Archiwum
24.05.2013

Protokoły artystów psychodelii

Waldemar Kuligowski
Literatura

„Pod papugami jest szeroko niklowany bar
Nad szklaneczkami chorągiewką żółtą
Świeci skwar
Tu przed dziewczętami kolorowa słodycz
Stoi w szkle
Wraz z papużkami chcą szczebiotać
I kołysać się
Na napowietrznych swych huśtawkach
Na parkietach i na mostach….”

Czy domyślaliście się państwo, że cokolwiek surrealistyczna, ale w sumie jednak balladowa piosenka w wykonaniu Czesława Niemena, jest utworem psychodelicznym? I że jej autorem był Bogusław Choiński, wielbiciel psychedryny oraz herbaty serwowanej w ilości 2 deka suszu na głowę (przy okazji przyjaciel Mirona Białoszewskiego, konsumenta kodeiny i efedryny)? Czy czytaliście „Rękopis znaleziony w Saragossie” Jana Potockiego jako narrację o skutkach działania haszyszu, opium i datury? A kto zdawał sobie sprawę z haszyszowych i opiumowych doświadczeń Juliusza Słowackiego, autora halucynacyjnego „Króla-Ducha”? Czy wiedzieliście o tym, że Zygmunt Krasiński był przez pewien czas uzależniony od działania eteru? Ilu z nas wiedziało, że Władysław Reymont deklarował się jako sympatyk opium, pisząc stosowne opowiadanie pod tytułem „W palarni opium”? Kto wreszcie pamiętał o alchemicznych motywach w twórczości Adama Mickiewicza:

„Kto metal kwasi, pali
Skwasi metal i czas;
My ze złotych metali
Bacha ciągnijmy kwas”.

Ostatni cytat stał się bardzo znamiennym mottem najnowszej książki Kamila Sipowicza pod tytułem „Encyklopedia polskiej psychodelii”. Filozof, poeta, hipis i badacz hipisów chciał w niej przedstawić wyparty i zdegradowany wymiar kultury narodowej, związany z twórcami, którzy eksperymentowali ze środkami psychodelicznymi. Wyzwanie to nie lada, brakuje bowiem poprzedników i baz źródłowych, stąd opierać się trzeba na informacjach fragmentarycznych, rozproszonych, a dodatkowo niejasnych. O ile wątek alkoholowy jest dobrze zbadany i uoficjalniony, o tyle działanie środków enteogennych należy do sfery kulturowego tabu. Recenzowana praca to tabu odważnie i konsekwentnie przekracza.

W opisie kolejnych osób i zjawisk Sipowicz wybrał porządek chronologiczny. Zaczął od prehistorii, dawnych kultów i szamańskich inicjacji, by następnie przejść do psychodelicznych elementów judaizmu i chrześcijaństwa. Po akapicie żałobnym wspominającym wytrzebionych przez chrześcijan Prusów i Jaćwingów autor skupia się na polskiej kulturze ludowej. A dokładniej: na psychodelikach polskich, białoruskich i ukraińskich chłopów. Dostajemy tutaj między innymi coś na kształt psychodelicznego zielnika, w którym znajdziemy – poza samonarzucającymi się muchomorami, lulkiem czarnym, bieluniem dziędzierzawą – także chmiel, tatarak, konwalie. Jest i ruta, której narkotyzujący zapach miał, według autora, niwelować stres nocy poślubnej bądź neutralizować traumę zamążpójścia za zgodzonego przez rodzinę wybranka. Nie mam pewności, czy pierwszoplanowej roli nie odgrywała jednak w tym wypadku poronna funkcja ruty.

Tym, co stanowi clou książki Sipowicza, jest przegląd polskich twórców psychodelicznych, reprezentujących zresztą różne dziedziny artystycznej aktywności. Kogóż tutaj nie znajdziemy! Młodopolacy w osobach Jana Kasprowicza czy Tadeusza Micińskiego (z pominięciem Stanisława Przybyszewskiego, morfinisty, bo morfina do psychodelików nie należy), a obok nich młodopolki z ekscentryczną Marią Komornicką na czele. Dalej Józef Czechowicz, Bolesław Leśmian, Stanisław Ignacy Witkiewicz i jego apoteoza pejotlu, wspomniany już Białoszewski, Stanisław Lem piszący o eksperymentach z psylocybiną, Ryszard Krynicki, Tadeusz Sławek, Jarosław Markiewicz, Krzysztof Karasek, grupa Luxus, Olga Tokarczuk, Manuela Gretkowska, Dorota Masłowska, sam Kamil Sipowicz i znani z łamów „Czasu Kultury” Adam Wiedemann i Szczepan Kopyt. Oprócz nich wielu artystów znanych lokalnie, freaków, pensjonariuszy lecznic. Autor nie ograniczył się li tylko do literatury czy sztuk pięknych. Osobne fragmenty poświęcił psychodelicznemu komiksowi (drukowany przez „Świat Młodych” komiks „Na co dybie w wielorybie czubek nosa Eskimosa” odkrywa swoje prawdziwe oblicze), street artowi, a nawet ekslibrisowi (sic!).

