Pytanie o to, czym jest dzisiaj teatralny off, powraca ostatnio ze zdwojoną siłą. Odkryliśmy, że sformułowanie klarownej i jednoznacznej odpowiedzi jest bardzo trudne, wręcz niemożliwe. Wciąż jednak istnieją twórcy, którzy świadomie chcą się wpisywać w ten nurt. Do zachodniopomorskiego Goleniowa (a w tym roku także do Szczecina) zapraszają ich organizatorzy festiwalu Kingdom of Art.
Kingdom of Art nie jest przeglądem „najciekawszych”, „najważniejszych”, „najbardziej spektakularnych” ani „najnowszych” spektakli polskiej alternatywy – choćby dlatego, że brakuje kryteriów, które uwiarygodniłyby większość tych etykiet. Odpowiedzialnemu za sekcję teatralną festiwalu Maciejowi Ratajczykowi udaje się zamiast tego stworzyć inną konkretną wartość, jaką jest przestrzeń dla spotkania. Dlatego w programie znalazły się zarówno przedstawienia, które miały swoją premierę siedemnaście (legendarna „Zabawa” Teatru Brama) czy sześć lat temu („Pozor uz nemozem” Teatru Delikates, „Mijanie” Teatru Ego Vu), ale też zaledwie przed kilkoma tygodniami („Dziewictwo” Teatru 6 i pół czy „Wy(s)przedaż” Teatru Jestem). Zaprezentowano także dwie prapremiery („11” Grupy Pomarańcze w Uchu na Skarpie bez Kartki oraz „Mapa” Teatru HAM). Ta rozciągłość, będąca wypadkową subiektywnych wyborów organizatorów i ich możliwości finansowych, pozwoliła na prezentację szerokiego spektrum zjawisk offowych, niekoniecznie połączonych klamrą podobnej estetyki czy zakresów tematycznych.
Wspomniana różnorodność utrudnia mi dokonanie wyboru najlepszych spektakli festiwalu. Trzem opisanym przeze mnie poniżej przedstawieniom zarzucić można wtórność stylu (pokutuje postulat oryginalności dyktowany przez kontrkulturowy charakter wcześniejszego wcielenia polskiego offu), jednak ich tematyka wydaje mi się dzisiaj szczególnie istotna. Forma zaś doprowadzona została do perfekcji, której nie powstydziliby się twórcy profesjonalni.
Na scenie stoją cztery krzesła (jak w „Nieznośnie długich objęciach” Iwana Wyrypajewa), na nich – cztery kobiety reprezentujące cztery typy osobowości. Paula Jarmołowicz i Joanna Olejniczak odczytują historię byłych kochanków – Feela i Ellen – którzy zbliżyli się do siebie w wyniku zorganizowanego „przypadkowego spotkania”. Reżyser Konrad Pachciarek już przez sam akt czytania bierze w „cudzysłów” wszystkie słowa, myśli i zachowania postaci. Ale idzie jeszcze dalej. Najpierw to gest ironiczny: wyśmiane zostają miłosne gry bohaterów, ich korporacyjne przyzwyczajenia i zwyczaje seksualne. Później ironia przemienia się w bezsilność sygnalizowaną przez niewystarczalność języka do opisu relacji z innym człowiekiem. Aktorki czytają, nie wcielając się w bohaterów opowieści – prezentują tylko język, którym oni się posługują. Odsłaniają w ten sposób zasady oddziaływania za pośrednictwem mowy – zarówno w sztuce, jak i w granicach tego, co postrzegamy jako rzeczywistość.
Historia kochanków przeplatana jest dialogiem bota Tayi (Katarzyna Mazurkiewicz) z uczestnikami internetowego czatu (Natalia Mikita). Spersonifikowana sztuczna inteligencja uczy się mówić, przetwarzając to, jak zwracają się do niej inni. W starciu języka tolerancji, naukowej ciekawości i poznania z językiem nienawiści wygrywa ten drugi. Słowa okazują się tak obezwładniające, że po spektaklu Teatru Abanoia ma się ochotę zamilknąć.
Czego nie mówią mężczyźni? Czy męska wrażliwość jest społecznym tabu? Performerzy (pracujący pod kierunkiem Katarzyny Pawłowskiej z Teatru Porywacze Ciał) prezentują trzy, naznaczone osobistym piętnem dramaty, operując na pograniczu teatralności i prywatnego wyznania. Jeden z nich opowiada o swoich przeżyciach związanych z homoseksualizmem i poczuciem wykluczenia, drugi – o porzuceniu ukochanej, trzeci – o braku miłości rekompensowanym mnogością kontaktów seksualnych z przypadkowymi kobietami. Intensywność działań fizycznych aktorów przykuwa uwagę, równocześnie – nawet w widzach – wywołując wrażenie fizycznego zmęczenia. Ciała, obrazując walkę z samymi sobą, działają w tym spektaklu silniej niż opowiadane historie i wspomnienia, którymi chcemy się dzielić. Tematem „Triodramu” nie są wcale miłosne i życiowe rozterki konkretnych mężczyzn, ale kulturowe wyobrażenia, którym się podporządkowują. Tak teatr osobistego wyznania zyskuje wymiar uniwersalny.
