Archiwum
14.11.2014

Rysopis. Czyli rys o pokoleniach

Dagmara Domagała
Sztuka

Student ichtiologii balansujący na granicy bezsensu, nieokreślony i pozbawiony tożsamości, jederman bez znaków szczególnych, smutny przeciętniak czepiający się kurczowo czegokolwiek, co usensowni jego życie. Andrzej Leszczyc żyje w gorzkiej ambiwalencji, pozbawiony doświadczeń wojny, szuka możliwości buntu, mając jednocześnie pełną świadomość niemożności wyrwania się z beznadziejnego porządku pokolenia urodzonego w powojennym wyżu. Zbędność i niepotrzebność prowadzą do frustracji i lęków. Wyrzucony ze studiów, których istotność zawiera się w skojarzeniu z maścią ichtiolową, próbuje uciec w doświadczenie, próbuje przełamać anestetykę swojej mikronarracji. Używając modnego pojęcia-śmietnika: Jerzy Skolimowski w „Rysopisie” z 1964 roku (auto)portretuje podręcznikowego przedstawiciela wczesnej generacji X.

Rysopis w praktyce to twór administracyjny, wypadkowa formularzy medyczno-policyjnych, mająca na celu spersonalizowanie podmiotu w bezkształtnej masie społeczeństwa. Leszczyc jest przeciętny, niczym się nie wyróżnia, więc błądzi. Co by było, gdyby jednak miał wpływ i siłę na to, aby samemu ukształtować swój rysopis? Spoglądająca na siebie z metapozycji, samokształtująca się autonomiczna jednostka jest już jednak wyznacznikiem innego pokolenia, swobodniej poruszającego się po świecie, który przestaje być wrogiem, a zaczyna wpychać do kieszeni pełne garście dobrobytu i nowych możliwości rozwoju. Po 1989 roku Polska zachłysnęła się technikolorem, a smutna generacja X ustąpiła miejsca raczkującym pionierom generacji Y.

Poszukiwanie znaków szczególnych, tego, co daje wyraz pewnej autonomii jednostki w samoewaluacji, zostało potraktowane jako temat przewodni wystawy „Rysopis”, którą z debiutem Skolimowskiego łączy coś więcej niż sam tytuł. Kurator Piotr Krajewski wraz z osiemnastką artystów urodzonych i wychowywanych w postkomunistycznej Polsce próbuje nakreślić rysopis pokolenia wolności, które ominęła trauma PRL-u. Z zastrzeżeniem, że naszym oczom nie ukaże się portret zbiorowy, lecz zakres jednostkowych postaw. Być może jest to przekorne.

Pierwszym tropem w próbie rozgryzienia „Rysopisu” polskiej generacji Y niewątpliwie jest swoboda w zapuszczaniu się na rubieże nowych mediów. Artystyczna młodzież z lubością chłonie techniki wideo, aparaty cyfrowe, programy graficzne i zaawansowane technologicznie instalacje. Z nutką nostalgicznej ironii sięga po techniki tradycyjne jako symptom tego, co bezpowrotnie przeminęło w formie remiksu, popkulturowej ciekawostki. Maria Toboła w „Take Me to Your Dealer” oprócz wideo przywołuje w formie pastelu na papierze ksero sentymentalny dla dzieci lat 90. obraz kosmity palącego skręta. Ikona wydłubana z archiwum X, która pojawiała się we wszystkich zeszytach na wszystkich blokowiskach, nadaje wartość popkulturowemu przedstawieniu, które współcześnie umyka nawet fanom serialu „South Park”. Przeszłość jest pokryta woalem, śmieszna lub nadmiernie przeżywana, nieustannie przypominająca o swoim istnieniu, ale jakby nieistotna. Kształtująca swoją powłokę zewnętrzną, jak trójnik, młotek i intencja autora kształtują beczkę w instalacji Adriana Kolarczyka.

„Rysopis” wchłonął także idee net-sztuki, elementy vaporwave’u, Tumblra i YouTube’a, stron z opcją infinite scrolling. Sama struktura wystawy przypomina trochę błądzenie po wielkim picture-boardzie, w którym poszczególne elementy pozornie nie przystają do siebie, ale jednocześnie tworzą przemyślaną i skategoryzowaną całość. Półprzejrzysty byt sztuki internetowej łączy się z rozwojem nowych mediów oraz swobodnym dostępem i nieskrępowanym uzależnieniem generacji Y od iGadżetów. Obok oczywistych nawiązań u Macieja Olszewskiego („Destroy It Yourself”) do YouTube’owych tutoriali i viralowego fragmentu „Jesteś produktem” Filipa Ignatowicza mamy też emo-wideo z Facebooka Julii Taszyckiej („A very sad story”) czy digartowy „Displacement” Macieja Rudzina oraz ekshibicjonistyczny niby-wideoblog Justyny Misiuk („Euforion”). Media cyfrowe i internet są naturalnym środowiskiem pokolenia Y, które nie myśli już nawet obrazkami, ale całymi memami i takim narzędziem dekonstruuje rzeczywistość. Internet jest też polem totalnego uzewnętrznienia artystycznego i manifestacji wszystkich życiowych porażek i sukcesów. Poniżające zdjęcia z imprezy wywołują moralniaka, ale zapewniają szacunek rówieśników, umacniają pozycję „kogoś fajnego” w środowiskowym establishmencie.

