Widzieliśmy już wielu starzejących się mistrzów kina, ale nigdy kogoś takiego jak Ridley Scott. Jego ostatnia skłonność do wypowiadania się na wszystkie możliwe tematy (nawet te, z którymi nie ma tak naprawdę nic wspólnego) i do przywracania do życia dawnych, uwielbianych przez wszystkich hitów, a potem zmieniania ich nie do poznania sprawia, że niejeden kinoman boi się kolejnego stwierdzenia, które padnie z jego ust. Dopiero co dowiedzieliśmy się w końcu, że nie jest on zadowolony z ostatniego „Blade Runnera” i chętnie nakręciłby własną kontynuację. I chociaż rozumiem przestrach tych, dla których dawne dokonania Scotta pozostają świętością nie do ruszenia, osobiście pozostaję zafascynowany tym, jak osuwa się on coraz bardziej w zamknięty świat własnego, przerośniętego ego. „Wszystkie pieniądze świata”, jego najnowszy obraz, nie są akurat kontynuacją żadnego innego filmu, przez co zamiast przeinaczać jakiś kultowy oryginał, po prostu przeinaczają rzeczywistość. Oglądając to specyficzne dzieło, najbardziej w oczy rzucają się dwie rzeczy. Po pierwsze: ten film mógł nakręcić tylko Ridley Scott. Po drugie: jest on po prostu nienajlepszy.
Przedstawiana tu historia to adaptacja powieści o porwaniu Johna Paula Gettiego III, do jakiego doszła w latach 70. Szesnastoletni wówczas chłopak to wnuk samego Jeana Paula Gettiego – najzamożniejszego człowieka swoich czasów. Dziadek, mimo ogromnego majątku i wbrew namowom zrozpaczonej matki nastolatka, decyduje się nie zapłacić okupu. Powód, podany przez niego bez wahania w publicznej telewizji, jest prosty: jeżeli miałby teraz zapłacić za jednego wnuka, niedługo musiałby zapłacić za wszystkich. Prawdziwe wydarzenia, na których oparto film, wydają się idealnym materiałem na pełen napięcia thriller i gorzką rozprawę o potędze pieniądza w jednym. W to też zdaje się celować Scott, chociaż jego zainteresowanie tym, co wydarzyło się naprawdę, pozostaje znikome. Co prawda wiele z elementów filmowej fabuły miało miejsce w rzeczywistości, ale sposób ich przedstawienia przyprawi o wątpliwości najbardziej naiwnych z widzów. Zamiast paradokumentalnej rozprawy o prawdziwych wydarzeniach albo artystycznej interpretacji rzeczywistego skandalu, dostajemy coś pomiędzy: kino sensacyjne, którego intryga przerywana jest raz na jakiś czas patetycznym przemówieniem.
Chociaż wszystkich problemów ze „Wszystkimi pieniędzmi świata” nie dałoby się policzyć na palcach obu rąk, dwie kwestie rzucają się w oczy od razu. Pierwszą z nich jest fakt, że Scott nie potrafi łączyć ze sobą akcji i warstwy metaforycznej. Film zostaje wyraźne podzielony na momenty, kiedy coś się dzieje i momenty, kiedy ktoś tłumaczy nam, co właśnie się stało, a twórcy próbują przy okazji nadać temu wydarzeniu symboliczne znaczenie. Dosyć szybko przyprawia to o percepcyjny zawrót głowy – chociaż same sceny akcji zainscenizowane są z typową dla Scotta dynamiką, chwilę potem serwowane nam są przydługawy monolog albo scena dialogowa między dwiema postaciami, które nie tylko wytrącają widza z zaangażowania w film, ale także uzmysławiają mu, że oglądana emocjonująca sekwencja nie miała w sobie wiele więcej prócz taniego efekciarstwa.
