Jakie tematy powinien podejmować lokalny teatr? Jaką rolę ma pełnić w mieście? Opowiadać o mikroświecie czy poruszać problemy globalne? Przegląd produkcji Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy był świetnym pretekstem, żeby odpowiedzieć na te pytania.
Zwykle stronię od generalnych diagnoz, jednak po udziale w trzydniowym Maratonie Modrzejewskiej mam wrażenie, że dowiedziałam się czegoś istotnego o obecnej kondycji polskiego teatru. Teatralny showcase Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy trwał od 8 do 10 czerwca. W czasie tych trzech dni zaprezentowano sześć spektakli i odbyła się debata dotycząca przyszłości polskiego teatru. Mam wrażenie, że w zaprezentowanych spektaklach najpełniej przedstawiona została rzeczywistość legnickiego zespołu. Manifest legnickich artystów mógłby brzmieć tak: żyjemy w świecie przepełnionym śmiercią, agresją i obłudą, na które nie chcemy się godzić. Chociaż nie zdołamy tego świata zrozumieć, opowiadamy o nim w naszych spektaklach. Legnicki teatr portretuje mroczną i brutalną rzeczywistość, wykorzystując klasykę literatury. Reżyserzy tworzą wizje rosnących i upadających cywilizacji, sięgając po utwory Szekspira („Hamlet. Książę Danii” w reżyserii Krzysztofa Kopki i Jacka Głomba), Dostojewskiego („Biesy” w reżyserii Głomba) czy Homera („Iliada. Wojna” według Alessandra Baricco w reżyserii Łukasza Kosa). Ważną perspektywę odkrywają też opowieści nawiązujące do źródeł chrześcijaństwa („Wierna wataha” według tekstu i w reżyserii Pawła Wolaka i Katarzyny Dworak). Gest uniwersalizowania ma być może funkcje terapeutyczne i uwalniające, ale czy ma także wymowę krytyczną? Twórcy legnickich prapremier nie stronią od bezpośrednich, niemal publicystycznych nawiązań do współczesności. Przemawiają w swoim imieniu, będąc świadomymi społecznego i politycznego kontekstu własnych wypowiedzi. Korzystają przy tym z oryginalnej, choć bardzo skromnej estetyki teatralnej.
„Maraton/Tren” w reżyserii i wykonaniu Pawła Palcata to zbiorowy seans terapeutyczny, choć w czasie jego trwania o doświadczeniu żałoby opowiada tylko jedna osoba. Dwuznaczny status aktora zawieszonego pomiędzy fikcją a realnością sprawia, że widzowie nie mają pewności, czy o śmierci matki mówi do nich Palcat, czy wykreowana przez niego postać. Pierwsza scena spektaklu to lekcja ratownictwa medycznego. Można potraktować ją jako rodzaj ramy wskazującej przyczynę nieobecności ukochanej osoby, którą – mimo podjętych działań – zabiera śmierć. Palcat nie zostawia jednak widzów z myślą o bezradności wobec odchodzenia najbliższych. Ta refleksja powróci dopiero na końcu przedstawienia, zasadniczo zmieniając jego temat.
Kolejne sceny opowiadają o żałobie, o walce z bólem i wyczerpaniem. Tytułowy maraton: długi bieg, wymagający wielkiego wysiłku oraz wytrzymałości fizycznej i psychicznej, funkcjonuje jako nadrzędna metafora organizująca narrację. Biegnie się go boso, po opuszczonych wiejskich drogach, jesienno-zimowym lasem, garażowymi zaułkami, ale też długim, pustym korytarzem. Znakomite, uzupełniające opowieść Palcata projekcje ukazują świat po zagładzie, która wydarzyła się w głowie bohatera. Wspomnienia nagrywane na magnetofonowych kasetach w każdym z etapów tego biegu zachowują uniwersalną opowieść o zmaganiu się z życiem i o pragnieniu zaprzeczenia śmierci. Początkowa próba dystansowania się od bólu podkreślana jest w języku – wykonawca nie mówi o swoim cierpieniu, ale o kimś, kto cierpi. Potem jednak przechodzi do bezpośredniego opisu własnych przeżyć. Intymna forma sugeruje, że aktor nie tylko odgrywa postać. On mówi w swoim imieniu.
Kiedy bohater trafia pomiędzy innych ludzi (których w monodramie nie widzimy), ponownie zwraca się bezpośrednio do nas. Pod krzesłem każdego z widzów znajduje się plik dwunastu karteczek i długopis. Palcat prosi, żebyśmy wypisali trzy ważne dla nas przedmioty, trzy lubiane przez nas czynności, trzy miejsca i trzy osoby, które najbardziej kochamy, po czym przywołuje proces umierania. Dowiadujemy się o własnej chorobie, środki leczenia zawodzą, przygotowujemy się na śmierć. Ten przepis na odchodzenie prezentowany jest bez epatowania emocjami, a jednak jest w nim coś rozdzierającego – pewnie dlatego, że z pliku karteczek musimy odrzucać kolejne elementy. „Co zostało ci na końcu?” – pyta aktor.
