Archiwum
11.04.2011

RewoLUCja?

Adrian Tomczyk
Muzyka

Łukasz Rostkowski, znany jako L.U.C, w prasie uporczywie wciąż nazywany jest hip-hopowcem. Ja obstawałbym bardziej przy określeniu „jednoosobowe polskie uosobienie muzycznego postmodernizmu”.

L.U.C najwyraźniej nie zamierza zaprzestać tworzenia eklektycznych, konceptualnych płyt. Nie sposób w jego wypadku mówić o jakimś konkretnym gatunku muzycznym. Możliwe, że jest to spowodowane mnogością wpływów. Na długiej liście jego „współpracowników” są przecież takie sławy, jak: Smolik, Leszek Możdżer, Urszula Dudziak, Abradab czy Rahim.

Koncert w poznańskim Eskulapie był częścią trasy promującej najnowszy album o nazwie niemożliwej do płynnego przeczytania za pierwszym razem „PyyKyCyKyTyPff”. Całość płyty została zarejestrowana bez udziału jakiegokolwiek instrumentu, a utwory znajdujące się na niej zostały w całości stworzone przez głos L.U.C-a. Choć artysta mówi o sobie „amator beatboxingu”, to jego gardło regularnie dźwiga ciężar budowania całych kompozycji. Nie inaczej było na poznańskim koncercie – chociaż L.U.C nie przyniósł ze sobą gotowych podkładów, nie rozczarował.

Artysta dzięki metodzie samplingu nagrywał wszystkie elementy poszczególnych utworów na bieżąco. Posługiwał się podobnymi dźwiękami, za każdym razem zmieniał jednak nieco ich dynamikę, nagrywał siebie i głosy śpiewającej publiczności. Potem miksował to, filtrował odpowiednio w komputerze, ustawiał poziom głośności, odpowiednie tempo, zapętlał całość i podkład był gotowy. Publiczność miała więc nadzwyczajną okazję aktywnego uczestnictwa w procesie twórczym.

Najświeższymi utworami na płycie okazywały się te, w których produkcji brali udział inni wykonawcy, jak Abradab w przypadku kawałka „Kto jest ostatni?”, brzmiący jak ćwiczenie logopedyczne utwór „Polanie na polanie” zagrany z Vieniem czy „Tyś jest instrumentem” w studio wykonany z Rahimem. W Eskulapie właśnie te utwory zrobiły największą furorę. Artysta dwoił się i troił, zastępując nieobecnych. Jego niezwykle ekspresywny ruch sceniczny pobudzał do działania.

Najprzyjemniejszą bodaj kwestią w doświadczaniu muzyki L.U.C-a na żywo jest jego tak zwana „filozofia czterech galaktyk”. Zakłada ona kreowanie przekazu opartego na połączeniu ze sobą 4 dziedzin sztuki: tekstów o charakterze artystycznym, muzyki, filmu i grafiki. Każdy utwór był więc bardzo dopracowany także w aspektach, zdawałoby się, pozamuzycznych. Tworzyło to wrażenie naprawdę udanego performance’u. Na ekranie znajdującym się za plecami artysty za każdym razem pojawiała się stosowna grafika lub uprzednio zmontowane fragmenty teledysków (autorstwa L.U.C-a, który trudni się także reżyserią).

„Filozofia czterech galaktyk” świadcząca o wszechstronności Rostkowskiego, była niezwykle wyraźna zwłaszcza w chwilach, gdy artysta pozwalał sobie na odrobinę scenicznej ekstrawagancji. Po 30 minutach wyszedł na moment za scenę, po czym wrócił przebrany za postać z „Gwiezdnych Wojen” – Jabbę. Ów L.U.C w nieLUCkim ciele opowiedział nam historię swojego ojca, wyznał, o czym tak naprawdę miały być „Gwiezdne Wojny”. W międzyczasie zaczął przygotowywać tło pod następny kawałek. I tak od dworowania sobie ze znanego filmu SF i sprośnych żartów na temat własnej matki kosmita-artysta płynnie przeszedł do tematu chomików (sic!). Jednocześnie w tle pojawiła się animacja tychże zwierzątek – martwych, wznoszących się do nieba, z główkami oświetlonymi małymi aureolami. Autor zaś rozpoczął wykonywanie „Oratorium Rubikochomikorium”.

Najczęściej krytykowanym przez recenzentów elementem twórczości L.U.C-a, ale też ważnym aspektem „filozofii czterech galaktyk” są słowa. Zarzuca się jego tekstom, że ich przesłanie ginie w natłoku porównań, onomatopei i neologizmów. Teksty z „PyyKyCyKyTyPff” jednak wyraźnie krytykują polskie realia. Wszystko to autor zanurzył w typowym dla siebie sosie z autoironii i abstrakcji. Również na koncercie L.U.C pozwolił sobie na krytyczne komentowanie światka muzycznego. Po co to wszystko?

Jego artystyczny „bunt” skończyłby się bardzo szybko, gdyby nie ludzie tłumnie przychodzący na takie koncerty jak ten w Poznaniu. Sam Rostkowski mówił na scenie, bardzo zresztą przewrotnie, że nie ma głosu i nie potrafi śpiewać. Tym, czym gra najlepiej, jest publiczność. I jest to sztuka niemożliwa do wyuczenia w szkole muzycznej.

 

L.U.C.
Poznań, Akademickie Centrum Kultury ESKULAP
1.04.2011



Łukasz Rostkowski, znany jako L.U.C, w prasie uporczywie wciąż nazywany jest hip-hopowcem. Ja obstawałbym bardziej przy określeniu „jednoosobowe polskie uosobienie muzycznego postmodernizmu”.