Archiwum
23.11.2011

Często bywało tak, że system nakazywał kobietom skrzyżować nogi, by raczej się w sobie schowały, niż otworzyły na rzeczywistość. Jesteśmy jednak (wszyscy) od dawna w fazie emancypacji. Kobiety działają twórczo, stawiając krzyżyki nie nad sobą, ale stosując chociażby krzyżykowe ściegi.

Wstępem do tegorocznego IV Międzynarodowego Festiwalu Twórczości Kobiet No Women No Art stała się debata „Czy sztuka ma płeć?”, która odbyła się 7 listopada. Literaturoznawczyni Agnieszka Gajewska, historyczka i krytyczka sztuki Agata Jakubowska, dyrektor Teatru Wielkiego (gdzie obecnie trwa Rok Kobiet) Michał Znaniecki oraz argentyńska scenografka i kostiumolożka Noelia González Svoboda dyskutowali na temat tego retorycznego pytania. Sztuka ma płeć, wciąż. I wciąż jest wiele do zrobienia zarówno w sztuce feministycznej, w tej (ogólnie) społecznie zaangażowanej, jak i – poprzez nie.

Logo festiwalu, odbywającego się pod hasłem „Ulice są nasze!”, to połówka gruszki, a właściwie jej przekrój, wyglądający jak kobiece narządy płciowe. Vulva w nowym wydaniu, w wydaniu polskim. Ciekawe, że w pierwszym półroczu 2011 roku odbywał się w Poznaniu festiwal Tydzień Waginy angażujący różne sztuki. To wtedy po raz pierwszy w tym mieście wystawiono słynną sztukę Eve Ensler „Monologi waginy”.

W Poznaniu zaczęło się dziać coś złożonego: podmioty kobiece coraz mocniej, aktywniej dopominają się o swoją wyraźną obecność w przestrzeni publicznej. W mieście, gdzie – również w bieżącym roku – doszło do okrutnego zabójstwa na tle tożsamościowym kobiety-lesbijki, gdzie – mimo usilnych i wielokrotnych próśb i nalegań – nie chce się powołać rzecznika/rzeczniczki ds. równości.

Jednym z wydarzeń tegorocznego festiwalu była wycieczka śladami edukacji kobiet „Pensjonarki, uczennice studentki w Poznaniu”, zorganizowana przez Genderowe Koło Literaturoznawcze. Członkinie koła w tym roku otworzyły nowy dział w poznańskim czasopiśmie on-line „Pro Arte”, zatytułowany „Aleje Bibianny” i podejmujący kwestię uczestnictwa kobiet w przestrzeni miejskiej dawniej i dziś. Na tę wycieczkę-spacer po Poznaniu przyszła też, jak się okazało, pani Katarzyna Męczyńska, autorka artykułów o edukacji kobiet w Poznaniu, która przez 10 lat samotnie szukała materiałów na temat kobiecej edukacji. Niespodziewane spotkanie, rozpoczynające nową znajomość – międzypokoleniowa fuzja, do której doszło dzięki festiwalowi. A jak było z innymi wydarzeniami No Women No Art?

Były nowości, sztuka bieżąca. Przyjechała więc Cecylia Malik – inicjatorka Modraszku Kolektyw (Kraków, 2011), była autorka „Aktywności zimowych” i „Haftu miejskiego”, Monika Drożyńska wraz z projektem „Wyhaftuj się!” (Kraków, 2010–2011), była Agata Oleksiak (Olek) ubierająca obiekty miejskie w kolorowe dzianiny (Nowy Jork). Zaistniały na festiwalu także artystki zagraniczne: Kira Muratova – poprzez filmy, Xander Marro – dzięki swym niezależnym animacjom czy Sinéad Bhreathnach-Cashell z Irlandii z warsztatami i interaktywną wystawą „Cardboard Cities”. Co roku na NWNA mamy do czynienia ze sztuką nie tylko ciekawą, ale aktualną, właśnie się dziejącą, taką, której nie warto pomijać. Zeszłorocznym, świetnym przykładem tego festiwalowego trendu może być oryginalny film „Pepperminta” Pippilotti Rist.

