Archiwum
30.09.2013

Prawdy, w które wierzymy

Elżbieta Winiecka
Literatura

To, że redaktorzy tomu esejów Bronisława Świderskiego: Jerzy Borowczyk i Michał Larek wybrali na jego tytuł pytanie, to, moim zdaniem, strzał w dziesiątkę. Pytanie bowiem, bynajmniej nie retoryczne, jest jedną z najważniejszych figur organizujących dyskurs autora studium „Kiedy mogę zabić?”. Jego demaskatorskie właściwości i krytyczna siła decydują o niezwykłych walorach stylistycznych, ale też poznawczych oraz etycznych książki przygotowanej przez poznańskich krytyków.

Pisarz w tytułowym eseju to prowokacyjne pytanie: Kiedy mogę zabić? zadaje całkiem serio. Następnie zaś w poszukiwaniu odpowiedzi rekonstruuje poglądy najważniejszych myślicieli na kwestie prowadzenia wojen, przemocy i zabijania. Konkluzja, do której dochodzi, jest zaskakująca i przerażająca zarazem. Otóż, zgodnie z duchem europejskiej filozofii, zabić możemy w każdej chwili. Nie ma bowiem takich wskazań etycznych, które by zabijanie jednoznacznie potępiały. Przeciwnie – okazuje się, że filozofowie sankcjonują wojnę i związane z nią mordowanie niewinnych. Bezbronne ofiary giną, milcząc. Powtórzmy za autorem: „Kiedy więc mogę zabić? Odpowiedź brzmi: już teraz. Zawsze” (s. 67). Jakkolwiek nieprawdopodobnie to brzmi – z lekcji filozofii wynika, że nie istnieją żadne jednoznaczne reguły kulturowe zakazujące zabijania. Wyłącznie od naszych indywidualnych decyzji zależy, co z wiedzą o tym fakcie uczynimy. Czyż ta perspektywa – usprawiedliwionego mordu – nie jest wstrząsająca? Podobnie jak obraz mordercy, który w świetle ustaleń poczynionych przez Świderskiego – dociekliwego tropiciela historii idei – okazuje się uczciwszy w swych jawnie złych zamiarach niż ci, którzy swą biernością sankcjonują zabójstwa, dokonywane każdego dnia. Na potwierdzenie tej racji w innym miejscu czytamy:

„Od wielu lat śledzę relacje z wojen w Iraku i Afganistanie, w których uczestniczą także duńscy i polscy żołnierze, i co chwila uderza mnie bezwstyd uczestników walk i relacjonujących je dziennikarzy. Wcale nie wstydzimy się, że zabijamy dzieci, kobiety i mężczyzn, którzy nie zrobili nam nic złego. Czyżby zatem uczucie wstydu było wyłącznie odczuwane przez ofiary? Czy tylko one w ostatnim momencie życia osiągają niezwykłą wiedzę o złu?” („Skandal asymetrii”, s. 70).

To, że zbrodniarze potrafią pięknie mówić, by usprawiedliwić własne czyny, a dobro milczy, pisarz komentuje tak: „Czy właśnie dlatego nie potrafimy nic zrozumieć? Że nie umiemy czytać ciszy? […] może prawda o dobru kryje się w milczeniu, w ciszy wstydu?” (s. 74). Czyż wobec tego nie jest skandalem deprecjonującym wszelkie osiągnięcia etyczne i prawne naszej kultury to, że obrońcom ofiar brakuje argumentów mogących powstrzymać zabijanie?

Pytanie jest świetną strategią prowokującą do namysłu. Z tego powodu autor często i z wyraźnym upodobaniem sięga po tę konstrukcję. Pyta nie tylko dlatego, że chce lepiej zrozumieć, ale przede wszystkim dlatego, że wiedza, jaką dysponujemy my wszyscy: Polacy, Europejczycy, chrześcijanie, ludzie, jest zbyt oczywista, zbyt prosta, zbyt jednostronna, oddająca rację tylko jednej ze stron potencjalnie możliwej dyskusji. Większość zasad, narzucanych przez instytucje władzy, uznawana jest za bezdyskusyjne, a w sporach, toczonych na forum życia publicznego, odbywa się walka o przyznanie słuszności i prawa decydowania o losie innych tylko jednej ze stron.

Świderski zadaje sobie i czytelnikowi wiele trudnych pytań, ogólnych i szczegółowych, z których każde zahacza się o znane poglądy filozoficzne, historiozoficzne i socjologiczne, będąc ich zakwestionowaniem lub – częściej – uwieloznacznieniem. Przywołajmy choć kilka spośród obszernego katalogu pytań, jakie pojawiają się w esejach Świderskiego: „Jak powstaje zło?” (s. 84), „Czy zło jest banalne?” (s. 87), „Komu ludzie pomagają – i dlaczego?”, „Co jesteśmy winni Innemu?”, „czy z normy, mówiącej, iż nie wolno zabijać brata i sąsiada wynika, że wolno to uczynić wobec kogoś całkowicie obcego? Nie-brata? I nie-sąsiada?” (s. 356), „Jak rozmawiać z mieszkającym w Danii lub w Polsce muzułmaninem, który zabrania córce uczęszczać na lekcje gimnastyki, bo odsłanianie ciała jest grzeszne? Czy należy go siłą (administracyjną i policyjną) zmusić do przestrzegania norm obowiązujących w Europie? Czy należy raczej uznać siłę jego argumentów?” (s. 106), „W Europie można obecnie napotkać Irańczyków, Afgańczyków, Eskimosów i Afrykańczyków. Czy także oni są naszymi bliźnimi? A Żydzi, buddyści i ateiści?” (s. 194).