Drugi problem wynika z podejścia samego Scotta, który w ostatnich latach najwidoczniej na tyle zanurzył się we własnym świecie, że stracił jakikolwiek kontakt z rzeczywistością. To, że jego postaci nie mają w sobie jakiejkolwiek intelektualnej głębi, byłoby niedopowiedzeniem – one nawet nie zachowują się i nie wysławiają jak prawdziwi ludzie. Przez to czasem ma się wrażenie, że „Wszystkie pieniądze świata” mogły tak naprawdę zostać nakręcone przez przybysza z jakiejś dalekiej planety, nieco nieudolnie próbującego ukazać relacje międzyludzkie. Nie przeszkadzało to tak bardzo w ostatnim „Obcym” (którego w czasie premiery broniłem i wciąż bronić będę), ale przeszkadza w kinie skupiającym się przede wszystkim na konflikcie światopoglądowym między dwoma kontrastującymi ze sobą bohaterami. Przez to jakakolwiek scena, która ma oddziaływać na widza emocjonalnie (a jest ich w scenariuszu sporo), zwyczajnie nie działa. Jeszcze gorzej – ma się wrażenie, że Scott nawet niespecjalnie starał się, żeby zadziałała. Pozostaje więc pytanie: o co chodzi we „Wszystkich pieniądzach świata”? Po co ten film powstał?
Trudno powiedzieć. Czasami wydaje się, że Scott próbuje celować w cyniczną czarną komedię, która miałaby złośliwie wypunktowywać nielogiczności naszego kapitalistycznego społeczeństwa. Za dużo tu jednak czczego moralizatorstwa i za mało zwyczajnego luzu, aby mogło się to spełnić. Czasami wydaje się, że Scott chce opowiedzieć o samym pieniądzu, ukazując nam różne perspektywy, z których człowiek może podejść do zagadnienia zamożności. Jeśli tak, dlaczego całość koniec końców sprowadza się do prostego podziału na dobre i złe? Kiedy akcja wreszcie się rozkręca, ma się wrażenie, że Scotta najbardziej interesuje sam spektakl – bardzo podstawowe zaangażowanie w film, oparte na oddziałujących na wyobraźnię obrazach i dobrze stopniowanym napięciu. Ale jeśli tak, po co tu tak dużo miałkiego filozofowania? Te pytania (i wiele innych) kołatają w głowie w trakcie seansu: gdy Christopher Plummer wygłasza na jednej, arcypoważnej minie swoje monologi, źle poprowadzona Michelle Williams przechodzi kolejne granice aktorskiej szarży, a Mark Wahlberg stoi sobie spokojnie z boku, niespecjalnie zainteresowany tym, co się dzieje, zadziwiająco dobrze wpasowując się w ton całego filmu.
Ogromnie ironiczny pozostaje więc wydźwięk przesłania, dziwacznie kontrastującego z formą i wykonaniem. Dosyć szybko zapomina się tutaj o jakichkolwiek niejednoznacznościach, a sam film staje się moralizatorską przypowiastką o chciwości i konieczności skupienia na relacjach międzyludzkich, a nie wartości materialnej. Z tym, że kiedy sam Scott wydaje się tak oderwany od obrazu, który kręci i zamiast pracować nad bohaterami i historią wymyśla co ciekawsze sposoby nakręcenia swoich pozbawionych życia scen, przesłanie wydaje się niemalże cyniczne. I to nie tak, że „Wszystkie pieniądze świata” są wybitnie ślamazarne czy źle zrobione – wciąż widać tu jakąś wizję reżyserską, wprawną rękę doświadczonego rzemieślnika. Ale kiedy sam film pozostaje tak boleśnie niezdecydowany co do kierunku, w którym ma podążać, czy seans może jeszcze sprawiać komuś jakąkolwiek przyjemność? Mnie sprawiał, chociaż wątpię, czy będzie innym i na zakończenie, aby przebijająca przez tę recenzję fascynacja nie przyprawiła kogoś o niepotrzebną konsternację, przedstawię sprawę krótko: „Wszystkie pieniądze świata” to kiepski film i nie opłaca się nie tyle wydawać na niego pieniędzy, ile raczej tracić na niego czasu.
„Wszystkie pieniądze świata”
reż. Ridley Scott
premiera: 26.01.2018