Archiwum
01.03.2017

Rodzinne albumy i polityczne atlasy

Maciej Duda
Literatura

„Topografia pamięci” Martina Pollacka to nieuporządkowany zbiór esejów – wspomnień, wrażeń z podróży oraz zapisów interpretacji starych fotografii. Teksty powstały w ciągu kilku ostatnich lat, ale odsłaniają to, co dawno minione. Wskazana cecha dystynktywna nie ma jednak wymiaru pejoratywnego. Brak porządku nie wynika z konstrukcyjnej czy redakcyjnej niekonsekwencji. Jest pochodną działania tytułowej pamięci. Topografia wspominającego Pollacka nie może mieć jednowymiarowej mapy, niezmiennego wykazu zamkniętego w ramie równoleżników i południków. Pamięć takowych nie posiada. Proces pamięci spaja obrazy, słowa, zapachy, gesty i towarzyszące im emocje. Jako taki nie ma matrycy. W tym sensie zebrane w tym zbiorze teksty także tworzą ruchomą mozaikę. Układ z pozoru niezborny, niestały, przypadkowy, nabierający znaczenia w kontekście tytułu i tematu kolejnych tekstów.

W pierwszej z trzech części zbioru przeczytamy wspomnienia z dzieciństwa autora „Śmierci w bunkrze”. Tu wciąż głównym tematem pozostają ojciec nazista i jego winy. To zagadnienia, które ponad dekadę temu stały się podstawą jednej z ważniejszych książek Pollacka. Kolejna część przynosi zbiór szkiców, w których razem z autorem oglądamy zdjęcia z pierwszej połowy XX wieku. Ich wybór znowu wydaje się przypadkowy, losowy, jakbyśmy przeglądali zdekompletowane kolekcje sprzedawane na targu staroci. Z okresu dzieciństwa autor przytoczył najmocniejsze wspomnienia z podróży z dziadkiem i odnalezione po latach informacje o przemilczanych zbrodniach ojca. Opisy fotografii wiążą się z podróżami slawisty między Austrią, Polską, Czechosłowacją i Galicją. W taki ahistoryczny sposób przedstawić można mapę drugiej i trzeciej części „Topografii pamięci”. Obejmuje ona świat, który istnieje, ten, który istniał, oraz ten, który był tylko wyobrażony i zapisany – mityczny. Tu polityka wyraźnie wkracza w życie prywatne, zmienia jego bieg. W podobnym tonie nakreślona została także część pierwsza, jednak tam polityczność, przez lata przykryta milczeniem rodziny, wydaje się mniej uchwytna, drugoplanowa.

Umieszczone w tomie fotografie są przyczynkiem do refleksji na temat losów uchwyconych w kadrze bezimiennych dzieci, cywili czy wojskowych, mieszkańców wsi i miast, żywych i martwych, stacjonujących i uchodzących. Kolejne teksty równocześnie puentują zdarzenia historyczne i współczesne. W pierwszym planie dotyczą tylko tego, co nie ma już szansy powrócić i samodzielnie przemówić, tego, co dziś może tylko zostać nazwane, a właściwie przezwane zgodnie z kapitalistycznymi wymogami targu, na którym oglądamy dagerotypy. Każdy z nich ma cenę, każdy ma także etykietę. Poza tym jest niemy. O jego wartości decyduje handlarz i nabywca. W tej metaforze Pollack odsłonił podstawy politycznej działalności. Paralele między galicyjskimi tłumami targającymi toboły z własnym dobytkiem a uchodźcami dziś przemierzającymi morza i kontynenty są wyraźne. Pomimo dziesiątek lat między tymi wydarzeniami wskazane obrazy nakładają się na siebie, nie są tożsame, ale przyległe. To wszystko, co udostępnia nam topografia Pollacka. Do czytelnika należy wyciągnięcie wniosków.

Wspomniane paralele to ścieżka, która prowadzi do gorzkich konkluzji. Krocząc nią, dochodzimy do przekonania, że z mapy naszych środkowoeuropejskich doświadczeń sprawnie wytarliśmy wszystko to, co pozwoliłoby nam dziś przejrzeć się w losie współczesnych uchodźców, w efektach działań dzisiejszych polityków, w tym, co przyniosły zbrojne konflikty na Wschodzie.