Podmiotowy, partnerski (to znaczy: szczery i autentyczny) wymiar komunikacji jest drugą bardzo ważną cechą tego pisarstwa. Nie bez powodu wśród patronów swojej refleksji autor wymienia Kierkegaarda, Lèvinasa, Bubera – filozofów dialogu, spośród których szczególnie bliski jest mu z oczywistych względów (jako znawcy i tłumaczowi dzieł duńskiego filozofa) ten pierwszy. W cyklu esejów poświęconych Kierkegaardowi Świderski  drobiazgowo rysuje portret filozofa, który nie wierzył w wiedzę skończoną. „Wolał temu przeciwstawić ów długi, niezakończony dialog, istniejący w jego rozmowach i książkach […] jako sposób na osiągnięcie prawdy – z tego właśnie powodu nieskończonej, nieabsolutnej, nieustającej…” (s. 160). Duński filozof, a za nim polski pisarz, kategorycznie przeciwstawiają jednostkowy los – mentalności mas i działaniu mechanizmów instytucji i ideologii:

„Zatem indywidualna biografia – czyli to, co różni jednostki od siebie – jest równie ważna, jak historia wielkich struktur i nie ma powodu, aby tracić ją z oka nawet w chwili obecnego «stanu niepewności»” (s. 37).

Na koniec w rozdziale „Co nadal cenię u Kierkegaarda” możemy przeczytać:

„Kierkegaard podcina wszystkie korzenie jednostki: jej lojalność wobec rodu i narodu, a zatem miłość selektywną, ekwiwalentną, ograniczoną do niewielu osób, jakże odległą od nakazu:«kochaj ludzi, których widzisz»” (s. 221).

Ten sposób rozumienia etyki – określanej, znów za Kierkegaardem, mianem etyki bezinteresownego daru, a nie zrównoważonej wymiany – którą stosujemy na co dzień (bo przecież zazwyczaj dużo chętniej świadczymy dobro tym, którzy nam dobrze czynią, niż obcym lub, nie daj Boże, wrogom), wydaje mi się dla zrozumienia postawy Świderskiego kluczowy. Pisarz bowiem jest tutaj wiernym uczniem swego mistrza: etyczną postawę rozumie nie jako zasadniczą i bezkrytyczną wierność zbiorowi zasad, lecz jako indywidualną odpowiedzialność za drugiego, a także za siebie. Jest to etyka antysystemowa, wiążąca się z odwagą podejmowania ryzyka trudnych wyborów wbrew obowiązującym regułom, zwłaszcza wtedy, gdy wewnętrzne przeświadczenie jednostki nakazuje stanąć po stronie słabszego, krzywdzonego, wykluczonego przez normę, zasadę, regułę, system. Przede wszystkim jednak uzasadnia prawo każdego do samorozwoju i do obrony własnej intelektualnej autonomii, rozszczepiającej się i komplikującej w odbiciach krytycznej autorefleksji, czyli do troski o „człowieka wewnętrznego” w sobie. Bo ja jest także konstrukcją dialogiczną. „[A]utorefleksja poprzedza miłość – wykłada poglądy Kierkegaarda jego uczeń – kochając innego, umacniam siebie, a poznawszy siebie, mogę pokochać innego” (s. 200).

Świderski pobierał lekcje wielogłosowości od Gombrowicza, Nietzschego, Schopenhauera i Kierkegaarda. Wyćwiczona w ich szkole odwaga samodzielnego myślenia wbrew utartym schematom daje gwarancję uniknięcia ideologizacji, choć odbywa się kosztem rezygnacji z poznawczej pewności, autorytetu wiedzy i instytucji. (W tym kontekście bardzo znacząco brzmi opowieść pisarza o swojej polemice z pozytywną recenzją własnej rozprawy doktorskiej, przeprowadzonej dlatego, że argumenty recenzenta świadczyły o kompletnym niezrozumieniu i wypaczeniu intencji badacza). Wiąże się z taką postawą perspektywa życia dużo mniej pewnego i niespokojnego, za to – by posłużyć się Heideggerowskim określeniem – zbliżającego nas do egzystencji autentycznej. W jednej z rozmów pada bardzo ważna kwestia: „być nikim i móc wszystkich krytykować, a przede wszystkim siebie: oto według mnie cechy autentycznego pisarza” („Dajmy się nieść życiu”, s. 420).

