Archiwum
10.06.2020

Rządy antracytu

Andrzej W. Nowak
Literatura

Kto pisze historię?

Dziś w humanistyce modne jest mówienie o sprawstwie przedmiotów, czynników pozaludzkich, wskazywanie, że nasz świat społeczny i polityczny tworzą, oprócz ludzi, także przedmioty, zwierzęta, rośliny. W nurtach tych podkreśla się, żeby w badaniach podążać „za aktorem” – czyli budować narrację poprzez śledzenie tego, kto tak naprawdę działa; bez uprzedniego zakładania, kto czy co to może być.

Karolina Baca-Pogorzelska i Michał Potocki w książce „Czarne złoto. Wojny o węgiel z Donbasu” wpisali się w taki sposób budowania opowieści. Nie musieli jednakże odwoływać się do Bruno Latoura czy innych modnych akademickich filozofów. Wystarczyło, że zrobili porządnie to, co jest największą siłą wspomnianych nurtów badawczych. A jest nią gęsty, wierny opis rzeczywistości, który nie przesądza na wstępie, jakie uzyska wyniki, nie narzuca gotowego schematu na to, co ma być dopiero zbadane. Książka-reportaż o donbaskim antracycie wpisuje się w metodologiczną szarą strefę – obszar pomiędzy dobrym reportażem a etnograficznie wrażliwym socjologicznym badaniem „terenu”. W obu wypadkach ważne jest, aby nie „zagadać” rozmówcy, aby nie narzucić „terenowi” zbyt pośpiesznie kategorii przyniesionych spoza niego.

Autorzy w swej reportersko-detektywistycznej wyprawie starają się dochować wierności tym zasadom. Opowieść o antracycie toczona jest poszlakowo. Baca-Pogorzelska i Potocki kierują się tam, gdzie wiedzie „czarny ślad”. Gdy czegoś nie udaje im się udowodnić – piszą o tym wprost, uczciwie informując czytelnika, że o jakimś tropie słyszeli, ale dowodów nie znaleźli.

Dlatego opowieść o donbaskim węglu to nie tylko doraźny reportaż, który zainteresować może ze względu na jego wymowę polityczną. To także opowieść o tym, kto jest podmiotem historii i polityki. Mimo że autorzy nie formułują tego wprost, pozostając na poziomie „gęstego” reportażu, ich książka staje się wypowiedzią zasługującą na uwzględnienie w murach akademii – na to, aby socjologowie czy politolodzy zobaczyli, że przekraczanie granic dyscyplinarnych, „posthumanistyka” to nie wygłaszanie naukowych postulatów, manifestów, ale po prostu wynik dobrej roboty i uczciwe przedstawienie jej rezultatów.

„Czarne złoto” rozpoczyna się od historii Donbasu, pokazuje, jak już od czasów carskich węgiel, a dokładniej jego najwartościowsza odmiana – antracyt – kształtowała „oblicze tej ziemi”. To antracyt tworzył miasta, razem z rudą żelaza budował linie kolejowe, które łączyły huty i kopalnie. To antracyt budował dobrobyt miast portowych, takich jak ukraińska Odessa czy rosyjskie Rostów albo Taganrog. Światowy zbyt na cenny surowiec przyciągał, oplatał złoża sieciami handlowymi – skupiano na nich uwagę już od XIX wieku. W tym kontekście „Czarne złoto” to także wielka szkoła „długiego trwania”, pokazująca, że podczas gdy zmieniały się ustroje, politycy, a nawet panujące nad tą konkretną ziemią państwa, kopalnie, szlaki handlowe i leżące w ziemi złoża antracytu pozostawały „sobą”.

Ujarzmianie węgla

Antracyt to węgiel o najwyższej kaloryczności spalania, surowiec energetyczny cenny w przemyśle (m.in. w hutnictwie). To ważny sojusznik carów budujących imperium, ale także komunistów, którzy w swej budowie ziemskiej utopii niebezpiecznie uzależnili się od pomocy antracytu. Historia donbaskiego węgla, podobnie jak historia cukru czy ropy naftowej, to historia gry sił pomiędzy ludźmi a pozaludzkim sojusznikiem. Węgiel/antracyt daje wiele, gdy zostaje oswojony: zamienia się w ciepło ogrzewające domy, napełnia wielkie piece – dając stal, huczy pod kotłami lokomotyw, które pędzą po stalowych torach oplatających imperia. Rewolucja przemysłowa, której symbolem jest węgiel, zmieniła ziemię i pozwoliła na uzyskanie konkretnemu podmiotowi niespotykanej sprawczości: oto jedna z małp, nie największy przecież ze ssaków lądowych, mógł przenosić góry, łączyć brzegi rzek i mórz. Jednakże miało to swoją cenę.