Festiwal otworzyło ważne wydarzenie, na które ucieszyłaby się (dopiero raczkująca w Polsce) muzykologia feministyczna: koncert „Kompozytorki polskie”, któremu matronowały Grażyna Bacewicz i Hanna Kulenty. Ile takich kobiet-kompozytorek zna świat? Niezbyt wiele. Tegoroczną innowacją było „NWNA dzieciom”, prezentujące sztukę specjalnie dla (ale nie tylko dla) dzieci; koncerty, warsztaty muzyczne i książkowe. W dziedzinie mody i designu tym razem postawiono na recykling w wersji warsztatowej oraz na prezentację projektantów i projektantek, którzy/które ubrania (i inne rzeczy) szyją pieczołowicie i, co ważne, własnoręcznie (akcja „Ściegi ręczne”). W niedzielę, 20 listopada, w parku Dąbrowskiego można było przejść (dosłownie) „Ćwiczenia ze sztuki nowoczesnej” z Karoliną Bregułą. Codziennie w kolorowej przyczepie w Starym Rynku serwowano dousznie „Drugą płeć” Simone de Beauvoir. Źródła zatem audialne i wizualne, źródła standardowe i nietypowe, źródła – w sumie – jakiekolwiek, z pewnością jednak przemyślane: kulturowo, społecznie, artystycznie.

Najwięcej jednak, jak sądzę, było szycia. Ta tradycyjna kobieca działalność twórcza została w Poznaniu przekształcona po wielokroć. Krytyka feministyczna (zarówno literacka, jak i artystyczna) zna takie działanie bardzo dobrze. O ile jednak dotychczas w polskim literaturoznawstwie było to głównie kontynuowanie motywów i odczytań zachodniej krytyki, o tyle w sztuce to przewartościowanie tradycyjnych kobiecych aktywności okazuje się niezwykle ożywcze. I potrzebne. Wedle zachodniej krytyki feministycznej, akty przewartościowań należałyby do działań drugiej fali feminizmu: odzyskanie siebie jako kobiet, docenienie dotychczas deprecjonowanych działań kobiet. Motywy Ariadny, prządki, pajęczycy są od dawna znane w literackiej krytyce feministycznej. Współczesne polskie literatura i literaturoznawstwo bazują już na innych motywach. I właśnie w 2011 roku, kiedy – wydawać by się mogło – wiemy już wszystko o kobiecym szyciu, kiedy wydaje się, że ten temat-motyw się zdezaktualizował i wyczerpał, sztuka kobiet bardzo sugestywnie i oryginalnie temu zaprzecza. Otwiera – znowu, wciąż – wyobraźnię, pokazując, jak wiele jeszcze i jak długo możemy przewartościowywać. Że metod reinterpretacji świata jest bardzo dużo.

Tegoroczna edycja No Women No Art okazała się edycją silnie ingerującą w przestrzeń miejską, będącą rodzajem fem-street-artu. W tym kontekście znaczące są zwłaszcza prace OLEK (włóczkowe ubrania), Ne Spoon (Bank Wrażliwy Społecznie i biżuteria dla miasta: koronki nakrywające budynki, mury, przystanki), Elli (kolorowy mural) czy Pandory (vlepki). To działania artystyczne kompletnie wybijające z dotychczasowego rytmu miejskiego flâneura czy miejską flâneuse, zmieniające percepcję przestrzeni miejskiej w sposób sympatyczny i komiczny, niebudzące niepokoju i nieagresywne. Dowcip wyrażony w – tak przecież nietypowych dla polskich miast – rozmaitych barwach, wytrąca z równowagi. Wyzwala wyobraźnię, pokazując, że zawsze można inaczej, że miasto i jego ulice są nasze. Bohaterka filmu Muratovej „Trzy historie”, mała dziewczynka, zabija swego dziadka niepozwalającego jej wychodzić z domu. Gdy ten już nie żyje, wybiega radośnie do ogrodu, głośno krzycząc: „Nie można zabraniać!”. Bo nie można.