W trakcie festiwalowej dyskusji rozmawialiśmy o tym, jak trudno nazwać proces twórczy, któremu podporządkowali się aktorzy tego spektaklu. Obnażyli się? Otworzyli? Wyznali coś? Jak zmieniłaby się przedstawiona sytuacja, gdyby podobne historie opowiedziały kobiety? I w końcu: czy spektakl jest w stanie zmienić skostniałe wzorce genderowe, czy też może je tylko diagnozować? By odpowiedzieć na te pytania, trzeba się zwrócić ku własnemu doświadczeniu. Bez niego można się dystansować, biorąc w cudzysłów każdą historię.
Genderowe role udaje się rozsadzić Lenie Witkowskiej i Mateuszowi Zadali. Ich spektakl, który rozpoczyna koncert na gitary i smyczki, prezentuje ewolucję związku dwojga ludzi. Podobnie jak w przypadku „Triodramu”, nie narracja, a sposób prezentacji pozwala na wprowadzenie nowych sensów. Reżyser Marek Kościółek tworzy obrazy z silnym Barthes’owskim punctum, wydobywanym poprzez działania fizyczne aktorów. Uwagę przyciągają kostiumy (za duży męski garnitur dziewczyny i obcisła, podkreślająca linię sukienka chłopaka), ale też drobne rekwizyty, takie jak czerwony nos klauna, który kochankowie podkradają sobie nawzajem. Wskutek ich gestów przedmioty ulegają niemal magicznej transformacji. Złączeni energią bohaterowie nie są w stanie zerwać łączącej ich relacji. Fizyczność rodzi metafizykę związku, w którą wpisują się cykle rozstań i powrotów, wzajemnej czułości i kpiny, bycia w teraźniejszości i w przyszłości.
Słowa brzmią bełkotliwie, powołując muzykę namiętności i szaleństwa. Nieważne jest to, co do siebie mówimy, ale jak siebie słuchamy. I jak oszukujemy się nawzajem, by nie wyjawić prywatnej prawdy. Gombrowiczowski język osiąga pełnię swoich możliwości, rozpływając się w obrazie pozornej samotności, której towarzyszy dźwięk gitary i melancholijna pieśń.
Na Kingdom of Art nie zabrakło też innych spektakli prezentujących tematy aktualne. Karol Barcki z grupy Pomarańcze w Uchu na Skarpie bez Kartki konstruował performatywną instalację o obojętności wobec wszechogarniającej przemocy („11”). Michał Krzywaźnia ze swoimi młodymi wychowankami z Teatru w Krzywym Zwierciadle w spektaklu „(Na) Cięcie” pokazywał, jak rodzi się mechanizm pozornego rozwiązywania konfliktów z użyciem przemocy. Damian Droszcz i jego Teatr Jestem podjęli kolejną próbę przywrócenia widzialności osobom niepełnosprawnym – tym razem przez opowiadanie przez nich prywatnych, intymnych historii („Wy(s)przedaż”). Teatr Realistyczny (najpierw wyrzucony ze swojej siedziby w Skierniewicach, a niedawno też w Lublinie) w imponującym wizualnością spektaklu „Bum” snuł katastroficzną fantazję na temat przyczyn i skutków wysadzenia Polski i usunięcia jej z powierzchni ziemi. Reżyser Krzysztof Gmiter i Weronika Giżycka (Teatr 6 i pół) w „Dziewictwie”, monodramie o klasycznej formie, zastanawiali się nad opresyjnością systemów wychowawczych.
Dzieci, ryby i twórcy offowi mają głos. Warto go usłyszeć, kiedy mówią o społecznym, politycznym i kulturowym uwikłaniu. Chcą manifestować indywidualność i wpływać na rzeczywistość. By ich głos miał siłę i mógł wybrzmieć, muszą porzucić środowiskowe ramy. I nawet, kiedy brakuje pieniędzy, poświęcać swój czas – z determinacją podtrzymując to, co estetycznie i ideowo ważne – przede wszystkim na poziomie indywidualnego samokształcenia.
Teatr Abanoia, „Freedoom”, reż. Konrad Pachciarek
„Triodram”, reż. Katarzyna Pawłowska
Teatr Krzyk, „To face”, reż. Marek Kościółek
V Kingdom of Art
Goleniów, Szczecin
14–19.02.2017