Za węglowy rozwój płaciło się uzależnieniem. Węgiel dawał, ale i zabierał. Dawał wolność od zimna, od kaprysów przyrody, ale uzależniał od siebie. W Donbasie, podobnie jak w innych górniczych regionach, powstawały monoprzemysłowe miasta. Górujące nad nimi wieże wind kopalnianych, kominów hut i elektrowni pokazywały dobitnie, kto stworzył ten region.

Uzależnienie od węgla to ciągła nierówna walka o ujarzmienie go. Zaczyna się na dole, na przodku, gdzie górnicy – początkowo ręcznie oskardami, kilofami, później już z pomocą kombajnów – rwą skałę. W ciemnościach, upale, wilgoci nieustannie ryzykują życie, aby wyrwać ziemi to, co dotychczas leżało w niej ukryte. Praca, jak uczył nas Hegel (ale i Marks) tworzy podmioty; to poprzez pracę – a więc pokonywanie tego, co zewnętrzne – stajemy się tym, kim jesteśmy.

I tak twarda, ciężka praca na przodku tworzyła górników – frontowe warunki, niebezpieczeństwo, możliwość śmierci każdego dnia stwarzała ludzi, których nie rozumieli ci, którzy na dół nie schodzili. W czasach ZSRR (ale i później) górnicy, niczym weterani wojny, często zapijali strach, a alkohol spożywany także w czasie pracy tylko zwiększał ryzyko śmierci. Ale ciężka praca przynosiła również dumę i poczucie, że „dzięki tobie płynie ciepło w rurach, że dzięki tobie jeżdżą lokomotywy, pływają statki i okręty”.

Donbas to zatem region, który stworzył sam siebie. Region ten był wielokrotnie w historii nieoczywisty: w ZSRR to miejsce zsyłania niepokornych, ale też miejsce, gdzie można było się schronić przed prześladowaniem. Komunistyczne państwo, aby marzyć o szybowaniu w stronę utopii, potrzebowało jakże przyziemnego węgla i górniczego trudu. A węgiel sam się nie wydobędzie; on oczekuje poświęcenia i pracy. Dlatego, chcąc nie chcąc, państwo musiało negocjować, pozwalać na względną autonomię zarówno regionu, jak i górników.

Oswajanie węgla to zatem także splatanie (na dobre i na złe) historii komunizmu z węglem i z Donbasem. To tu pracował Aleksiej Stachanow – do dziś patron górników. Ruch stachanowski, niezależnie od ideologicznego wymiaru, był budowaniem dumy ze sprawczości, z tego, że w rozgrywce „kto kogo” to człowiek, a nie węgiel, jest górą. „Tylko w latach 1935–1940 wydano 4600 książek i broszur na ten temat, w większości biografii bohaterów ruchu stachanowskiego” (s. 69). I w sumie już nie jest ważne, że początek historii był skromny, a Stachanow nie marzył o budowie komunizmu tylko o zarobieniu na „takiego konia siwego jabłkowitego, jakiego miał nasz pan” (s. 69).

To zatem opowieści o tym, jak węgiel budował ZSRR, podobnie jak i ZSRR budował kopalnie, miasta, huty: ujarzmiona, potężna pozaludzka moc węgla wtłoczona została w „żyły” komunistycznego państwa.

Węgiel bezprizorny

Rozpad Związku Radzieckiego spowodował zakłócenie tego układu. Owszem, węgiel nadal może ogrzewać, napędzać lokomotywy czy pozwalać produkować stal – ale nie ma komu go już ujarzmiać. Region stał się polem rozgrywek i łupem do zdobycia. Rok 1996 wraz z decyzją o restrukturyzacji przemysłu górniczego wyznacza początek społecznej i gospodarczej zapaści. Region, który żył w symbiotycznym związku z ZSRR, wraz z całością stosunków społeczno-ekonomicznych został pozostawiony sam sobie. I tak jak wcześniej stanowił część państwa-Lewiatana, dając mu siłę, tak teraz wraz z jego rozpadem sam skończył jak martwy wieloryb na brzegu. Lata 90. są czasem prywatyzacji, która rozszarpuje, grabi i wyniszcza Donbas. To czas, w którym dla ludzi regionu jest „za dużo, by umrzeć, za mało, by żyć”. Prywatyzacja kopalń, pojawienie się skomplikowanego układu krysz, układów władzy, powoduje, że cała energia węgla nie buduje już imperium, nie modernizuje, ale pompowana jest w rozwój miliardowych majątków oligarchów. Antracyt wydobywany kosztem życia i zdrowia górników zamienia się w czarne BMW, torebki ze skóry krokodyla i posiadłości ze złotym sedesem. Ukraina jako państwo okazuje się zbyt słaba w rozgrywce „kto kogo”. Wygrywa węgiel, a właściwie uwłaszczeni na nim mafiosi i oligarchowie. Celowo nie podaję szczegółów (nazwisk oligarchów, dokładnych opisów prywatyzacji) – autorzy „Czarnego złota” w swej reporterskiej pracy są tu niedoścignieni. Po „gęsty opis” odsyłam do książki, a sam wracam do śledzenia losów węgla bezprizornego – bez nadzoru. Kopalnie w świecie sprywatyzowanym to brak zobowiązań – regularnych wypłat, przeprowadzania koniecznych remontów, zapewnienia elementarnego bezpieczeństwa. To świat podobny kopalniom koltanu w Kongo. Węgiel/antracyt, gdy nie stanowi już części Lewiatana, staje się paliwem wojny wszystkich ze wszystkimi. Symbolem jej stają się dyrki – biedaszyby wraz z otaczającymi je przemocą i układami władzy. Gdy „duże kopalnie” umierały, zamykane i prywatyzowane, umierały też całe przemysłowe monomiasta. Biedaszyby to lokalne, oddolne próby przeżycia. Węgiel bezprizorny staje się szansą na przetrwanie ludzi, którzy wypadli poza ramy dawnego stabilnego świata. Powstała nowa plątanina zależności i układów; plątanina małych Lewiatanków: na skalę osiedla, dzielnicy, biedaszybu. Jedno się jednak nie zmienia – wszystko się „kręci” wokół węgla i dzięki niemu.