Zwróćmy uwagę: określenie pisarza epitetem „autentyczny” (a nie np. dobry, co konotowałoby walory estetyczne pisarstwa) odsyła do wartości etycznych tej twórczości i wiąże się ze wskazaną już przeze mnie prawdomównością. Nie jest to, jak sądzę, przypadek. Z aktywistycznym wymiarem działalności pisarza wiąże się też kolejna deklaracja: „w krytyce widzę afirmację świata: piszę, bo wierzę, że coś można zmienić. Że warto pisać” (s. 424).

To tłumaczy wagę miejsca przyznanego przez niego kwestiom kultury i duchowości polskiej, która uwikłana jest w romantyczne mity, instrumentalizowane w dodatku przez polityków załatwiających swe doraźne interesy. Słabością polskiej kultury jest jej monologiczność i monolityczność, której przyczyn Świderski upatruje w wyborze tradycji myślenia arystotelesowsko-tomistycznego kosztem sokratejskiego:

„Epistemologia Sokratesa miała swój język, był nim paradoks, ironia, a przede wszystkim mowa pośrednia: pytanie, nieoszczędzające żadnych wartości. Nad odwiecznie i logicznie podzieloną ziemią tomizmu wznoszą się zaś raczej wykrzykniki kościelnych wież. Mowa jej mieszkańców pragnie być zdyscyplinowana, jednoznaczna i budująca. Tutaj, w niechęci do jednego Greka i w przyswojeniu sobie drugiego, mogą, jak sądzę, Polacy odnaleźć najgłębsze źródło swej mentalności, smutku i intelektu” (s. 240).

Przypisanie współczesnemu kształtowi polskiego życia społecznego szlachetnych i długowiecznych antecedencji można potraktować jako świadectwo intelektualnego wyrafinowania pisarza. W sądzie tak sformułowanym nie sposób oddzielić diagnozy historiozoficznej od strategii ironicznej prowokacji. Paralela między średniowiecznym myślicielem a współczesnym monofonicznym głosem prawicowych polityków, a także, jak można zgadywać, większości katolików, jest tyleż intrygująca, co nieoczywista. A może mamy do czynienia z ironią losu, której ofiarami z braku krytycznej autorefleksji padają Polacy? Pisarz zaś jest tylko tym, który te ukryte mechanizmy Historii wydobywa na jaw?
Aktywistyczny wymiar krytycznej działalności pisarza sprawia, że, chcąc wpisać Bronisława Świderskiego w tradycję naszej rodzimej refleksji intelektualnej, myślę o Stanisławie Brzozowskim – myślicielu i krytyku, który najkonsekwentniej demaskował romantyczne mity polskie, paraliżujące polską duchowość i uniemożliwiające ujrzenie własnych słabości z zewnątrz, oczami obcego. Świderski, za sprawą swej pozycji outsidera – przymusowego emigranta z Polski – dzięki swemu wykształceniu socjologicznemu, a także filozoficznej i literackiej erudycji, ogląda sytuację kultury, historii oraz duchowości polskiej pod rozmaitymi kątami. Sam nie pozostaje bezstronnym komentatorem. Bezustannie nazywa i demaskuje założenia, na których opiera swą krytykę, jej ostrze obracając tyleż przeciwko wspólnocie, z której wychodzi, co przeciwko własnemu myśleniu, które nieustannie skłonne jest do przyjmowania pozycji uprzywilejowanej.

Nieegoistyczne ja, ukształtowane na fundamencie nieufności do własnych racji, nie pozwala sobie na formułowanie kategorycznych stwierdzeń. Wybiera raczej zdanie pytające niż orzekające, metodę intelektualnej prowokacji, zachęcającej do polemiki aniżeli do budowania gładkich, nie budzących oporu formuł. Tylko bowiem drażniąc, burząc spokój, stawiając pytania trudne, kwestionując sądy pozornie ostateczne, można się przeciwstawić niebezpiecznym ogólnikom ideologii, które cichaczem niszczą duchową tkankę już nie jednostek, lecz całych społeczeństw i kultur obrastających w  dobre mniemanie o sobie. Racji nie ma więc większość, racja nie jest dana raz na zawsze, prawda zaś jest naszym subiektywnym przeświadczeniem, którego nie wolno narzucać innym. Te i inne przekonania Świderski nieustannie prezentuje z różnych perspektyw. Jak mówi:

„ja wolę pójść za Kierkegaardem, zejść na sam dół, tam, gdzie istnieję jako niesprowadzalna do innych jednostka. I właśnie tutaj, na samym dnie myślenia abstrakcyjnego bronić będę wartości myśli krytycznej. Jako koniecznej dla wewnętrznego rozwoju jednostki. Jestem także pewien, że tutaj, w tej rozpadlinie mieszka powieściopisarz” (s. 425).

Tutaj też zaczyna się indywidualna droga każdego czytelnika.

Bronisław Świderski, „Kiedy mogę zabić? Dyskusje o kulturze i przemocy”
redakcja: Jerzy Borowczyk, Michał Larek
Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu
Poznań 2013

Pena wersja tekstu ukaże się drukiem w „Czasie Kultury” nr 3/2013. Skróty pochodzą od redakcji e.CzasuKultury.

alt