„Książka twarzy” Marka Bieńczyka to nie jest galeria portretów – to eseistyczne silva rerum.
Znajdują się tu teksty pisane wcześniej między innymi dla „Tygodnika Powszechnego” „Polityki”, „Rzeczypospolitej” czy „Wysokich Obcasów”: eseje historycznoliterackie, rozprawy paranaukowe, notki wspomnieniowe. Niektóre fragmenty można nawet potraktować jako zamknięte obrazki literackie. To, co łączy te teksty, to na pewno sensualny język, wyszukane metafory, oryginalne homeryckie porównania, zaskakujące pointy oraz epicki rozmach.
Autor na okładce informuje, że można mieć swój profil także poza siecią, „Książka twarzy” zatem to taki jego prywatny Facebook. „Konto” Marka Bieńczyka jest bardzo urozmaicone, a „posty” umieszczone na jego „fejsbukowej” tablicy zachęcają do udziału w intelektualnej przygodzie. Profil Bieńczyka jest dostępny dla wszystkich, więc bez problemu można tam zajrzeć. Zaglądamy i widzimy wśród znajomych warszawskiego pisarza takie osobistości, jak: Winnetou, André Agassi, Leo Beenhaker, Raymond Chandler, Kazimierz Górski, Victor Hugo, Juliusz Słowacki, Jan Karski czy też Elżbieta Lempp. Są też i miejsca, odwiedzamy zatem razem z pisarzem między innymi Niceę, Barcelonę, Paryż.
Książka Bieńczyka została podzielona tematycznie na rozdziały : „Initiatica”, „Sportiva”, „Melancholica”, „Sensualica”, „Picturesca”, „Romantica”, „Geografica”, „Translativa”, „Romanesca”. W eseju o Winnetou otwierającym zbiór Bieńczyk opowiada o swojej chłopięcej fascynacji literackiej, ale nie jest to sentymentalny powrót do czasów dzieciństwa, tylko opis początków kształtowania się tożsamości młodego mężczyzny, określenie moralnych zasad, których nie można było naruszyć. Postać literacka stworzona przez Karola Maya staje się autorytetem i wyjaśnieniem dla dalszych fascynacji intelektualno-filozoficznych Bieńczyka.
Kolejny blok to teksty „sportowe”. „Zarzekałem się przed sobą, że pisząc, dam dzieciństwu spokój i w spokoju pozostawię też rodzinę, dziadków i ciotki”. Słowo nie zostało do końca dotrzymane, bowiem w rozdziale „Sportiva” autor „Tworków” przypomina postać ojca, który zaszczepił w nim pasję do sportu. Ten rozdział jest najbardziej intymny, Bieńczyk opisuje swoje trudne relacje z ojcem, przy okazji wspominając najważniejsze sportowe wydarzenia i postacie. To tutaj pojawia się osoba Kazimierza Górskiego, który doprowadził polską reprezentację piłki nożnej do zwycięstwa w Igrzyskach Olimpijskich w 1972 roku. Bieńczyk maluje portret trenera niemalże z czułością: „Górski był dla mas tym, czym góral dla księdza profesora Tischnera, skarbnicą wiedzy bezpośredniej, tyle że z większym wykładem śmieszności. Z Górskiego śmieliśmy się wszyscy, nigdy złośliwie”. To były czasy, gdy boisko było miejscem magicznym, miejscem pierwszych sukcesów, miejscem, w którym obowiązywały zasady gry zespołowej, a na mecz można było wejść bez obawy, że się z niego nie wyjdzie żywym. Czuć w tych tekstach lekką nutkę sentymentalizmu i może nawet nostalgii. I tu muszę szczerze przyznać, że właśnie w tym rozdziale Bieńczyk mnie ujął. Nie jestem osobą, która interesuje się sportem, nie kojarzę ważnych nazwisk, nie wiem, co jest grane i kiedy jest grane. Myślałam, że to będzie najnudniejsza część profilu autora „Terminalu” – i miło się rozczarowałam. Bieńczyk połączył w tych tekstach wątki osobiste z faktami historycznymi, dzięki czemu eseje zyskały osobisty charakter. Teksty owe są więc poniekąd pisane emocjami, ale mocno stonowanymi, Bieńczyk splata ze sobą różne ciekawostki i układa je w anegdotki, które dla sportowego laika stają się literacką ucztą.
Warszawski autor, jak czytamy w notce biograficznej, jest również smakoszem win. Od wielu lat pisze o winie oraz jest członkiem międzynarodowego jury degustacyjnego. Esej o tym dionizyjskim napoju „In vino fabula” jest najlepszym tekstem w całym zbiorze. Autor zabiera nas w fascynującą podróż w czasie i przestrzeni, jest to jednak przestrzeń literacka. By pisać o winie, jego smaku, aromacie, recenzenci często posługują się wyszukaną metaforyką, która ma zobrazować doznania wywołane degustacją. W tekście Bieńczyka widać tę cechę bardzo wyraźnie, przez co esej wypełniony jest oryginalnymi i bardzo sensualistycznymi obrazami. Autor śledzi wątki winne w literaturze, poczynając od Arystotelesa, a na Tuwimie kończąc. „In vino fabula” to apologia wina, aż ma się ochotę na małą chwilkę zapomnienia z lampką w dłoni.
Jest o smakach, ale jest również o obrazach, fotografii. W jednej z wrocławskich księgarń wiszą zdjęcia Elżbiety Lempp, fotografki, która uwiecznia na swych zdjęciach twarze i sylwetki ludzi ze świata sztuki, w tym pisarzy i pisarek. Widziałam te zdjęcia wiele razy, ale po przeczytaniu eseju „Twarze dmuchawce” zrozumiałam, że byłam zupełnie ślepa. Bieńczyk wnikliwie analizuje fotografie zrobione przez Lempp, zwraca uwagę na szczegóły, tło, pisze o fotografii z erudycyjnym zacięciem, ale w sposób przystępny i finezyjny.
„Książka twarzy” to tak naprawdę galeria obrazów, w których odbija się twarz autora – jego pasje, fascynacje, rozterki, życiowe wybory, inspiracje: „Bo też vita romanesca, picturesca, romantica, translativa czy sportiva to różne oblicza jednej twarzy, książka twarzy, do której powstania potrzebne są twarze innych, twarze, w których zobaczyć można własną”. Ja to lubię, a Wy?
Marek Bieńczyk, „Książka twarzy”
Wydawnictwo Świat Książki
Warszawa 2011