Nie zabrakło rzecz jasna muzyków. Zaczyna się od tekstów Breakoutu: „Po drugiej stronie tęczy” i „Dziwny weekend”, jest „Odlot” SBB, „Zegarmistrz światła” Tadeusza Woźniaka, płyta „Peyotl” Tomasza Stańki. Tytuł stricte psychodelicznej grupy Sipowicz słusznie rezerwuje jednak dla Romualda i Romana, z takimi utworami, jak „Spacer mleczną drogą” i „Towarowy Rusza do Indii” (TRI). W tym wykazie nie mogło zabraknąć głównych aktorów rockowego boomu lat 80.: Made In Poland, Tiltu, Maanamu, a przede wszystkim nurtu reggae, a więc Izraela, Bakszyszu, Daabu i wielu innych.

Odkrywczym wątkiem książki jest alternatywna geneza wrocławskiej Pomarańczowej Alternatywy i ikonicznego dla niej wizerunku krasnoludka. Sipowicz podważa analizy wiążące ten ruch z holenderskimi provosami, o których lider ruchu, Major, twierdzi, że nie miał bladego pojęcia. Kolor tej alternatywy to bezpośrednie nawiązanie do hinduskich braminów, a krasnoludki jawią się w tym kontekście jako składowe halucynacji. Paradoksem jest w rezultacie fakt, że krasnoludki stały się obecnie oficjalnym i komercyjnym symbolem Wrocławia…

Ponad 300 stron tekstu (uzupełnionych przez ponad 100-stronicowy aneks ilustracyjny) nie tworzy encyklopedii; tytuł jest raczej ironiczny. Sipowicz nie zachował (czy było to jednak konieczne?) encyklopedycznego reżimu redakcji systematycznych haseł, odnośników, skrótów. Poszczególne podrozdziały mają bardzo różną długość i zawartość, przedziela je wiele cytowanych fragmentów wierszy i prozy. W podrozdziale poświęconym Lemowi więcej pisze się o Philipie Dicku niż o autorze „Solaris” i tym podobne. Książka Sipowicza stanowi zatem raczej oryginalne połączenie leksykonu i antologii tekstów niż encyklopedię.

Nie mamy do czynienia z encyklopedią także z innego powodu. Książka Sipowicza jest bowiem wyraźnym manifestem określonego światopoglądu. Autor wyraźnie dystansuje się od tradycji spożywania alkoholu. Pisze na przykład (s. 122): „Pijany Iredyński wywoływał awantury i bijatyki w czasie przedstawień Teatru na Tarczyńskiej, a pijany Śliwonik wybił oko Czachorowskiemu”. Sugeruje jednocześnie, że artyści psychodeliczni nie dopuszczali się takich aktów destrukcji, a nawet – najczęściej – żyli dłużej niż alkoholicy. Pogląd autora jest w tej kwestii jednoznaczny. Co więcej, łączy on – za Slavojem Žižkiem – cywilizację alkoholowych atrakcji z kapitalizmem. To jest Bestia, która zamyka nam oczy, psychodeliki natomiast je otwierają. I na tym zasadza się alergia nowoczesnej władzy na ich zażywanie. Nie bez powodu wywód autorski kończy się dowołaniem do „Widzenia znad zatoki San Francisco” Czesława Miłosza. Wielki poeta dostrzegał cechy obsesyjne w policyjnym nakazie ścigania palaczy marihuany. I wprost wieszczył: „Być może nową erę ludzkości otwierają nie bronie atomowe i podróże międzyplanetarne, ale psychodelic drugs…”.

Cenny w omawianej pracy jest brak pewności autora, jego częste wahania. W wielu miejscach zachowuje on bowiem tryb przypuszczający: być może Tokarczuk stosowała psychodeliki, prawdopodobnie zna je Masłowska i tak dalej. Nie mamy tu pośpiesznych rozstrzygnięć ani poglądów wygłaszanych pod stabloidyzowaną publiczkę. Od siebie dodam, że zabrakło w Sipowiczowych wyliczeniach zabrakło wątku psychodelicznego teatru polskiego, do których dałoby się włączyć poszukiwania Jerzego Grotowskiego i wolimierską Klinikę Lalek z jej wizją estetyczną, jak i filozoficzną.

Nie mam wątpliwości, że „Encyklopedia polskiej psychodelii” jest pracą nowatorską, oryginalną, rzucającą nowe światło na pewien wycinek polskiej kultury artystycznej. Sipowicz zaproponował perspektywę każącą ponownie przyjrzeć się twórcom kanonicznym, jak i kontrkulturowym. Scalił i uporządkował materiał pokawałkowany, słabo znany albo niedoceniany. Traktuję to działanie jako wstępny krok do pogłębionego rozpoznania znaczenia psychodelików w polskiej kulturze. Nie wiemy bowiem, co doświadczenia z opium, bieluniem, a nawet tak zwanymi dopalaczami oznaczają. Jak czytać halucynacyjne teksty? Czy to tylko oniryczny zapis meandrującej świadomości, rejestracja myśli wędrującej? Gdzie je lokować? W jakich rejestrach twórczości – na marginesie czy w centrum? A może to jedynie ekscentryczne epizody, fanaberie nudy? Póki nie odpowiemy sobie na powyższe pytanie, póty praca Sipowicza będzie tylko katalogiem dziwactw.


Kamil Sipowicz, „Encyklopedia polskiej psychodelii. Od Mickiewicza do Masłowskiej, od Witkacego do street artu”
Krytyka Polityczna
Warszawa 2013 


„Encyklopedia polskiej psychodelii” jest pracą nowatorską, oryginalną, rzucającą nowe światło na pewien wycinek polskiej kultury artystycznej. Kamil Sipowicz zaproponował perspektywę każącą ponownie przyjrzeć się twórcom kanonicznym, jak i kontrkulturowym.