Sztuka mediów jest aktualnie pojęciem nie tyle anachronicznym, co nieogarniętym i być może niemożliwym do ogarnięcia teoretycznie. Widz znajduje się w o tyle trudnej sytuacji, że musi być wyczulony na zmienne procesy zachodzące w samej materii sztuki, jak i ciągle ewoluującego pojęcia medium. Sieć związków i zależności rozrasta się do rozmiarów makrokosmosu. Poruszanie się w sferze sztuki współczesnej jest jak spacer po ruchomych piaskach – pełne pułapek i wciągające. Czas pędzi do przodu. To frazes. Ale nie mogę się pozbyć przekonania, że sztuka często wyprzedza czas i zanim w pełni dołączymy do dyskursu jedno zjawisko, to staje się ono dawno nieaktualne i zastąpione przez nowe postkonstrukcje. Zadaniem instytucji kulturalnych powinno być stanie ramię w ramię z awangardą, ja jednak odnoszę nieodparte wrażenie, że wrocławskie jednostki mające stać w przedniej straży za bardzo lubią oglądać się za siebie.
Spacer ze sztuką mediów to propozycja, która długo już wisi na afiszu Muzeum Współczesnego. Wystawa „in progress” to edukacyjna ścieżka, która prowadzi widza przez zakamarki żelbetowego bunkra. Historiograficzny spacer długą i kamienistą drogą. Okoliczności są mroczne, jak i mroczna jest przeszłość, w którą zabierają widza kuratorki. Grube na metr mury tworzą hermetyczną niszę dla sztuki wideo ze zbiorów Dolnośląskiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. Trzynaście prac, którym towarzyszą obszerne materiały kontekstowe, wydaje się próbą przepisania pewnego okresu w rozwoju wideo przez pryzmat poszukiwania kamieni milowych. Odkurzamy więc archiwum Zachęty, odkurzamy wielkie nazwiska i spacerując po bunkrze, szczelnie chronieni przed rzeczywistością świata zewnętrznego, zbieramy kamienie, o których kiedyś było głośno, a które dziś pozostają gdzieś we wstecznym lusterku VALIE EXPORT. Niezaprzeczalnie jest to wycinek historii sztuki, bez której nie mogłyby się wykształcić współczesne formy artystyczne. Coś musiało się zadziać, żeby dziś można było to skontestować. Ich świeżość niestety już przeminęła i choć obyło się bez muzealnego kiczu, to wystawie towarzyszy poczucie zatapiania się w prehistorię.
Choć rozumiem zamysł kuratorski i wartość edukacyjną wystawy „in progress”, to mam niejasne poczucie, że przyczynia się ona do napędzania błądzącego koła sentymentu i zapatrzenia w przeszłość. To pielęgnowanie tradycji wielkich mistrzów, których mianuje establishment, kupując dzieła do Wielkich Kolekcji. Tymczasem w sztuce wiele się dzieje. Kolejny frazes, o którym zapominamy, przekraczając progi muzeów. Cały czas i nieprzerwanie obserwujemy procesy zmiany awangardowej, odwracania porządków, tworzenia historii, a nie tylko jej rozpamiętywania. Po części o tym jest wystawa „in progress”, choć artykułuje się to raczej w sentymencie do ulotnego momentu teraźniejszości i prawie natychmiastowej śmierci zjawisk w świecie sztuki, które wypierane są przez to, co coraz nowsze. I to jest moment, w którym powinnam postawić pytanie o zadanie jednostki, jakim jest Muzeum Współczesne, i o miejsce właściwe dla sztuki dziejącej-się.
Muzeum Współczesne zaczyna funkcjonować w tym momencie jako oksymoron. Z jednej strony, misja edukacyjna jest bezpieczna i finansowo wygodna, z drugiej – niesie zagrożenie popadania w schemat instytucji pielęgnującej przeszłość. Kształtowanie nowych wartości kulturowych spada na drugi plan, nie pozostawiając miejsca dla działań awangardowych. Chociaż może to jest właśnie taka historyczna zmora, że awangarda wkraczając do muzeum, zabija swój potencjał i wpada w tradycyjny mainstream, który poddawać należy wartościowej idealizacji. W tym sensie „in progress” stawia przed widzem tradycyjne formy sztuki mediów, nie pozostawiając miejsca na krytyczny punkt widzenia. Tak było i koniec. Historii się nie zmieni, a to, co powstaje nowego, funkcjonuje jako ciągle kształtująca się codzienność, która nie posiadając wartości historycznej, zdaje się w ogóle jej nie posiadać.
Z historią można jednak pracować w sposób twórczy i aktualny, nie ograniczając się do tworzenia hommage czy biernego powtarzania schematów już przetestowanych na widzach. Azorro mówili, że wszystko już było, ale to, co było, również poddaje się transformacji. Można patrzeć na różne zjawiska obecne w sztuce z nowego punktu widzenia i współczesna polska awangarda zdaje się podążać właśnie tym tropem. Wystarczy wspomnieć o Jakubie Woynarowskim, Agnieszce Polskiej czy wielu innych mocnych i młodych artystach, którzy nie zapominając, skąd wzięła się sztuka, nie ograniczają się do banalnej historiozofii. Wartości fundamentalne traktowane są bez pietyzmu, a z należną im uwagą, rzucane przez pryzmat współczesności i zmian, jakie zaszły w świecie, przede wszystkim w sensie zmian technologicznych i ewolucji środków wyrazu artystycznego.