Idąc tym tropem, generacja Y jest pierwszym pokoleniem korzystającym z błogosławieństwa globalnej wioski i wolnego rynku. Świat stanął otworem, podwyższył się standard życia, pojawiły się nowe formy rozrywki i przyjemności. Zagraniczna telewizja poszatkowała życie teledyskami. Generacja Y nie musiała się ograniczać i poszukiwać swojej tożsamości, bo wiele rozwiązań było już gotowych. Jakkolwiek hedonistycznie ukierunkowane, szukające przede wszystkim ekstremalnych doświadczeń, to pokolenie artystów urodzonych w trakcie lub po przemianach ustrojowych ma w sobie niepojęty potencjał kształtowania siebie i świata wokół. Są samoświadomi i choć podatni na wpływy, przesadnie przekonani o swojej wartości, to na ich barkach spoczywa odpowiedzialność tricksterów, ironicznych komentatorów współczesnej kultury, jej członków i wytwórców jednocześnie. Przynajmniej tak o sobie myślą. Niestety łatwe życie mnoży dyletantów i coraz trudniej w obecnych realiach generacji Y znaleźć i zdefiniować wartości w sztuce. Zdecydowanie łatwiej je wyśmiewać.

Poszukując rysopisu generacji Y, zabrakło mi jakiegoś radykalnego manifestu. Jednak życie w półpłynnej rzeczywistości internetu nie wymaga chyba żadnych artystycznych deklaracji. Współcześni dwudziestoparolatkowie są chwilowi jak Snapachat, ich działania są wyraziste, ale umykają w gąszczu innych aktywności. Potrafią zatrzymać uwagę widza na fokusowe osiem sekund i znikają jak większość internetowych mikroprodukcji. Niby każdy z nich jest inny, ale wszyscy są tacy sami. Głos jednostki nie jest słyszalny w bełkocie medialnym, w którym rozpływa się współczesność. Nazwiska jeszcze nie przyciągają, eksperymenty śmieszą, kontrowersje wykluczają ze środowiska. Granice między ekshibicjonizmem a sztuką zacierają się. Nawet ekshibicjonizm może być manipulowany (jak u Agaty Kus w „Zaginionych”). Paradoksalnie łatwiej chyba było Leszczycowi w jego obojętnym szarym świecie niż współczesnym młodym artystom w hiperestetycznej konkurencji tumblrowych artist-wannabees i cynicznej krytycznej samowolki na mnożących się prześmiewczych fanpage’ach „Beka z…”.

Oglądając wszystkie zebrane prace, przyglądając się nazwiskom, znając nietypową ikonografię i konteksty, doznawałam ciągłych przebłysków pamięci. Artystyczna generacja Y wybucha nieustannie jako pokolenie multisportu, lifestyle’owych blogów i niezrozumiałych internetowych slangów, dzikich imprez i nostalgii za utraconą beztroską lat 90. Bezkształtna masa przeraża. A najbardziej przeraża to, że jest się jej częścią. Być, nie mieć, prowadzi do lęków i frustracji, ciągłego napięcia na linii kontaktu z konkurencyjnym pokoleniem X. Poszczególni artyści umykają jednak rysopisowi. Przyglądając się każdemu z osobna, dochodzę do wniosku, że ich poszczególne indywidualne osobowości gubią się w gąszczu sentymentów, tęsknot, kontekstów i odniesień. Obecni w swoich pracach, a jakby nieobecni. Choć są bardziej kolorowi, to ich problem jest problemem Leszczyca: desperacko poszukują tożsamości i punktu odniesienia, więc wszystko, co robią, jak się zachowują, w jaki sposób się wyrażają – jest odnajdywane w zbiorowości.

„Rysopis” z wygodnej metapozycji obserwatora nie jest i nie może być obrazem jakiegoś zakresu postaw twórczych. Chyba że zakres ten wrzucimy do alfabetycznego śmietnika pokoleń, generacji, która beznadziejnie próbuje się wyrwać z uniformizującego systemu i niczym się w tym nie różni od Leszczyca, choć przyświeca jej inna wartość, podyktowana zupełnie odmienną rzeczywistością. Być może taka jest kolej rzeczy. Za wcześnie jednak na generalizację. Próba czasu pokaże, który viral przetrwa najdłużej. Chyba że skończy nam się alfabet.

„Rysopis – wystawa artystów urodzonych w Polsce około 1989 roku”
kurator: Piotr Krajewski
artyści: Kuba Borkowicz / Marek Deka / Marta Hryniuk / Filip Ignatowicz / Anna Jochymek / Irena Kalicka / Adrian Kolarczyk / Tomasz Koszewnik / Agata Kus / Justyna Misiuk / Maciej Olszewski / Maciej Rudzin / Izabela Sitarska / Maria Stożek / Julia Taszycka / Maria Toboła / Marta Węglińska / Kamila Wolszczak
20.10. – 30.11.2014
Wrocław, Centrum Sztuki WRO i Dom Handlowy Renoma

alt
na ilustracji: Izabela Sitarska, „Pomiędzy”, fot. Mirosław E. Koch, źródło: materiały prasowe organizatora