Tak jak postać Madonny kojarzona jest z ze sztandarową pracą Andy’ego Warhola, tak jedną z najlepiej rozpoznawalnych twarzy „National Geographic” została afgańska dziewczynka. (Jeśli ktoś nie wierzy, wystarczy wpisać w Google „national geographic okładka”). Numer ze zdjęciem Afganki Sharbat Gula w pakistańskim obozie dla uchodźców na okładce zdobył popularność na całym świecie. Sprawcą zamieszania był freelancer w przebraniu, Steve McCurry. Dzięki dobremu kamuflażowi udało mu się przekroczyć nielegalnie granicę pakistańsko-afgańską z grupką uchodźców. Dostał się do Afganistanu tuż przed inwazją wojsk radzieckich, kiedy granice kraju zostały zamknięte dla zachodnich reporterów, dzięki czemu jako jeden z pierwszych fotografów przywiózł na Zachód zdjęcia obrazujące konflikt – klisze przemycił zaszyte w odzieży.
Tak rozpoczęła się międzynarodowa kariera McCurry’ego w roli fotoreportera. Wieloletni pracownik National Geographic ma na swoim koncie tak prestiżowe nagrody, jak Złoty Medal imienia Roberta Capy. Jego talent jest niekwestionowany, a w te wakacje mamy wyjątkową okazję, aby obejrzeć, a nawet zakupić prace artysty. Na wystawę . „Unguarded Moments” („Chwile bezbronności”) zaprasza warszawska Leica Gallery.
Kiedy po 17 latach Sharbat Gula została odnaleziona przez pracowników „National Geographic” miała niespełna 30 lat, trójkę dzieci i rysy naznaczone ciężkimi doświadczeniami. Nie wykazywała szczególnego zainteresowania swoim portretem, którego zresztą nigdy wcześniej nie miała okazji zobaczyć. Zależało jej jednak bardzo na tym, aby jej dzieci dostały szansę na edukację, do której ona sama nie miała dostępu. Kobieta pamiętała dobrze moment, kiedy pozowała McCurry’emu. Była to dla niej jedna z nielicznych okazji, żeby stanąć przed obiektywem.
„Jest on dobrze znany ze swojej zdolności do wywoływania silnych emocji” – napisała kiedyś Ramona Depares na łamach „Times of Malta”. Indie, Tybet czy Etiopia – to tylko niektóre z krajów, w których McCurry zamieniał się w kronikarza, a zarazem psychologa. W Peru spotkał na ulicy kilkuletnie, zapłakane dziecko, które przykładało sobie pistolet do głowy. Instynkt łowcy wziął nad fotografem górę i dopiero po kilku „strzałach” podjął on próbę rozmowy z maluchem. Ten jednak odwrócił się i uciekł. Rozpacz bijąca z oczu chłopca, łzy przemieszane ze smarkami i śliną pozwalają jedynie domyślać się jego historii. Wstrząsające zdjęcie z 2004 roku obiegło świat. Przedstawia chłopczyka, pochodzącego z grupy etnicznej Yanesha, która zamieszkuje peruwiańskie lasy tropikalne w Amazonii.
McCurry jest podróżnikiem pasjonatem i portrecistą specjalizującym się w krajach południowo-wschodniej Azji. Ma na swoim koncie ponad tuzin autorskich albumów. Uważa, że w fotografii dokumentalnej ważną rolę odgrywają kompozycja, odpowiednie oświetlenie i szacunek dla modela. Potrafi spędzić wiele godzin w jednym miejscu, czekając cierpliwie na „to odpowiednie ujęcie”. Tak powstała fotografia, przedstawiająca „Chłopca w połowie lotu” (2007). Zachwycony układem domów widzianych w obiektywie i ścianą pokrytą czerwonymi odciskami dłoni, McCurry stał bardzo długo na zakręcie niewielkiej uliczki w Dźodhpurze, w stanie Radźastan. Jak zauważył fotograf, zostawianie śladów dłoni na tynku stanowi częsty motyw w tej części Indii. Barwna kolorystyka wzorów, połączona z niebieskim murem i postacią w indyjskim stroju szczególnie przykuły uwagę artysty.
W tym samym roku powstała „Gejsza w metrze” – na pierwszym planie widoczna jest Japonka w tradycyjnym, czerwonym kimonie, z trupiobladą twarzą. Kobieta wspina się po schodach kolei podziemnej w Kyoto. Białe ściany wyłożone małymi kafelkami, schody pokryte terakotą oraz kropkowanymi płytami kontrastują z aparycją i tradycyjną fryzurą Japonki. Gejsza wygląda jak lalka na planszy z klocków lego albo bohaterka filmu science fiction. Po dłuższym czasie wpatrywania się w zdjęcie widz może mieć wrażenie, że przeniósł się do świata rozpikselowanych gier komputerowych.
Prace McCurry’ego odznaczają się głębią koloru, czystością barwy i wyrazistością kontrastów. Upamiętniane przez Amerykanina postacie są tak żywe, jakby miały wyskoczyć z papieru. To kwintesencja fotografii analogowej, efekt wielu podróży po Azji i życia w sposób charakterystyczny dla tej części świata.
„Procesja mniszek” w Rangunie (Mjanma, 1994) przedstawia buddystki w różowych tunikach, z różowymi parasolkami, na tle różowej fasady budynku. Rzuca się w oczy piękno młodych kobiet, skontrastowane z deszczową wodą i zniekształconymi odbiciami w mokrej posadzce. Delikatność i ulotność tej chwili zostaje przekazana poprzez rozmaite odcienie różu, a kompozycja przypomina słowa Buddy Siakjamuniego, który powiedział, że nic nie jest trwałe i wszystko przemija. Spokój mniszek kontrastuje z wilgotną powierzchnią. Odnosi się wrażenie, że jeszcze słychać odgłos uderzających o ziemię kropel.
McCurry działa intuicyjnie. Kiedy w ulewny dzień do taksówki, którą jechał, podeszła młodziutka, nieletnia żebraczka z dzieckiem, nie zastanawiając się wiele, chwycił za obiektyw. Dzięki temu powstało zdjęcie, pokazujące granice dwóch światów: Wschodu i Zachodu, ubóstwa i dobrobytu, bezpośredniości i wycofania. („Matka z dzieckiem w oknie samochodu”, Bombaj, Indie, 1993). Zarówno wystudiowane fotografie, jak i te, które zostały zrobione pod wpływem impulsu, są tak sugestywne, że przenoszą oglądającego do innej czasoprzestrzeni. Są jak gwiazdy, które już zgasły, ale w dalszym ciągu można zobaczyć ich światło.
Steve McCurry, Unguarded Moments
19.06.– 30.08.2015
Warszawa, Leica Gallery