Do takich refleksji skłania właśnie „in progress”. Być może jest to dygresja niepotrzebna, skoro zgodnie zamknęłam sobie drogę dyskursu krytycznego. Nie ujmując niczego samej wystawie, która bardzo mi się podobała, nie znalazłam w niej nic interesującego oprócz przewartościowania historycznego. W dobie estetyki postinternetowej, kiedy artyści zdają się iść w kierunku sztuki totalnie postnowomedialnej i na nowo definiują pojęcie sztuk wizualnych czy plastyki w ogóle, prezentowane prace zdają się reliktem, kuriozum, przy którym unosi się brew, a krnąbrnym studentom tłumaczy swoistość epoki. Nawet najmłodsza praca, „Vinyl Video Delay” Pawła Janickiego z 2012 roku trąci już charakterystycznym dla przeszłości zachłyśniętej technologią naiwnym zawierzeniem w medium i interakcję, gdzie aurę stanowi nieludzkie i martwe pole sieci, a użyte twarde środki, czyli gramofon i kamera internetowa, z dzisiejszego punktu widzenia są technologią sentymentalną, która odeszła do lamusa wraz z upowszechniającą się cyfryzacją wszystkiego.
W sentymentalnym podejściu do technologii również odnaleźć można pewną jakość. Aura, która wzmaga w odbiorcy poczucie obcowania z czymś nabożnym, może być źródłem przeżyć czysto estetycznych. Kiedy dodatkowo w dziele odnajdujemy jakąś, nawet niezbyt oczywistą prawdę fundamentalną, stajemy jakby przed obliczem sacrum. Historyczne zapatrzenie w prace chociażby Andrzeja Lachowicza („Cień”, 1969/1970), Natalii LL („Rejestracja permanentna czasu”, 1970) czy Zygmunta Rytki („Ciągłość nieskończoności”, 1984–1988), które podejmują uniwersalny temat czasu, ciągłości i przemijania, staje się zapatrzeniem o charakterze estetycznym. Niewątpliwy urok i wrażliwość, która płynie z obrazów, jest czytelna nawet dla widza nieprzygotowanego i sceptycznie nastawionego do trudnej sztuki mediów. Obcowanie z takim dziełem jest po prostu przyjemne. Mimo wszystko.
Należę do widowni poszukującej stymulacji polisensorycznej, która zaoferuje mi coś więcej niż tylko zabawę i interakcję. Być może to naiwne, ale tendencje współczesnej sztuki zdają się podążać w preferowanym przeze mnie kierunku, ku przeżyciu i doświadczeniu, ku pytaniom o sens, o to, co ukryte i o ciągłość jakiejś metanarracji. Z tego punktu widzenia całość „in progress” pokazuje proces odczłowieczenia dzieła sztuki, stawiania go w pozycji nawarstwiających się meta-metapozycji. Wyraźnie widać, jak wideo szukało swojej drogi, w jaki sposób ewoluowały środki wyrazu i gdzie szukano punktów zaczepienia ekspresji artystycznej. Po drodze coś gubiono i coś nowego odnajdywano. Mit zastępowany jest przez symulakry. Awangarda zastępowana jest przez awangardę, by ostatecznie trafić na piedestał w katalogu podpisanym „klasyka”. Progres i kontynuację możemy zobaczyć, patrząc właśnie w to symboliczne wsteczne lusterko samochodu VALIE EXPORT, mając w pamięci drogę, którą już przebyliśmy. Możemy dostrzec punkty odniesienia dla refleksji, czy to krytycznej, czy subiektywnie estetycznej, choć przypomina to bardziej pracę naukowca w gabinecie niż odkrywanie pasjonującego świata sztuki. Nowe budzi zawsze więcej emocji niż zapatrzenie w mistrzów przeszłości, nawet jeśli obie drogi zdają się przenikać nawzajem.
Wydawać by się mogło, że w tym wypadku takie oglądanie się za siebie jest nieuniknione. Sztuka współczesna stała się alternatywnym wszechświatem pełnym cytatów i kontekstów. Nie jest to jednak twór martwy. Odnoszę wrażenie, że więcej o sztuce dziejącej-się mogę się dowiedzieć z instytucji wirtualnych niż rodzimych jednostek mających moc kulturotwórczą, które zamiast pomagać dziać się sztuce, odkurzają stare eksponaty lub konstruują dziwne partnerskie projekty, zakotwiczone w skrajnie nudnej nabożnej celebracji tego, co ważne historycznie.
„in progress. Sztuka mediów w kolekcji Dolnośląskiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych”
Artyści: VALIE EXPORT, Adad Hannah, Paweł Janicki, Ryszard Jędroś, Wolf Kahlen, Mirosław Emil Koch, Igor Krenz, Andrzej Lachowicz, Natalia LL, Józef Robakowski, Zygmunt Rytka, Carolee Schneemann, Konrad Smoleński, Jacek Szleszyński, Zbigniew Warpechowski, Piotr Wyrzykowski
Kurator: Agnieszka Kubicka-Dzieduszycka
Współpraca kuratorska: Kama Wróbel
Wrocław, Muzeum Współczesne
19.09.2014 – 2.02.2015