Przychodzi widz na otwarcie sezonu w Teatrze Nowym – przychodzi na obcasach, w marynarce, stęskniony wakacyjną rozłąką z Melpomene. Zasiada wśród innych eleganckich pań i panów, a po podniesieniu kurtyny… zaczyna się zastanawiać, czy aby na pewno przed wyjściem z domu wyłączył telewizor. Na scenie bowiem apetyczna blondynka wystylizowana na Dodę śpiewa „Use Somebody” Kings of Leon, by zaraz znaleźć męża i producenta, z którym to wieść zaczyna pozłacane, plastikowe życie, póki umowa ich nie rozłączy.
To współczesna Nora – uspokaja widza tytuł i materiały prasowe informujące o reżyserskich zamiarach Michała Siegoczyńskiego. Współczesna Nora jest celebrytką znaną z bycia sławną, wyprodukowaną przez sprawne mechanizmy marketingu, której kariery nie uwieńczy niestety hollywoodzki happy end, a co najwyżej hollywoodzki skandal. Norę kocha kamera, więc do kamery trzepocze sztucznymi rzęsami, uwodząc miliony fanek i fanów przed telewizorami. Każdy jej gest, każda emocja jest na sprzedaż – swoim wizerunkiem Nora utrzymuje liczne grono żerujących na niej pasożytów i złotą klatkę, w której trzyma ją jej ukochany, producent i oprawca. „Dom Lalki” okupiony jest łzami i krwią Nory, bo ta w pewnym momencie odkrywa jednak, że narodzinom gwiazdy towarzyszy śmierć tożsamości.
Podjęty przez reżysera temat sprawia, że spektakl wydaje się nieznośny. Sztuczna gra aktorska, kiczowate stylizacje, przepych form (wieloplanowe konstrukcje, nieustanne projekcje wideo, dyskotekowe światła…), banalne dramaty bohaterów i hałas (popularne hity radiowe i wykrzyczane monologi) nie sprawiają wrażenia obcowania ze sztuką. Ale, paradoksalnie, to ta przyciężka i zbanalizowana stylistyka jest najmocniejszą stroną „Domu Lalki”. Trójce twórców: Szymonowi Adamczakowi, Michałowi Siegoczyńskiemu i Kubie Mokrosińskiemu nie można odmówić, że stworzyli bardzo udany obraz współczesnej popkultury – wyolbrzymiony i obrzydliwy, ale trafny. Nie sposób też zaprzeczyć, że Anna Mierzwa w roli Nory świetnie radzi sobie jako plastikowa marionetka, a przy tym ujmuje urodą, wdziękiem i głosem. Dialogi też właściwie brzmią nieźle (jest w nich sporo przyciężkiego brokatu – sypią się anakoluty i wulgaryzmy), pobrzmiewają wręcz echem „Pawia królowej” Masłowskiej. Spektakl pozostaje jednak nieznośny.
Budując ten zepsuty, tabloidowy obrazek piętnastominutowej sławy blond gwiazdki (nic w tym zresztą oryginalnego, było ich wiele), „Dom Lalki” nie tyle obnaża okrucieństwo żerujących na taniej sensacji mediów, ile zmusza do refleksji nad tym, kim są fani celebrytów. Kto to: ci prości ludzie żyjący „Życiem na Gorąco”, życiem gwiazd i życiem na Pudelku? Głupi, naiwni, zmanipulowani – kto? Kto buduje współczesną popkulturę, którą oglądamy codziennie na szklanych, plazmowych i LCD ekranach? I wreszcie – kim jesteś, teatralny widzu (a i w teatrze przecież ekran coraz częściej odgrywa jedną z głównych ról)?
„Dla kogo jest ten spektakl?” – to pytanie, które powinien zadać sobie reżyser, a nie widz po wyjściu z teatru. A jednak przychodzi do głowy już po kilku pierwszych scenach. Taka odrażająca popkultura jest dostępna niemal dla każdego kliknięcie myszką, już nie sposób się od niej uwolnić. Niejeden teatralny widz w szpilkach czy marynarce chciałby pewnie choć przez dwie godziny, po wakacyjnym tabloidowym poście, poobcować sobie ze Sztuką, żeby podnieść co nieco status społeczny i mniemanie o sobie. Ale przychodzi widz do teatru, a tu Pudelek. I jak się zachować? Oburzyć, zaprzeczyć, jakoby się miało z takim światem cokolwiek wspólnego? Chichotać z zawstydzeniem z niewybrednych żartów, które śmieszą przecież, ale zdradzają, że z tym czy innym portalem miało się do czynienia? Czy też śmiać do rozpuku, a następnie przeżywać z Norą jej klęskę i doznawać katharsis, uświadamiając sobie, jak puste jest współczesne życie?
Ostatnia postawa byłaby podręcznikowa, ale pozostaje mieć nadzieję, że takie dydaktyczne zamiary nie przyświecały twórcom. Drugi sposób trąci hipokryzją, pierwszy zaś jest zakłamany. Dobrą linią obrony będzie tu ocena spektaklu – słaby, miałki, nic odkrywczego. Do tego przerost formy nad treścią i pretensjonalny styl. Ale widzom się spodoba, bo – cytując Masłowską, która w świat show biznesu zagłębiła się nieco wcześniej – „niby jesz gówno, ale za to z tęczowego talerzyka, gówno, ale takie fajne z parasoleczką, lukier po wierzchu, deseń z orzeszków, niby gówno, ale za to w promocji z łyżeczką, panowie, co za okazja, co za wieczór”.
Lukrem i orzeszkami są tu nawiązania do Ibsena, który niechcący został w te nasze współczesne kulturalne rozterki zamieszany. Niepotrzebnie, bo bardzo luźna i nachalna metafora oraz banalna teza o uniwersalizmie postaci Nory wcale nie podnoszą poziomu artystycznego sztuki, a tych, którzy Ibsenowskich motywów będą się spodziewać – rozczarują, a może nawet zniesmaczą. Niech będzie z rozmachem i rozrywkowo, niech banał zastąpi środki wyrazu, ale wysyłanie literackich autorytetów do „Big Brothera” wydaje się już lekką przesadą.
I tak można w „Domu Lalki” wytykać błędy, nadużycia, truizmy… Jednak, wbrew wszelkiej logice, takim otwarciem sezonu Teatr Nowy od razu zakłuł widza tam, gdzie boli najbardziej – w ten medialny światek, który nas mimo wszystko trochę bawi, choć tak bardzo się tego wstydzimy. Zwłaszcza w teatrze.
Szymon Adamczak, Michał Siegoczyński, Kuba Mokrosiński
„Dom Lalki”
reżyseria: Michał Siegoczyński
dramaturgia: Szymon Adamczak
Teatr Nowy w Poznaniu
Premiera: 14 września 2012
Fot. Bartłomiej Sowa (źródło: materiały prasowe)