zjawiska internetowe znajdowała się w dziwnej niszy o nieokreślonym statusie. Projekty Billy Gallery, infografiki Tymka Borowskiego czy nowa praca „Kopalnia L.T.C.” grupy Goldex Poldex traktowane były jako ciekawostki i przedmiot pytania o ich status artystyczny. Ich obecność w tej części wystawy pieczętuje ich znaczenie w dyskursie artystycznym.

W części „Sztuka po nowych mediach” znajdziemy też prace Normana Leto i Wojciecha Bąkowskiego. Ich obecność na wystawie jest całkowicie oczywista – to artyści, którzy od kilku lat pełnią rolę oficjalnych prekursorów.

Do wystawy włączonych jest też kilka archiwów artystycznych dostępnych za pośrednictwem strony muzeum. Jest to również próba przeskoczenia klasycznych ograniczeń przestrzennych, dołączenia do ekspozycji szerszego kontekstu lub całego archiwum, co do tej pory nie było możliwe lub wymagało rozwiązań takich jak publikacja książki.

Wystawa „Co widać” oficjalne porównywana jest do salonu – cyklicznej wystawy przeglądowej. Ten klasyczny format wystawy być może najbardziej pobudzał do dyskusji i samodzielnych porównań. Salony paryskie uważa się za jeden z bodźców powstania popularnej krytyki artystycznej. Być może i ta ekspozycja, w pewnym sensie akademicka, ponieważ realizowana przez państwowe muzeum, doprowadzi do zdecydowanej konfrontacji krytyków i stronnictwa. Byłaby to największa korzyść, jaką moglibyśmy dzięki niej odnieść.

„Co widać. Polska sztuka dzisiaj”
Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie
kuratorzy: Łukasz Ronduda i Sebastian Cichocki
14.02.–01.06.2014

fot. Paweł Althamer, „Koziołek Matołek”, 2013