Z Mikołajem Łozińskim o jego „Książce” rozmawia Marek Doskocz
Długo kazałeś czekać na swoją drugą odsłonę prozatorską w postaci tytułowej „Książki”. Co w tym czasie robiłeś?
Pisałem „Książkę”.
Tego mogę się domyślić [śmiech], a poza pisaniem „Książki”?
Głównie pisałem. Bardzo wolno. Starałem się to robić najlepiej, jak potrafię. Wiele razy myślałem, że nie dam rady skończyć „Książki”. Ciągle coś poprawiałem, zmieniałem. A na końcu jeszcze dużo wyrzuciłem, bo myślę, że czasem mówiąc mniej, można powiedzieć więcej.
To chyba Twój znak rozpoznawczy [śmiech]. Długo pracujesz nad nowym tekstem, a na koniec, gdy już jest gotowy, jeszcze go tniesz. Taki swoisty minimalizm z Twojej strony?
Po prostu starałem się znaleźć formę, która najlepiej będzie pasować do tej historii.
Powiedz mi, co Cię zmotywowało do tego, by uwiecznić na kartkach „Książki” wycinki z historii swojej rodziny?
Nie wiem, ale pamiętam, kiedy zacząłem zastanawiać się nad rodziną. W czasie studiów w Paryżu co czwartek, żeby zarobić na życie, pracowałem jako asystent niewidomej psychoanalityczni, starszej pani, uczennicy słynnego Jacquesa Lacana. Byłem jej oczami. Chodziliśmy na zakupy, pisałem za nią listy, czytałem na głos korespondencję, książki i gazety. Pierwszego dnia pracy spytała mnie o historię mojej rodziny. Opowiadałem o rodzicach, dziadkach, o Polsce. Tydzień później zadała to samo pytanie. Znów opowiedziałem. I tak co tydzień. Myślałem już, że ta starsza kobieta ma problemy z pamięcią. Ale nie chciałem stracić pracy, więc za każdym razem cierpliwie wszystko opowiadałem. Po 6 tygodniach zdałem sobie sprawę, że im więcej opowiadam o historii mojej rodziny, tym mniej z niej rozumiem. Właśnie wtedy ona przestała zadawać mi to pytanie. A ja zacząłem dużo o tym myśleć. I chyba o to jej chodziło. Ta psychoanalityczka to bardzo mądra kobieta.
„Książka” traktuje o Tobie i Twojej rodzinie. Chyba niełatwo pisze się książkę bezpośrednio opisującą osoby, z którymi jesteś, byłeś związany?
„Książka” nie jest dosłowną historią mojej rodziny, ale jest nią inspirowana. Zawiera parę prawdziwych elementów, ale ponieważ reszta jest fikcją – te prawdziwe elementy też, siłą rzeczy, stają się fikcją. Chciałem, żeby „Książka” była moją prawdą – o tych ludziach (ich uczuciach, związkach, wyborach) żyjących w trudnych i ciekawych czasach.
Poprzez snucie historii rodzinnej, a raczej migawek z tej historii, przebijają się zdarzenia historyczne, choćby bolesny 1968 rok. Jak Twoja rodzina zareagowała na wydarzenia tamtych lat?
Większość rodziny wyjechała z Polski. W „Książce” próbowałem w delikatny sposób wpisać małą historię rodziny w dużo większą: czasów wojny, komunizmu, marca ’68, stanu wojennego, przełomu ‘89.
Jak osoby z Twojej rodziny wspominają tamte czasy? Rok 1968, stan wojenny? co Ty z tego pamiętasz?
Te daty miały ogromny wpływ na ich życie. Ja nic nie pamiętam, bo urodziłem się w 1980 roku. Ale w czasie pisania przeczytałem dużo książek historycznych po to, by mieć pewność, że to, co opisuję mogło się zdarzyć. Że jest wiarygodne.
W treść „Książki” wplotłeś bezpośrednie wypowiedzi swojej rodziny. Jaka była ich reakcja, gdy się dowiedzieli, że postanowiłeś napisać rzecz o nich?
Kiedy zacząłem pisać, rodzina bardzo się ucieszyła. Wszyscy chętnie opowiadali mi rodzinne historie, przynosili zdjęcia, dokumenty, pamiątki, radzili, o czym pisać.
Ale z czasem to się zmieniło. Po przeczytaniu paru fragmentów powiedzieli, że stałem się niebezpieczny. Że trzeba przy mnie uważać na to, co się mówi. Próbowali mnie cenzurować – mówili, o czym mam nie pisać. I właśnie te rozmowy, o czym mam nie pisać, postanowiłem umieścić w „Książce” jako jej warstwę współczesną.
„Książka” już wyszła drukiem, jakie były reakcje Twojej rodziny po jej lekturze?
„Książka” to dla nich – tak jak dla mnie – duże przeżycie. Wydaje mi się jednak, że zbliżyła nas ona do siebie. A ktoś powiedział nawet, że jest dumny, iż mógł być prototypem jednego z bohaterów.
Mówisz o swojej rodzinie także poprzez przedmioty, do których się odwołuje tytuł każdego rozdziału. Co w ten sposób chciałeś osiągnąć?
Od początku nie miałem ambicji napisania klasycznej sagi. Chciałem opowiedzieć rodzinną historię nie wprost, czyli za pomocą związanych z nią przedmiotów. Postanowiłem tak zrobić, ponieważ w polsko-żydowskich rodzinach siłą rzeczy nie ma kontynuacji przechowywanie przedmiotów. Nie ma cennych obrazów, rodzinnych zastaw stołowych, szabel na ścianach, które przechodziłyby z pokolenia na pokolenie. Wojnę przeżyły tylko najzwyczajniejsze przedmioty, na przykład okulary czy klucze.
A kiedy skończyłem pisać całość, zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę książka też stanie się przedmiotem rodzinnym – takim jak te, które w niej opisuję. Dlatego zatytułowałem ją: „Książka“.
Mikołaj Łoziński, „Książka”
Wydawnictwo Literackie
Kraków 2011