Hobbes się lubi powtarzać

Jak pisał Hobbes: stan wojny wszystkich ze wszystkimi nie może trwać wiecznie. Lęk przed śmiercią, głodem, niepewnością powoduje, że chęć oddania części swej wolności w zamian za fizyczne bezpieczeństwo staje się kusząca. ZSRR potrafił antracyt okiełznać i zamienić w kina, metro, trolejbusy, stabilną pracę i dumę z jej wykonywania – choć okupioną zdrowiem, a często życiem. Antracyt napędzający Lewiatana był jak potężne, ale oswojone zwierzę: niebezpieczne, lecz pożyteczne. Antracyt po rozpadzie Związku Radzieckiego karmił już nie państwo, ale dziesiątki lokalnych mafii. Zamiast stabilności przynosił nieład. Stąd nostalgia za ZSRR, stąd chęć, by wszystko było „po staremu”, a antracyt znów był (choć częściowo) „dla nas”.

I taki właśnie mechanizm wykorzystała Rosja w 2014 roku. Siłowe zdobycie władzy, powołanie Donieckiej Republiki Ludowej i Ługańskiej Republiki Ludowej to oczywiście również pochodna szerszego geopolitycznego układu, a nie tylko sam resentyment. To także wynik złożonych relacji politycznych w obrębie samej Ukrainy. Szczegółowe przedstawienie genezy tej wojny przekraczają możliwości niniejszej recenzji. Mnie, podobnie jak autorów „Czarnego złota”, interesuje jednak konkretny bohater: węgiel (antracyt). To on się staje celem i środkiem, przyczyną i skutkiem powstania ogromnego obszaru dwóch republik. Wojna, wzajemnie rosnąca wrogość pomiędzy mieszkańcami Ukrainy a separatystami toczy się wokół węgla, dzięki węglowi i przez węgiel. Sprzedaż antracytu pozwala kupować broń i werbować ludzi. Utrzymanie regionu to walka o to, kto będzie kontrolował złoża i kopalnie. Rinat Achmetow, Ihor Kołomojski i inni oligarchowie stają się nadbudowanymi nad donbaskim węglem strukturami władzy, które z kolei wplatają się w relacje narodowe i międzynarodowe. Baca-Pogorzelska i Potocki drobiazgowo śledzą powiązania, pokazują skomplikowaną mozaikę wpływów, zmienne sojusze. Cały świat wewnątrz i wokół Donbasu od 2014 roku zaczął się reorganizować, na nowo wytyczając granice wpływów i zarobków. Jedno się nie zmienia: rządzi węgiel. Dając moc, uzależnia i domaga się zapłaty. To dlatego:

W początkowej fazie wojny Ukraina nie mogła zrezygnować z donieckiego antracytu. Połowa z czternastu ukraińskich elektrociepłowni paliła właśnie nim. A jeśli jakiś kocioł jest przystosowany do konkretnego rodzaju węgla, nie da się tak po prostu zacząć do niego sypać innego. Transformacja jest kosztowna i trwa Dlatego w 2015 roku z okupowanych terytoriów wwieziono na Ukrainę właściwą 8,5 miliona ton węgla wartego 11 miliardów hrywien, czyli po kursie na koniec roku 1,8 miliarda złotych (s. 112–113).

