Otwarta 7 września w poznańskim Centrum Kultury Zamek wystawa „Pokój na świecie zaczyna się przy rodzinnym stole”, będąca częścią szerszego cyklu wydarzeń, zatytułowanego „Pochwała wolności”, ma afirmować to, co lokalne, autonomiczne, rodzinne. I zachęcać do czynienia dobra w tych najmniejszych wspólnotach.
Już w tytuł wystawy wbudowane jest pobudzające wyobraźnię napięcie. Sielski obraz rodzinnostołowy jest przecież figurą na wskroś romantyczną, a romantycy mówili co prawda „Kochajmy się”, ale pospiesznie dodawali, że miłość zatriumfuje dopiero wtedy, gdy Pan ześle na ziemię wojnę powszechną za wolność ludów (Amen).
W dodatku co najmniej od czasów interwencji naturalistów jasne jest, że rodzinny stół to również miejsce starcia. To przedmiot przewracany przez pijanego ojca w czasie awantury. To centrum życia rodzinnego, przy którym wiecznego studenta nakłania się do ustatkowania, trzydziestoletnią artystkę upomina, że czas już na dzieci, a zięciowi sugeruje znalezienie lepszej pracy. Stoły bywały arenami walki o władzę, prestiż, dziedziczenie, a w skrajnych przypadkach były niemymi świadkami intryg, otruć czy zamachów. Nie bez powodu Polacy rokrocznie łykają rekordowe ilości benzodiazepinu przed zajęciem miejsca przy wigilijnym stole. W tym kontekście znalezienie modusu współ-bycia wokół stołu to niewątpliwie ważne zadanie.
Dodatkowego kontekstu i kolejnego poziomu znaczeniowego dostarcza ogólniejsze jeszcze hasło wywoławcze cyklu inicjatyw, mających miejsce w CK Zamek, „Pochwały wolności”, który odnosi się do stulecia niepodległości Polski. W tej szerszej ramie metaforą stołu jest Okrągły Stół, który jednak, zwłaszcza po 2010 roku, raczej dzieli, niż jednoczy polskie społeczeństwo. W tym sensie stawka wystawy jest wysoka. W końcu za każdym hasłem wywoławczym stoi jakaś tęsknota, albo – gdyby ktoś wolał mocniej – iście Schmittowskie odwrócenie czy negacja. Pojęcia, również te pozajęzykowe, objawiają swą pełnię znaczeniową dopiero w konfrontacji z kontr-pojęciami, z własnymi przeciwnikami, z tym, co kontestują. Najwyraźniej na napisach „Pokój” i „Wolność” w ostatnim czasie pojawiła się rdza, jakaś niepokojąca nadżerka, o której warto porozmawiać przy stole.
Z tych powodów zwiedzanie proponuję zacząć od instalacji Kamila Kuskowskiego, który konfrontuje odbiorcę z materialnością kluczowego pojęcia, czyli z kilkoma stołami pożyczonymi – jak wynika z opisu – na czas wystawy od znajomych. Meble są od siebie na tyle różne, że natychmiast tytuł wystawy chciałoby się zobaczyć w liczbie mnogiej. A różne stoły to także całkowicie różne rodziny (lub pojedyncze osoby), wykonujące przy nich zupełnie odmienne czynności. Wprowadzona w ten sposób różnorodność od razu rozhermetyzowuje hasło wywoławcze, jak gdyby rozcieńczając zasygnalizowane powyżej niepokoje.
Co więcej, jak sugerują pozostałe instalacje, także rodzina to tylko słowo-wytrych, służące nazwaniu tego, co bliskie i lokalne. W końcu w różnych domach, przy różnych stołach, gromadzą się nie tylko rodziny. Rodzina, jak wskazuje za pomocą cyklu fotografii Zbigniew Libera, czasem w ogóle nie potrzebuje stołu, aby przeżywać i cieszyć się wspólnie. Rodziną mogą być więc osoby korzystające z kawałka trawnika na polu namiotowym, które daje czasowe schronienie przed cywilizacyjnym pędem. W ten sposób kolejna z tytułowych metafor absolutnych przestaje być wspólnotowym ekstraktem, a staje się zaproszeniem do uczestnictwa.
