W apogeum antydopalaczowej krucjaty odbył się American Film Festival, na którym zwyciężyły dwa filmy przyglądające się problemowi narkotyków.
Skąd pomysł, by zorganizować kolejny po Nowych Horyzontach festiwal we Wrocławiu, poświęcony kinematografii niezależnej? Organizator Stowarzyszenie Nowe Horyzonty twierdził, że chodzi o przybliżenie widzom wszystkiego, co dzieje się poza głównym nurtem Hollywoodu w arcyciekawej, wielkiej i złożonej kinematografii Nowego Świata. Takie Sundance, tylko w Polsce. W dodatku kino amerykańskie jest dla nas stosunkowo najbardziej komunikatywne – przecież amerykańska kultura to bardziej optymistyczna i programowo bardziej demokratyczna wersja kultury europejskiej. Trudno nie zauważyć, że to nowe przedsięwzięcie ma podłoże również w sprawnym zarządzaniu posiadanymi zasobami, wśród których są: owocna współpraca z miastem Wrocław i kinem Helios, rzesze wolontariuszy, przyjaźni dziennikarze, w końcu – widzowie wychowani przez 10 lat Nowych Horyzontów. Posiadając cały ten kapitał, festiwal nie mógł się nie udać.
By American Film Festival nie był zaledwie przeglądem, w jego ramach ogłoszono dwa konkursy: fabularny (sekcja „Spectrum”) i dokumentalny („American Docs”). Obyło się bez mądrych głów decydujących, kto sprawił się najlepiej – jury stanowiła publiczność posiłkująca się kartką, długopisem i plecami innych widzów do podpórki. Ich werdykt okazał się bardzo dojrzały i trudny do zakwestionowania. „The Winter’s Bone” Debry Granik, trafnie przetłumaczony jako „Do szpiku kości”, okrzyknięto najlepszą fabułą (wcześniej film triumfował w Sundance, typowany jest też przez Amerykańską Gildę Filmowców jako kandydat oscarowy). Zwycięski dokument „Dwóch Eskobarów” Jeffa Zimbalista okazał się najlepszym dokumentem amerykańskim, choć opowiadał o Kolumbii i jej krwawym obrazie sprzed 20 lat.
Co łączy nagrodzone filmy? Przede wszystkim oba za miejsce akcji obrały tereny poza samozwańczymi centrami: Kalifornią czy Nowym Jorkiem, tereny rzadko eksploatowane przez amerykańskich filmowców. Oba opowiadają też o strukturach mafijnych, w których przemoc i zysk mocno sprzężone są z więzami rodzinnymi i honorem. W końcu, twórcy dwóch obrazów kibicują bohaterom, którzy należą do tego świata, jednocześnie będąc jego ofiarami.
W „Do szpiku kości” umoczony w produkcję narkotyków ojciec nie pojawia się na ekranie przez cały film, co przywołuje skojarzenia religijne (zakaz przedstawień Boga, który niegdyś stał się przyczyną ikonoklazmu). Odkupicielką win jego, a może i całej miejscowej społeczności Missouri, będzie jego córka Ree, walcząca o przetrwanie swojej rodziny. Zimbalist zestawia natomiast dwóch Eskobarów, których nie łączą więzy krwi, ale ich drogi dramatycznie się przecinają. Pablo – mafijny bonzo potężniejszy niż struktury państwowe –staje się symbolem upadku Kolumbii, podczas gdy Andres – legendarny piłkarz reprezentacji kraju – portretowany jest jako niewinny odkupiciel win ojczyzny, którego śmierć ma rozpocząć odnowę kraju. Zarówno Andres, jak Ree, skażeni są jednak cechami kultury, która ich wydała, a ta w obu przypadkach jest z gruntu zepsuta.
Piłkarz gra na prywatnych meczach dla mafijnego bossa, przyjmuje od niego pieniądze, bawi się na jego przyjęciach. Może i nie ma alternatywy (srebro albo ołów – co to za wybór?), ale nie różni się tym samym od reszty społeczeństwa – jest tylko człowiekiem. Więzów krwi z ojcem ani z jego uzależnionym bratem, nie przekreśla też Ree – przynależność do tego świata jest wręcz powodem do dumy. Jedyna jej próba wydostania się z piekła Missouri (armia), nie będzie chciała jej przyjąć. Niespełnionym marzeniem Andresa są Włochy i gra dla AC Milan. Pobożne życzenia. Oboje zmuszeni będą uwijać się w zaklętym kręgu swoich małych ojczyzn, które nie zasługują na to, by je kochać. Wyjątkowość bohaterów nie polega na braku styczności ze złem, ale na zachowaniu w tym okropnym świecie czystości.
Festiwalowe werdykty dobrze wróżą kolejnym edycjom imprezy, a także pejzażowi nadchodzących kinowych premier. Tak wyrobionej publiczności nie można bowiem ignorować, szczególnie, że sukces frekwencyjny festiwalu pokazuje jak zaskakująco jest liczna.
Zdjęcie dzięki uprzejmości dystrybutora filmu „Do szpiku kości” Vivarto