Gorzki posmak przynosi także opis podróży reportera, który opowiadając o losie nazistowskiej rodziny, spotykał i spotyka się z młodymi słuchaczami. Także z tymi, którzy mają emigracyjną przeszłość. W jednym z akapitów Pollack snuje refleksję o braku płaszczyzny porozumienia, wspólnej pamięci kulturowej, o skupieniu wokół innych faktów, o niewiedzy. Opisał moment, kiedy po wykładzie dla młodych słuchaczy, uczniów szkół technicznych odbył rozmowę z jednym z nich. „[…] spotkanie było, jak mówił, interesujące, wiele się dowiedział o rzeczach, o których nie miał przedtem pojęcia. Czy brał to do siebie? – spytałem. Pokręcił głową. Nie, dla niego to była historia jak wiele innych, wojny były przedtem i będą potem, dyktatury również […] Od kolegów i przyjaciół wie, że czasami konfrontuje się ich w domu z tymi czasami, ponieważ ich ojcowie i dziadkowie o tamtych wydarzeniach mówią inaczej aniżeli szkolne podręczniki i nauczyciele, ale u niego w domu historia nie odgrywa żadnej roli, rodzice mało o niej wiedzą, dziadkowie jeszcze mniej i w ogóle się tym nie zajmują” (s. 116). W tym przytoczeniu nie idzie jednak o brak pamięci, lecz o jej nieprzystawalność. Opisany chłopak pochodził z tureckiej rodziny. I to właśnie ta koincydencja stała się źródłem najważniejszej refleksji autora. „Zupełnie tak samo jak my, jeżeli chodzi o turecką historię. Co my o tym wiemy?” (s. 116) – autorefleksyjnie pyta Pollack w pierwszych zdaniach kolejnego akapitu.

Niewiedza albo niepamięć są symetryczne i ponadpokoleniowe. Historia i pamięć nie mają jednolitej topografii, działają przyczynkarsko, na usługach jednostkowej (nie)świadomości i politycznych systemów. Dlatego też kolejne teksty nie prowadzą nas w stronę poznania i wiedzy, niczego nie kumulują, nie powodują postępu. Raczej ilustrują obawy, strach i ograniczenia wynikające z uprzedzeń.

Pollack kolekcjonuje to, co bolesne. Sam o sobie pisze, że jego mózg „najwyraźniej jest skonstruowany tak, że pieczołowicie gromadzi to, co przykre” (s. 180). Piękne wspomnienia ulatują, nie nastrajają go do refleksji. Lekcje wyciąga z tego, co spowodowało jego poznawczy dysonans, nakazało mu się cofnąć i przemyśleć własne postępowanie, własny system wartości i wynikające z niego przeświadczenia.

Mapa pamięci Pollacka prowadzi nas w stronę etyki opartej na empatii, wspólnocie emocji. Historia może być różna. Ważne pozostaje skupienie na pojedynczym człowieku wyłowionym z tłumu uchodźców znajdujących się na zdjęciu albo na życiu człowieka, którego ciało ustrzelił wojenny fotograf. Próba zrozumienia to jedyna wspólna płaszczyzna dla czytających i piszącego. I tutaj mogą nas jednak poróżnić odczucia. Studiowanie zamieszczonych w tomie zdjęć wielokrotnie owocuje interpretacją, która nie zgadza się z opisami Pollacka. Szczególnie w płaszczyźnie odczuć estetycznych albo interpretacji dyktowanych stereotypem płci, tych dotyczących wyglądu kobiet i mężczyzn oraz emocji, które Pollack wyczytywał z ich twarzy. Te traktować chcę jako kolejną lekcję do odrobienia, jako możliwość nauki, której opis kończy tom Pollacka. Może wspólna lekcja na temat postrzegania płci wciąż jeszcze jest przed nami?

Trudno jednoznacznie podsumować lekturę „Topografii pamięci”. Ten niewielki zbiór krótkich tekstów nie daje się czytać bez przystanku. Jego lektura powoduje dyskomfort. Strony, na których umieszczono zdjęcia, chce się ominąć. Nie widzieć tego, co było. To jak oglądanie kolekcji przykrości, wspomnień, których chcemy się pozbyć. To droga pod prąd polskiej historiografii. I choć to nie nowa konstatacja, to właśnie z tych powodów powinniśmy tę drogę pokonywać – na historię patrzeć też z goryczą, która równoważy zapis przeszłości oparty na pojęciu dumy.

 

Martin Pollack, „Topografia pamięci”
Czarne
Wołowiec 2017