Przędą się rozmaicie te historie działań kobiet. Hafty obrazkowo-hasłowe Moniki Drożyńskiej to projekt prosty, ale świadomościowo rozległy. Chcesz powiedzieć coś światu, chcesz temu światu coś wykrzyczeć, chcesz się wyżyć? Nie musisz bluzgać i nie musisz używać agresji. Swój gniew lub, po prostu, swój stanowczy głos możesz zaprezentować haftem osobistym, własnoręcznym. Haftuj, co ci się żywnie podoba. Haftuj, co ci się nie podoba. Tak właśnie, jako niezwykle swobodną i o znacznej mocy reinterpretacji, widzę twórczość kobiet pod matronatem tegorocznego No Women No Art. „Nie tylko chłopcy biją, nie tylko dziewczyny haftują” – tak rozgłaszano akcję „Wyhaftuj się!”. Bo twórczość kobiet jest nie tylko dla kobiet. Warto o tym pamiętać, jakoś to w sobie głęboko zaszyć. Jakim ściegiem? Krzyżykowym, łańcuszkowym, pończoszniczym, może fastrygą? Ty wybierasz. Ścieg krzyżykowy – niby jest łatwy. Ale wyszyć nim rzeczywistość – z powodzeniem, stworzyć dzieło niezwykłe – to, wbrew pozorom, sprawa niełatwa i niebanalna.

Nie mam wątpliwości, że ten festiwal robi niesamowicie ważne rzeczy: i w sztuce, i w Poznaniu, i w nas – kobietach i mężczyznach. Może utkać miasto nićmi indywidualnej, kolorowej fantazji, a może tymi nićmi opleść całą osobę. NWNA nie zaszywa się w gettcie sztuki tworzonej przez kobiety dla kobiet, ale doszywa do sztuki ogólnopolskiej nowe kawałki, płótna nie do zdarcia. I przeszywa na wskroś nawet przechodniów, którzy nie muszą interesować się jakąkolwiek sztuką. Wszywa więc, co niesamowicie istotne, nową interpretację miasta: jako tego, gdzie ulice naprawdę należą do mieszkańców i, co warto z liczby mnogiej wyróżniać, do mieszkanek. Szycie może i nie opłaca się w dobie cyfryzacji, ale czy kryterium opłacalności musi zawładnąć wszystkimi?

Kierując się ku końcowi: jeszcze o tych rękach niezbędnych do szycia, rękach kobiet. Sztuka kobiet ma w siebie wpisaną ulotność, migawkowość. Agata Oleksiak na widok swojej spalonej włóczkowej pracy, to jest spalonego „swetra” na pomniku Starego Marycha [kilka dni po zainstalowaniu pracy przez artystkę, nocą kilku młodych mężczyzn najpierw szarpało, a potem podpaliło pracę – przyp. red.], nie zezłościła się tak bardzo. Artystka wie, że jej sztuka, że taka sztuka (kobiet) ma często żywot krótki. Kiedy myślę o sztuce kobiet w kontekście tej właśnie edycji festiwalu No Women No Art, myślę o tych wszystkich nieadekwatnościach. Dużo ich. Nieadekwatność wymiaru symbolicznego pracy do zapłaty, nieadekwatność czasu tworzenia (np. wielogodzinne robienie na drutach) do czasu istnienia dzieła („ubranie” Starego Marycha istniało ledwie 4 dni), nieadekwatność braku reprezentacji artystek w tym niby uniwersalnym świecie sztuki do ich dzieł niezwykłych, oryginalnych.

I myślę w końcu też, już tak ogólnie, o kobietach. Singielkach, matkach, babciach, pracowniczkach, artystkach, gospodyniach domowych, sprzątaczkach… Myślę o tym, że swą pracę najczęściej wykonują rękami, i najczęściej dwiema dłońmi naraz: tu sztuka dla sztuki, tam może coś dla zarobku, tu sztuka, tam dziecko, tu obraz krystalicznie wspaniały, tam mycie luster w domu. I kiedy te dwie ręce są zajęte, nie mają już czasu/możliwości powędrować do kieszeni, do kieszeni z pieniędzmi. One, kobiety, często są biedniejsze od mężczyzn. Roboty ręczne.

IV Międzynarodowy Festiwal Twórczości Kobiet No Women No Art
Poznań, 17–22.11.2011

Na zdjęciu: praca Agaty Oleksiak w Starym Rynku w Poznaniu, fot. Martyna Baran.

alt