Układ, który rodził się z „wojny wszystkich ze wszystkimi”, nie powstawał ani krótko, ani łatwo. Surowcowe uzależnienie (wzajemne sploty gospodarcze) przecinało linie frontu, komplikowało lojalności, operowało półcieniami. Nie przypadkiem na opis tego momentu rozgrywki pomiędzy węglem a wojną autorzy poświęcają aż pięć rozdziałów („Węglowa wojna domowa”, „Szybkobogacki”, „Minister antracytu”, „Wojna na blokady”, „Złota żyła dla Osetii”).

Cena taniego węgla. Antracyt i jego międzynarodowe marionetki

Część druga książki (zatytułowana „Europa”) oraz krótka część trzecia („Świat”) zainteresują zwłaszcza tych, którzy autorów czarnego złota znają z reportaży w „Dzienniku – Gazecie Prawnej”. To najbardziej doraźne, bliskie nam fragmenty książki. Rozdziały: „Szlaki przerzutowe”, „Krymska klątwa”, „Podróż do Polski”, „Pięćdziesiąt twarzy spychologii”, „Ukraińska ciuciubabka”, „Dezantracytyzacja”, „Antracyt z Wałbrzycha” stanowią najbardziej śledczą część książki; najwięcej tu też wątków polskich. Tląca się wojna w Donbasie oznacza zmianę układów, podpięcie regionu pod nowe sieci zależności. Donbaski węgiel – formalnie objęty sankcjami – trafia do Belgii, Turcji, Polski i wielu innych krajów. Baca-Pogorzelska i Potocki w swym dziennikarskim śledztwie pokazują szlaki, którymi antracyt opuszcza Donbas, odsłaniają schiemy – łańcuszki pośredników i papierowe sztuczki pozwalające „zamazać” kraj pochodzenia. Tropią też udział Polski w kupowaniu węgla z Donbasu. Po szczegóły ponownie odsyłam do książki – to robota „w detalu” jest bowiem jej wielką siłą; i nawet nie próbuję z autorami konkurować. Uderza mnie jednak w owych dwóch ostatnich częściach książki coś innego: powrót „długiego trwania” i powtarzalność pewnych schematów. Antracyt ukraiński jest tani; aby mógł taki być, trzeba zrobić wiele, poczynając od wojny po stworzenie wieloaspektowego układu zależności władzy i pieniędzy. Taniość antracytu ma jednak cenę – od destabilizacji politycznej całego regionu po uzależnienie od surowca sporej gromadki międzynarodowych marionetek: państw, urzędników, instytucji, które jak pacynki poruszają się dzięki antracytowi. Rozpad Związku Radzieckiego i najnowsza historia Donbasu pokazują, że jeżeli nie kontrujemy sił kapitalizmu, odsłania on swe powtarzalne do znudzenia oblicze: akumulację kapitału poprzez wytwarzanie „taniości”. Kapitalizm musi nie płacić rachunków, aby istnieć; ktoś musi dopłacić do interesu, aby ktoś mógł czerpać zyski. Jak wskazują Raj Patel i Jason W. Moore w książce „A History of the World in Seven Cheap Things”, globalny kapitalizm dla swego rozwoju potrzebował wytwarzania taniości. Aby możliwa była akumulacja kapitału, potrzeba taniej natury, taniej pracy, tanich pieniędzy, taniej opieki, taniego jedzenia, taniej energii oraz taniego życia. Moore i Patel rozpoczynają książkę od pokazania globalnej pajęczyny powiązań, która umożliwia wytworzenie taniego nuggetsa – opanierowanego kurczaka. Jak jego taniość wymaga całego łańcucha innych wytworzonych „taniości” – pracy, natury, pieniędzy. Baca-Pogorzelska i Potocki w ostatnich dwóch partiach swej książki pokazują podobny mechanizm, tyle tylko, że zmienia się bohater. Jego wydobycie wymagało tego, aby ludzkie życie w Ukrainie i Donbasie stało się tanie oraz by nie stanowiło niepokojącego obciążenia portfeli międzynarodowych kontrahentów. Podobnie tania musiała więc stać się praca. I tanie też musiało się stać środowisko – natura. Międzynarodowy – w tym polski – nabywca ukraińskiego antracytu nie będzie przecież tracił swych pieniędzy na usuwanie ekologicznych szkód tysiące kilometrów dalej. Tania stała się opieka – wódka, narkotyki, dopalacze „opiekują” się teraz mieszkańcami regionu. Tanie są też pieniądze, które dostają miejscowi. Wszystko po to, by sute były zyski.

Cena taniego węgla jest ogromna – aby ją poznać, warto przeczytać „Czarne złoto. Wojny o węgiel z Donbasu”.

 

Karolina Baca-Pogorzelska i Michał Potocki, „Czarne złoto. Wojny o węgiel z Donbasu”
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2020