„Maraton/Tren” ujawnia siłę wspomnień i wyobraźni, odsłaniając ich wspólny rdzeń. Palcat opowiada śmierć własnej matki, by publiczność mogła wyobrazić sobie ostatnie momenty swojego życia. Wyobrażenia te zyskują afektywną siłę, kiedy odwołują się do naszych wspomnień konkretnych rzeczy, zdarzeń, miejsc i ludzi. Ta konieczność afirmatywnego przywołania indywidualnych przeżyć sprawia, że spektakl nie tylko opowiada o stracie, ale także włącza nas w proces (od)zyskiwania chęci do życia, którego nieodłącznym elementem jest przeżywanie bólu.
Głos Palcata może funkcjonować jako wypowiedź uniwersalizująca przekazywane doświadczenia, podobnie jak zbiorowy głos chóru utworzonego przez kobiety w „Krzywickiej/Krwi” Julii Holewińskiej w reżyserii Aliny Moś-Kreger. Jednak w partiach solowych aktorki tego spektaklu wyśpiewują indywidualne historie. Ubrane w białe, proste halki i czerwone majtki, wchodzą i schodzą ze sceny jakby połamane, ale i pełne napięcia (znakomita choreografia Katarzyny Kostrzewy). Przemykają na palcach, a ich nogi i brzuchy są naprężone. Dłonie ciążą ku ziemi, podczas gdy ramiona unoszą się w nerwowym napięciu. Głowy są spuszczone, włosy opadają na twarze. Te kobiety są duchami: przyszły z czasów odleglejszych i bliższych, z PRL-owskich sklepów, z zamkniętych klasztorów; wróciły z realnej i mentalnej emigracji. Przeżyły szczęście, rozpacz, „uporały” się z problemami lub nie chciały ich dostrzec. Straciły krew: miesiączkową, tę z „pierwszego razu”, tę ze zranionego serca, broniąc dzieci czy przez chorobę.
W spektaklu Moś-Kreger sceniczne opowieści odsyłają do rzeczywistości medialnej i historycznej, w której nie ma miejsca na kobiecy punkt widzenia. Podczas gdy krew bohaterów staje się zwykle symbolem zbiorowej tożsamości, utrata krwi przez kobiety to temat przemilczany, czasami wręcz tabuizowany. Reżyserka i aktorki przepisują więc historię polskiej nowoczesności, eksponując opowieści wykluczonych: donosicielki, Żydówki, zakonnicy, dokonującej aborcji, alkoholiczki, sprzedającej swoje ciało, lesbijki czy zdradzającej męża tyrana.
W ostatniej scenie spektaklu aktorki stają w kręgu w przytłumionym świetle. Zdejmują pobrudzone halki. Odsłaniają ciała, przypominając o ich wrażliwości i podatności na zranienie. Legnickie aktorki: Katarzyna Dworak, Magda Biegańska, Magda Skiba, Joanna Gonschorek, Gabriela Fabian i Zuza Motorniuk są świadome spojrzeń widzów, lecz skupione na sobie. To dzięki nim spektakl staje się manifestem kobiet-artystek dających głos tym, które przemówić nie mogą.
Przegląd spektakli legnickiego teatru zobowiązuje do sformułowania wniosków dotyczących stanu, w którym znajduje się on dzisiaj. Zainteresowanie środowiska teatralnego z całej Polski czy przyznanie teatrowi kierowanemu przez Jacka Głomba Kamyka Puzyny (nagrody miesięcznika „Dialog”) to oznaki rosnącego znaczenia sceny legnickiej. Kuratorzy Maratonu nie uwzględnili jednak, co podkreślano w trakcie festiwalowej debaty, nostalgii miejscowych widzów za tematami lokalnymi. Tymczasem dyrektor Głomb już na samym początku przeglądu przypomniał motywy rajców pruskich, którzy w połowie XIX wieku zdecydowali o utworzeniu teatru na legnickim rynku, uznając znaczenie takiej inicjatywy dla lokalnej społeczności. Wychodząc z ostatniego spektaklu Maratonu zastanawiałam się, czy teatr, którego estetycznym centrum jest tworzenie i przekazywanie opowieści, może obyć się bez małych, lokalnych historii? Po wielu godzinach spędzonych na spektaklach Teatru Modrzejewskiej wiem, że mają one ogromny potencjał kulturotwórczy. Warto go rozwijać, a nie tylko prezentować. Niech historia, współtworzona przez legnickich artystów, toczy się dalej.
Maraton Modrzejewskiej
Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy
8–10.06.2018