Większą rodzinę mogą również stanowić mieszkańcy osiedla, podejmujący razem codzienne trudy w imię dobra wspólnego. W ich przypadku, jak sugeruje Elżbieta Jabłońska, jedną z przestrzeni potencjalnego praktykowania rodzinnego pokoju jest huśtawka. Jej instalacja została wyposażona w drewniane niby-to-kostki-chodnikowe, prowadzące do splecionej z lin i sznurków huśtawki z wymownymi inskrypcjami, takimi jak „Wolność”, „System”, „Autonomia” czy „Bezruch”. Większość jest ułożona harmonijnie, ale niektóre są prowokacyjnie i niepokojąco przekrzywione, jak gdyby kładący je brukarz popełnił błąd w sztuce. Huśtawka znajduje się na końcu i ponad tą osobliwą drogą, zupełnie jakby banalny akt korzystania z niej stanowił najpełniejszą syntezę najwznioślejszych słów.
Problemy rodziny to także kwestie o doniosłym znaczeniu, o których przypomina rozlegający się co kilkadziesiąt sekund metaliczny hałas, dobiegający z poziomu podłogi. Kolejna osoba właśnie potknęła się o jeden z eksponatów – to właz do studzienki kanalizacyjnej z wyrytym na nim wierszem, mający upamiętnić mieszkających niegdyś w Sierpcu Żydów. W ten sposób Daniel Rycharski wyrywa z tego, co lokalne i sielankowe, i stawia w obliczu czystego Zła – Zagłady okazującej się wciąż niezabliźnioną raną. Trudno tu bowiem uniknąć skojarzenia z żyjącymi w kanałach szczurami. Chcielibyśmy wytępić wspomnienia o Holokauście i o sąsiadach, których już nie ma, a ich nagrobki – jak w przypadku Sierpca – posłużyły do budowy chodnika. Trutka na szczury truje jednak także nas samych, a bolesne wspomnienie wychodzi wtedy z kanałów, żeruje na śmietnikach historii, karmi się odpadkami pamięci, zakłada gniazda w ciemnicach przeszłości. By opowiedzieć tę historię, sztuka musi sięgnąć bruku – co w wymowny sposób symbolizuje umieszczony na włazie kanalizacyjnym wiersz. Tylko wówczas artysta może bić na trwogę – co zresztą działo się spontanicznie, a dźwięk dudniącego głucho metalu co i rusz przerywał prowadzone półgłosem rozmowy. Rację miała Susan Sontag – każde dzieło sztuki, poza treścią, wyposaża odbiorcę również w narzędzie odbioru swej treści, w określoną epistemologię.
W tym momencie powraca pytanie o tytułowy pokój – czy może wręcz Pokój? Czy to właśnie rodzina, przygodna lokalność, autonomiczna grupa wypoczywająca przy wspólnym stole (choćby trawiastym) ma przeciwstawić się wielogłowej hydrze nabitych armat, karabinów maszynowych, broni masowej zagłady? Czy propozycją jest rzucenie róż pod gąsienice czołgów? Splecenie stutysięcznoosobowego łańcucha rąk wokół poligonu atomowego? Czy w spleceniu tego łańcucha ma uczestniczyć także ta trzydziestoparoletnia prekariuszka, pytana co tydzień w czasie rodzinnego obiadu o to, czy w końcu planuje mieć dziecko? Szkoda, że o jej własnym (s)pokoju przy stole żadna z instalacji nawet nie wspomina.
A może stawką wystawy jest uderzenie w samo sedno zła, w jego banalność? Czy zatem to wszystko tylko po to, by przypomnieć, że spędzając czas na pielęgnacji wspólnych szczęść, nie czynimy zła? Taka konkluzja byłaby banalizacją dobra.
A nawet jeśli, to czy to źle, że praktykowanie dobra bywa banalne?
„Pokój na świecie zaczyna się przy rodzinnym stole”
artyści: Elżbieta Jabłońska, Kamil Kuskowski, Zbigniew Libera, Daniel Rycharski i Jana Shostak
kuratorka: Jagna Domżalska
Poznań, Centrum Kultury Zamek
8.09–7.10.2018